Po krótkiej rotacji - kiedy jeden zespół zajmował się transportem medycznym księdza prałata Józefa Legowicza, proboszcza parafii w Żółkwi, który w Polsce przechodził poważną operację, czas na kolejny kurs. Lekarze i ratownicy Fundacji Cross Borders,
której współzałożycielem jest nasz redakcyjny kolega, Jacek
Skorek - ponownie pojechali z pomocą walczącej Ukrainie. Trasa do
Dniepru, Krzywego Rogu i Słowiańska, w planach wydawała się
łatwa. W planach z czwartku.
- Jeździliśmy tam już wielokrotnie, drogę znamy wręcz na pamięć. Zwłaszcza, że od Winnicy mamy eskortę naszych ukraińskich braci, którzy koordynują nas dalej na miejscu - opowiada Jacek Dutkiewicz, prezes fundacji.
I tym razem wszystko
było zapięte na ostatni guzik. Do soboty i "tajemniczego"
wybuchu na moście Kerczeńskim.
- Już w niedzielę zaczął się pośpiech i zmienianie planów. Dla nas to nic dziwnego - na tym polega ciągłość procesu dowodzenia - śmieje się Marcin, ratownik medyczny, były operator jednej z jednostek specjalnych. - Ale widać było, że oni już coś wiedzą, tylko nie chcą powiedzieć.
Szpital w Krzywym Rogu
W tym kursie zespół fundacji dostarczył setki kilogramów leków i sprzętu
medycznego dla Szpitala nr 2 w Krzywym Rogu. W tym tak potrzebne w
terapii ran - kolejne zestawy VAC. Do rozładunku znów rzucili się
pracownicy tej placówki, pacjenci, a nawet lekarze. Oczywiście nie
obyło się bez mediów.
- Nasze przyjazdy są już tak nagłaśniane na miejscu, że pojawia się kilku reporterów, telewizje i oczywiście deputowani Rady Najwyższej Ukrainy - relacjonuje prezes fundacji.
Tym razem pojawił
się nawet Jurij Korjawczenkow, przyjaciel prezydenta Wołodymyra
Zełeńskiego, były członek kabaretu "Kwartał 95", dziś
deputowany Rady Najwyższej Ukrainy. Podobnie jak ukraiński
prezydent, pochodzi z Krzywego Rogu, dlatego tak bliska jest mu nasza
pomoc. Nawet on pomagał przy rozładunku sprzętu dla szpitala.
- Poznaliśmy wojskowego nadzorcę szpitala - mówi "Klepa", nasz ratownik. - Jako, że to już nasz kolejny raz w krzyworoskim szpitalu, powiedział nam, że jesteśmy sprawdzeni, zaufani i następnym razem pokaże nam, jak działają ich szpitale polowe przy froncie. Byśmy mogli doradzić, pomóc w leczeniu czy ewakuacji rannych.
Całkowitym zaskoczeniem jednak dla nas był kolejny gość, który postanowił powitać nas w Krzywym Rogu. Wprawdzie nasi przyjaciele coś wspominali, że ma przyjechać jakiś bokser, jednak nikt się tym specjalnie nie przejął. Do chwili, kiedy się zjawił. Sam mistrz świata wagi ciężkiej czterech federacji - Ołeksandr Usyk! Dowiedział się, że Polacy pomagają szpitalowi i... postanowił pomóc w rozładunku! Światowa gwiazda boksu nosząca kartony z lekami. Tego jeszcze nie grali! Po rozładunku po prostu stanął z nami do zdjęć.
Z wizytą w batalionie
Dla naszych braci z
batalionu Gwardii Narodowej Ukrainy "Dnipro-1" tym razem
wieźliśmy całą karetkę plecaków taktycznych-medycznych,
opatrunków osobistych, środków hemostatycznych - czyli tego, co
ratuje życie żołnierzom na froncie.
- Dowódca, Jurij Bereza, aż się popłakał na ten widok. Zaczął wyliczać ilu żołnierzom nasze plecaki uratowały już życie - mówią członkowie zespołu.
A dzięki nowej
dostawie - kolejni ranni, zamiast pośmiertnego tytułu Bohatera
Ukrainy, wrócą do swoich rodzin. Dzień upłynął na opowieściach
o sytuacji na froncie. W poniedziałek mieliśmy pojechać do
Słowiańska, by zobaczyć jak wygląda „rosyjski pokój” i
obrócone w gruzy miasto. Ale już wieczorem zaczęło się dziać
coś niepokojącego. Po Ukraińcach widać było, że nie chcą nam
wszystkiego powiedzieć, ale z „wycieczki” do Słowiańska nic
nie wyszło. Przedsmakiem tego, co miało nastąpić był niedzielny
atak rakietowy na Zaporoże - 17 zabitych i 40 rannych po uderzeniu w
osiedle mieszkalne. Ukraińscy bracia „zaproponowali” nam, żeby
wracać do Polski.
Poniedziałek i powrót w „trwodze”
Dotąd bombardowane
były głównie miasta i osady przyfrontowe. Ale po uszkodzeniu Mostu
Krymskiego - najwyraźniej Rosjanie uznali, że za atak na ich
infrastrukturę - uderzą w ukraińską. I zaczęło się. Precyzyjne
uderzenia w kluczową infrastrukturę od poniedziałkowego świtu.
Dopiero opuszczony przez nas Krzywy Róg – zaatakowany rakietami.
Dniepr – podobnie. Uderzenia na Kijów, Tarnopol, Chmielnicki, Lwów
– czyli wszystkie miasta na naszej trasie powrotu. Uderzenia na
elektrownie spowodowały blackout w kraju. Nigdzie nie było
prądu, nie działał Internet ani radio.
- Dostaliśmy komunikat, że w całej Ukrainie jest „trwoga”. Czyli zagrożenie atakami z powietrza. A my w stepie szerokim i pędzimy do domu – wspomina Jacek Dutkiewicz.
Uderzenia w
„infrastrukturę energetyczną”, to brzmi tak niegroźnie. Ale
brak prądu w kraju oznacza nie tylko, że nocą nie będzie światła.
To oznacza niemożność wykonania płatności kartą, zatankowania
na stacjach – bo nie działają dystrybutory, częściowy brak
komunikacji i łączności, to niedziałające zamrażarki i tony
jedzenia do wyrzucenia. To ludzie zablokowani w windach na długie
godziny. To zagrożenie życia dla pacjentów w szpitalach.
- Kiedy kończyło nam się paliwo, podjechaliśmy na dużą stację. Widok nas poraził. Porzucone samochody. Nie zaparkowane. Porzucone w dowolnych miejscach, stacja opustoszała. To kluczowy punkt komunikacyjny pod Tarnopolem. Kiedy przyszła informacja o „trwodze” – wszyscy uciekli – wspominają nasi członkowie.
Dobrze, że znalazł
się kierowca jednego z TIR-ów. I poratował paliwem ze swoich
baków.
- Kartą nie zapłacisz, więc człowiek z Zachodu jest bezradny. Dobrze, że miałem trochę ukraińskiej gotówki. Choć kierowca miał ubaw patrząc, jak ściągamy paliwo przez wężyk kroplówki. Trochę to trwało – śmieje się nasz ratownik.
We wtorek nad ranem zespołowi Fundacji Cross Borders znów udało się bezpiecznie wrócić do Polski. Kilka godzin później pojawiły się pierwsze doniesienia o ofiarach poniedziałkowych ataków. 19 zabitych i 105 rannych. A we wtorek przed południem polskiego czasu - kolejne uderzenia na elektrownie w Lwowie, uszkodzenia w Zaporoskiej Elektrowni Jądrowej, rakiety na Winnicę, Zaporoże...