Schyłek XIX i pierwsze lata XX wieku. Po Tatrach chadzają z Zakopanego młodopolscy poeci Kazimierz Przerwa-Tetmajer i Jan Kasprowicz. Pod Małym Kościelcem ginie kompozytor Mieczysław Karłowicz, Mariusz Zaruski tworzy TOPR, a w ścianę Małego Jaworowego wchodzi i nie wraca Klimek Bachleda. Słowem - pionierska, dziś klasyczna epoka tatrzańskiej turystyki i taternictwa.
W tym to właśnie czasie własną część tej samej historii pisali również Ślązacy. Część zapomnianą dziś niemal kompletnie. Z kilku powodów. Po pierwsze, Ślązacy ci działali po drugiej, słowackiej, ściślej spiskiej, a wtedy należącej do Węgier części Tatr. Po drugie, Ślązacy należeli do MKE, czyli Magyarországi Kárpátegyesület - Węgierskiego Towarzystwa Karpackiego. Po trzecie, jeżeli się o nich wspomina, to jako o Niemcach. Ale po kolei.
Magyarországi Kárpátegyesület - dla Niemców Ungarischer Karpathenverein (UKV), dla Słowaków Uhorský karpatský spolok, powstaje w 1873 r.. Nieprzypadkowo tym samym, co Polskie Towarzystwo Tatrzańskie. Obu organizacjom przyświecają podobne cele, z których jednym z najważniejszym jest uprzystępnianie gór poprzez budowę schronisk i ścieżek turystycznych. MKE buduje więc i znakuje górskie ścieżki turystyczne, buduje schroniska i schrony, szkoli przewodników i ratowników. Jego członkowie, nieraz ustosunkowani, lobbują za budową ułatwiających dostęp do gór szos i kolei. Ma na uwadze ochronę przyrody i uzdrowiskowe walory podtatrzańskich miejscowości Podtatrza, propaguje nie tylko turystykę, ale także narciarstwo. Do MKE wstępują również Polacy, np. tak znani miłośnicy i znawcy Tatr, jak Walery Eljasz Radzikowski i Eugeniusz Janota.
Niepospolita uroda Tatr, tych unikatowych w skali Europy gór wysokich w miniaturze, przyciąga również Ślązaków. Okazuje się jednak, że jest im bliżej - językowo na pewno - do Magyarországi Kárpátegyesület. Gdyż skupia ono wielu Niemców, szczególnie ze Spisza, gdzie mieści się jego siedziba (początkowo w Kiezmarku). I tak we Wrocławiu powstaje Sekcja Śląska MKE.
Z Königshütte w Tatry
Wśród jej założycieli w 1878 roku jest lekarz Wilhelm Wagner. Ten wybitny chirurg rodem z Hesji mieszka i praktykuje w Königshütte na Górnym Śląsku. W czasie wolnym realizuje się jako botanik, tworząc zielnik śląskiej flory. A do tego jest zapalonym turystą. Czar Tatr działa i na niego, bywa w nich wielokrotnie. I zostawia w nich coś więcej niż serce.
To w dużej mierze za sprawą doktora Wagnera Sekcja Śląska MKE przystępuje do wznoszenia schroniska w Dolinie Wielickiej. Zostaje nazwane Śląskim Domem, będzie rozbudowywane, w końcu padnie ofiara pożaru w 1962 r. W roku 1966 na jego miejscu stanie kompletnie nowy obiekt, z dawnym schroniskiem mający wspólne jedynie lokalizację oraz... nazwę, która przetrwa i niechaj tak już pozostanie na zawsze.
Lekarz z Królewskiej Huty buduje też ścieżkę turystyczną ze Smokowca do Wodospadów Zimnej Wody, która na cześć swego twórcy nazwana zostaje Drogą Wagnera (Wagner-Weg).
Heski Górnoślązak z wyboru zostaje zapisany w topografii i historii Tatr Wysokich w jeszcze jeden sposób. Następuje to za sprawą jego przyjaciela i współtowarzysza z MKE. Ten w roku 1897 na cześć Wagnera ochrzci tatrzański wierzchołek, którego będzie pierwszym zdobywcą: Litworowy Szczyt. Nazwie Wagnerspitze nie będzie niestety dane przetrwać w tatrzańskim nazewnictwie, jednak warto pamiętać, że ten śląski ton zabrzmiał w przewodniku z końca XIX wieku.
Taternicy ze Śląska
Autor tego przewodnika i zarazem zdobywca Wagnerspitze to kolejny wybitny Ślązak w Tatrach - pochodzący z Albendorfu (dzisiejszych Wambierzyc) August Otto, istny prorok tatrzańskiej turystyki, szczególnie na jego rodzinnym Śląsku. Ten wrocławski nauczyciel swoje wakacje przez blisko trzy dekady (1886-1914) obowiązkowo spędzał przynajmniej po części w Tatrach, dokonując szeregu pierwszych wejść (w towarzystwie przewodników) na ich wierzchołki. Otto zapisał się w historii taternictwa jako zdobywca Świstowego Szczytu, Graniastej Turni, Wielickiego Szczytu, Litworowego Szczytu (wszystkie je zaliczył w 1897 roku) i Złomiskiej Turni. Był też uczestnikiem pierwszego wejścia na Gerlach drogą przez Żleb Karczmarza i drugim zdobywcą Ponad Ogród Turni.
Otto nie tylko zdobywał tatrzańskie wierzchołki, ale i - wcielając w życie idee MKE - popularyzował tatrzańską turystykę, organizując zbiorowe (nawet ponad stuosobowe) wycieczki z Wrocławia w Tatry. Odbywały się co roku w Zielone Świątki. Wyśmienitym punktem oparcia stał się dla nich Śląski Dom w Dolinie Wielickiej. W 1891 r. Otto opublikował przewodnik po Tatrach Wysokich. Wielokrotnie wznawiane i aktualizowane "Die Hohe Tatra" stały się klasykiem tatrzańskiej literatury przewodnikowej, z której korzystali w swoim czasie także polscy wspinacze (gdyż swoich przewodników w języku Kochanowskiego jeszcze nie mieli). Opracował też użyteczną taternikom i turystom mapę turystyczną Tatr w skali 1:50 000. Podobnie jak sam niegdyś uczcił Wagnera, także i Otto uhonorowany został nazwaniem na jego cześć tatrzańskiego szczytu. Węgrzy z MKE, w uznaniu dla całokształtu działalności Ślązaka, imieniem Ottospitze (Otto-csúcs) ochrzcili Dwoistą Turnię.
Budowa Śląskiego Domu (a i niejednej tatrzańskiej ścieżki turystycznej) to także zasługa wrocławianina Johannesa Müllera, również zrzeszonego w Sekcji Śląskiej MKE (której ostatecznie został prezesem, od 1914 r. honorowym). Müller podobnie jak Otto popularyzował na Śląsku turystykę w Tatrach. Ponadto szkolił przewodników i miał na koncie niejedną wysokogórską turę - wśród nich piąte wejście zimowe na Sławkowski Szczyt i czwarte wejście na Staroleśną. Przy tej ostatniej okazji Müller dokonał pierwszego wejścia na zachodni wierzchołek Staroleśnej, czyli Pawłową Turnię, któremu w związku z tym nadano upamiętniającą go nazwę - Müllerturm (Müller-torony). Ponadto Ślązaka uhonorowano nazywając na jego cześć fragment obecnej Magistrali Tatrzańskiej na wschód od Śląskiego Domu (Johannes-Müller-Weg aka Müller-út).
Na graniach Tatr
Innym wspinaczem tatrzańskim rodem za Śląska był wrocławianin Günter Oskar Dyhrenfurth. Późniejszy himalaista wspinał w Tatrach już jako dwudziestolatek (a w Alpach od 11. roku życia!), w 1906 r. uczestnicząc w pierwszych wejściach zimowych na Kozią Turnię, Kiezmarski Szczyt i Huncowski Szczyt. Wspinaczkę tatrzańską uprawiał także latem, w 1906 i 1907 roku, m.in. zdobywając Smoczą Przełączkę i przechodząc jako pierwszy Grań Baszt od Szataniej Przełęczy do Hlińską Turnię i Grań Soliska. Tych przejść graniowych dokonał w towarzystwie Hermana Rumpelta, ale to właśnie nazwiskiem Dyhrenfurtha nazwano Zadnią Soliskową Turnię (Dyhrenfurthturm vel Dyhrenfurth-torony). Także i nad Popradzkim Stawem śląski ton brzmiał niestety krótko.
Działająca we Wrocławiu sekcja MKE przyciągała wielu wspinaczy. Do tatrzańskich towarzyszy Dyhrenfurtha należał m.in. nieco odeń starszy Alfred Martin. Ten niemiecki alpinista (a z zawodu historyk i socjolog) pochodził z Górnych Łużyc. Późniejszy profesor uniwersytetu we Frankfurcie trafił w Tatry dzięki studiom we Wrocławiu. Martin, wspinający się m.in. z Dyhrenfurthem czy słynnym Gyulą Komarnickim (choć lubił samotnie), jest wielką postacią w dziejach taternictwa. Nie tylko ma na koncie efektowną kolekcję nowych dróg taternickich (np. Droga Martina na Gerlach granią od Polskiego Grzebienia na Gierlach, którą w 1905 r. przeszedł solo), ale też szereg pierwszych wejść zimowych - na Szczyrbski Szczyt, Mięguszowiecki Szczyt, Staroleśny Szczyt, Kozią Turnię, Mały Kiezmarski Szczyt, Kiezmarski Szczyt i Huncowski Szczyt. Szczególnie zimowa działalność Martina w Tatrach zdopingowała licznych wspinaczy do pójścia w jego ślady. Łużyczanin miał nieco więcej szczęścia w tatrzańskim nazewnictwie niż jego śląscy kamraci z MKE. Gerlachowska Droga Martina funkcjonuje do dziś, podobnie jak Komin Martina na Mięguszowieckim Szczycie.
Martin przyjaźnie odnosił się do polskich taterników. Podobnie zresztą jak Otto. Ten pierwszy w 1977 r. został nawet honorowym członkiem Polskiego Związku Alpinizmu. Obydwaj należeli do tych (szczęśliwie wielu), dla których przyłbice gór wznoszą się wyżej niż różnice czy tym bardziej antagonizmy narodowe.
Może Cię zainteresować:
Beskidy 100 lat temu. Wycieczka w góry retro. Na początek Barania Góra. Bez schronisk i bufetów
Może Cię zainteresować: