Czy węgiel koksowy uratuje kopalnię
Bielszowice?
O
zasobach węgla koksowego w Bielszowicach wiadomo od prawie 100 lat.
To jest od dawna w pełni udokumentowane. Czy sięgnięcie po ten
węgiel uratuje kopalnię? Nie wiem. Z punktu widzenia interesów
państwa, to nie jest najpilniejsza sprawa.
Jak
to „z punktu widzenia interesów państwa”?
Stali
już nie produkujemy, więc mówimy co najwyżej o ewentualnej
produkcji węgla koksowego na eksport.
Związkowcy
już wspominają o odbudowie polskiego przemysłu stalowego.
Ale
gdzie, skoro my nie mamy hut. To znaczy, one na Śląsku istnieją,
ale nie są nasze. Faktem jest, że huty i koksownie nie sprowadzają
węgla z Ukrainy i z Rosji, więc też mają deficyt. Ale wracam do
mojej poprzedniej myśli: to problem prywatnego de facto biznesu
stalowego. Nie jest to problem państwa. Poza oczywiście kwestią
społeczną, bo przedłużenie wydobycia oznacza pewnie kilkanaście
lat pracy dla załogi. Tylko, że dla Bielszowic węgiel koksowy
wcale nie jest jedynym sposobem na przetrwanie.
?
Do
wybrania niedaleko jest 140 mln ton węgla pozostawione po kopalni
Makoszowy. Wystarczy poszerzyć obszar koncesyjny i wejść w złoże
Makoszów. Tam został bardzo dobry węgiel, z niskim poziomem
zanieczyszczenia i zero metanu pod ziemią.
Raport,
który czytaliśmy – co oczywiste – warunkuje opłacalność
fedrowania węgla koksowego w Bielszowicach od ceny surowca na rynku.
Stara cena 500 zł za tonę: jest miliard w plecy. Nowa cena ponad
900 zł za tonę: miliard na plusie. Tylko jak cokolwiek planować
przy takiej zmienności i nieprzewidywalności cenowej?
Bazowanie
na cenach aktualnych w Bielszowicach byłoby atrakcyjne, ale
pamiętajmy, że to samo doprowadziło do likwidacji kopalń
Makoszowy i Krupiński. Bazowano tam na aktualnych wtedy cenach,
które były wyjątkowo niskie. Jeszcze jedno a propos Bielszowic:
przecież wydobycie nie ruszy jutro, to złoże trzeba udostępnić.
Trzeba pieniędzy i czasu: 1,5-2 lata.
Ekonomicznie
ma to sens?
Tak,
bo za dwa lata sytuacja będzie jeszcze gorsza. Produkcja stali
będzie rosła, a produkcja węgla koksowego maleje. Za dwa lata nikt
nie będzie fedrował go w Czechach. Innych producentów węgla
koksowego w Europie nie ma.
Bogusław
Ziętek z Sierpnia 80 mówi o powołaniu nowej spółki, w oparciu o
rudzki węgiel koksowy. Tu sens pan widzi?
Raczej
karkołomne przedsięwzięcie. Można by to zrobić, ale nie widzę
powodu, szczerze. Co najważniejsze, nowa spółka nie miałaby
zdolności sfinansowania takiego projektu. Co innego, inwestować we
własne złoże, własne aktywa, a co innego cudze. Najlepszym
wyjściem byłoby pozostanie w Polskiej Grupie Górniczej.
To
tylko raport, niewiążący w praktyce nikogo. Co dalej?
Zarząd
PGG powinien go potraktować poważnie. Zrobić biznesplan, umówić
się na kontrakt długoterminowy z odbiorcą tego surowca, wystąpić
o dofinansowanie... Ale przypominam, że w tym samym czasie PGG
bierze pieniądze budżetowe na likwidację zdolności produkcyjnych.
Kredyt?
Nie
da się tego pogodzić. Nikt nie raczej nie wyłoży pieniędzy na
inwestycję w kopalnię, która jest likwidowana. Fakt, że u nas
banki są upolitycznione, więc można sobie wyobrazić, że jakieś
pieniądze by się znalazły. Wolnorynkowo zdolność do finansowania
takiego przedsięwzięcia ze strony PGG jest jednak mało wiarygodna,
bo na likwidację zdolności produkcyjnych spółka sięga po
pieniądze z budżetu państwa.
Wydobycie
węgla koksowego w Bielszowicach, dłuższe życie kopalni o 7 lat -
to się wydarzy?
Nie
wydarzy się. Nie. I zdecydują pieniądze. W kopalni Krupiński
moglibyśmy wydobywać 3 mln ton węgla rocznie, tymczasem nadal
finansujemy jej likwidację z budżetu państwa. Mamy tu zupełnie
sprzeczne kierunki. Z jednej strony potrzebujemy węgla, z drugiej –
wciąż likwidujemy górnictwo.