Według Platona Atlantyda istniała naprawdę. Potężne królestwo z rozwiniętą cywilizacją, ustrojem społecznym, architekturą i sztuką swoje bogactwo zawdzięczało zasobom naturalnym, którymi tamtejsza ziemia obrodziła na niespotykaną skalę. Powszechnie występowały w niej metale szlachetne i diamenty. Dzięki Posejdonowi, władcy Atlantydy, wiele dóbr dostarczała wyspa sama dla zaspokojenia potrzeb życiowych. Najprzód wszystkie w kopalniach wygrzebywane kruszce i rudy do wytapiania. I to, z czego dziś tylko nazwa pozostała a wtedy to było więcej, niż tylko nazwa: kruszec z ziemi wykopywany, rodzaj mosiądzu, znajdował się po wielu miejscach wyspy - poza złotem najdroższy z ówczesnych produktów.
Operatywności i pracy wyspiarzy mityczna kraina zawdzięczała doskonale rozwiniętą infrastrukturę, w tym połączone mostami koliste kanały morskie, które otaczały dawną stolicę i umożliwiały dotarcie drogą wodną do położonego centralnie zamku. Dzięki nim przez Atlantydę przepływać mogły nawet największe statki pływające po ówczesnych morzach i oceanach. Do budowy murów, którymi otoczona była stolica królestwa użyto kamienia ciosowego, oraz kamieni białych, czarnych i czerwonych. Mur okryto brązem i mosiądzem oraz pociągnięto stopioną cyną. Wspomnijmy jeszcze za Platonem o mnóstwie różnego rodzaju drzew w lasach - nieprzebranym zbiorze materiału dla wszelkiego rodzaju robót. Kres szczęściu wyspy przyniosły trzęsienia ziemi i, co zakrawa na ironię zważywszy na jej patrona, potopy.
Jak twierdzi Platon w „Timaiosie”: wyspa Atlantyda (...) zanurzyła się pod powierzchnię morza i zniknęła. Dlatego i teraz tamto morze jest dla okrętów niedostępne i niezbadane; bardzo gęsty muł stanowi przeszkodę - dostarczyła go wyspa, zapadająca się na dno.
Podziemne miasto czarnych ulic
Dlaczego o tym piszę i co zaginiony mityczny kontynent może mieć wspólnego z Rudą na Górnym Śląsku? Odnajdywanie porównań, wpisywanie własnych historii w strukturę mitu, umieszczanie ich w zbiorze uniwersalnych opowieści pomaga spojrzeć na własne dzieje i teraźniejszość z innej perspektywy, przyjąć inną optykę, w której nasz mikro-świat staje się niezbywalną częścią większej całości. Kiedy znaną nam przestrzeń wypełniają kolejne narracje, pojawiają się w niej nowe wątki. Możemy za nimi podążać, odkrywając raz za razem zaskakujące sploty zdarzeń ujawniające ukryte dotąd relacje naszych heimatów z wielkim światem opowieści. Miał rację Henry David Thorreau mówiąc, że wielkim wędrowcem może być też ten, kto przesiaduje cały czas w domu, bo prawdziwy wędrowiec jest jak wijąca się rzeka i szuka wytrwale najkrótszej drogi do morza.
Ruda, najstarsza dzielnica dzisiejszej Rudy Śląskiej jest kolebką górnictwa węglowego na terenie dzisiejszej Polski. To tu po raz pierwszy pojawia się słowo „górnik” jako nazwa profesji, górnikiem nazwano bowiem Jana Gierałtowskiego, właściciela Rudy. W 1543 r. otrzymał on od margrabiego brandenburskiego przywilej górniczy. Fakt ten uznawany jest przez niemieckiego historyka Lachottę za dowód na rozpoczęcie eksploatacji węgla kamiennego na Górnym Śląsku. Ponad dwieście lat później mapa Wredego po raz pierwszy w historii górnośląskiej kartografii zauważa kopalnię węgla. Prawdopodobnie w tym samym miejscu, w którym płytko niegdyś położone złoża eksploatował na potrzeby swej kuźnicy Gierałtowski, czyli w okolicach tzw. Doliny Janasa. Wznosi się nad nią Wzgórze Orzegowskie, w które sztolniami wbijali się pierwsi górnicy. Wreszcie 1770 r. przynosi pierwsze w górnośląskiej historii nadanie dla Kopalni Brandenburg należącej do Franciszka Karola von Stechow, eksploatowanej co najmniej od lat 50tych. Jeżeli Atlantyda należała do Posejdona, to Rudę z pewnością ofiarowano Industrii. Zasobne w lasy okolice stanowiły nieprzebrany zbiór materiału dla wszelkiego rodzaju robót, a kruszce i przede wszystkim czarne złoto stworzyło nie tylko fortuny władców Węglowej Atlantydy, ale i miasto, które podobnie jak zaginione królestwo miało swoją charakterystyczną infrastrukturę i jedyny w swoim rodzaju plan. Ruda w istocie była dwoma miastami powstającymi równolegle. Jedno rosło na powierzchni, a drugie, będące niejako negatywem, kliszą miasta „pod słońcem” rozpełzało się swoimi czarnymi ulicami pod ziemią. Rudzka Atlantyda zamiast statków miała kolejowe wagony. Podobnie jak stołeczne kanały Atlantydy krążyły i przecinały się wokół zamku, tak stale rozrastająca się od połowy XIX w sieć torów i szyn tworzyła pajęczynę, w której centrum znajdowały się pałace Industrii – górnicze szyby, w którym składano hołd pracy. W samej tylko Rudzie istniało blisko 100 szybów wynoszących ku niebu imiona królów, możnych i świętych, którym je poświęcono. Rudzka Atlantyda to jednak szorstki mit, a nie familijna opowieść. Nie brakuje w niej okrutnych władców, niewolników, buntów i śmierci, ale być może dzięki temu staje się jeszcze bardziej uniwersalna niż opowieść znad Morza Śródziemnego. Co dziś zostało z Węglowej Atlantydy? Czy jedynie świadomość mułu, którym wypełniono zamykane pod koniec XX w w efekcie politycznych i gospodarczych trzęsień ziemi wyrobiska?
Ślady dawnej historii
Idąc w kierunku Szybu Franciszek, pozostałości po Brandenburgu, mijamy trzy podpierające niebo stylizowane kolumny. Mieszkańcy, w konkursie zorganizowanym przez Stowarzyszenie TuRuda nazwali je przewrotnie „porządkiem rudzkim”. Kawałek ruiny budzący skojarzenia z fragmentem antycznej świątyni dał początek konceptowi Węglowej Atlantydy. W istocie to dawne wejście go kopalnianej cechowni. Kiedyś za sprawą słynnej orkiestry dętej legendarnego Augustyna Kozioła brzmiała w niej także muzyka. Dziś jest ona symboliczną ramą, przez którą spoglądamy w dziki, zielony zagajnik. Między drzewami leżą porozrzucane cegły i fragmenty przewróconych murów. Zagłębiając się w las za szybem Franciszek znajdujemy jeszcze więcej fizycznych śladów tej nie tak przecież dawnej historii. Fundamenty, zapadliska po szybach, ukryta w gąszczy prochownia, ruiny kuźni, postrzępione i rozsadzone przez rośliny mury, kawałki żelaza oraz cegły i piaskowiec. To z nich zbudowano prawie wszystkie z naszych dawnych atlantyckich budynków. Biały kamień, czerwona cegła, czarny węgiel... Nie można oprzeć się wrażeniu, że spacerujemy po ruinach jakiegoś antycznego miasta zniszczonego przez ziemię lub erupcję wulkanu. Czego jeszcze poza lokalną historią uczy nas Węglowa Atlantyda? Spoglądając w zieloną kurtynę lasu, podnosząc z ziemi kamień lub wbijając w nią szpadelm przekonujemy się, że Ruda jest nie tylko kolebką górnośląskiego górnictwa, ale także antropocenu. To pojęcie, definiujące przekształcanie na niespotykaną dotąd skalę świata przez człowieka właśnie tu ma swoje korzenie. To ziemia, która w istocie jest hałdą pełną żużla, odpadów piecowych, niewytopów, pokruszonych mufli, wszelkiej maści szlaki. To cieki wodne, które odprowadzają kopalniane wody, to zapadliska po eksploatacji oraz dolina, która w istocie jest wydrążonym przez człowieka kamieniołomem, z którego wydobywano piaskowiec do wznoszenia rudzkich budynków. To przekształcony przez ludzi świat. To teren, którego forma jest zapisem nie tylko historii geologicznej miejsca, ale i specyficznej aktywności ludzkiej. Kultura i natura współtworzą ten zasób krajobrazowy, choć kultura za sprawą roślinności jest w nim z dnia na dzień co raz mniej widoczna. To dokument złożonych relacji człowieka i przyrody, w którym natura mimo wszystkich przeciwności zwyciężyła - również ważna lekcja. To więc także doskonałe miejsce, aby korzystając z narracji o wzniesionej i zniszczonej Atlantydzie edukować, tłumaczyć skąd pochodzimy i dokąd zmierzamy w sakli mikro i makro. Nasza Węglowa Atlantyda, podobnie jak ta mityczna, może stać się uniwersalną narracją dla innych, próbujących zrozumieć skomplikowane położenie, w którym się znaleźliśmy. Więc może współczesny geo-park, który łączy opowieść o geologii z narracją o antropocenie, prezentuje jedno i drugie w terenie? Można by rzec, że to koncept na czasie. Kamieniołom jako przestrzeń edukacji, odpoczynku i poszukiwania nowej perspektywy? Dlaczego nie. To marzenie, ale miejmy nadzieję, że nie przykryje go muł.
Adam
Kowalski – wiceprezes Stowarzyszenia TuRuda, które zaprasza na
wycieczki między innymi po Węglowej Atlantydzie.