Wojtek Zamorski. Znawca i wielbiciel muzyki. "Mam nadzieję, że przynajmniej pogadasz z tym czwartym z Twojego ukochanego Led Zeppelin"

Zamorski. Wojtek. Trudno uwierzyć, że to już. Tak jak trudno było uwierzyć, że zaraz kończyłby 70 lat. Był przecież wiecznie młody, wiecznie uśmiechnięty, wiecznie zafascynowany tym, co w życiu najważniejsze. Muzyką.

- Z dziennikarzami w show-biznesie jest trochę tak, że gdyby nie ich fortele, świat nie usłyszałby o wielu legendach rock&rolla – mówił mi podczas jednej z wielu naszych rozmów o muzyce.

On miał ich w zanadrzu całe dziesiątki.

Tak, najłatwiej napisać, że Wojciech Zamorski był dziennikarzem muzycznym. W TVP3 Katowice, w radiowej Trójce, w Radiu Katowice. Jego uśmiech, jego głos znali na Śląsku wszyscy. Ale dla Wojtka muzyka nie była robotą czy obowiązkiem. To była pasja, powołanie i ogromne szczęście. Wystarczy spojrzeć na te wszystkie fotografie w jego przebogatym archiwum: z Plantem, Pagem, Ozzym, Ianem Gillanem, Billym Gibbonsem… Gdy poprosiłem go kiedyś o trzy takie zdjęcia do wywiadu, przysłał 20. „Daj te, na których ludzie rozpoznają gości” – zażartował. Na każdym był jakiś rozpoznawalny natychmiast gigant rocka. I On. Uśmiechnięty jak zawsze.

Cebula z powidłami

Wojtek był z Bytomia (tak, z Rudy Śląskiej też - tam później mieszkał przez lata) i zawsze to z dumą podkreślał. Jak wielu niespełnionych muzyków („W szkole muzycznej nauczycielka narzekała, że wolę grać The Beatles zamiast sonat” – żartował), wychował się w słynnym Pyrliku, w którym podpatrywał na próbach Józka Skrzeka, piłował bluesa z Markiem „Klatą” Dmytrowem (jednym z wielu gitarzystów Budki Suflera) oraz wirtuozem fletni Pana, Edwardem Krokiem, znanym, po emigracji do RFN – pod pseudonimem Edward Simoni. Wojtek grał na basie, ale w końcu musiał wybrać: Pyrlik albo iberystyka na Uniwersytecie Warszawskim.

W jego pokoju w akademiku imprezował cały skład SBB po koncertach w Proximie. „Piliśmy gorzałę, a ponieważ zabrakło chleba, zagryzaliśmy plastrami cebuli posmarowanymi powidłami śliwkowymi” – opowiadał. W 1978 roku Wojtek poleciał na Kubę, na Światowy Festiwal Młodzieży i Studentów. W delegacji m.in. Maryla Rodowicz i Czesław Niemen. Z kim siedział przy jednym stoliku? Z Fidelem Castro, oczywiście. I jeszcze robił za tłumacza.

- Fidel po swojej wizycie w Polsce był absolutnie zakochany w Maryli Rodowicz – opowiadał. - I podczas bankietu w ambasadzie w Hawanie, zjawił się - ni stąd, ni zowąd – przy naszym stoliku, z grupą swoich ochroniarzy. Tłumaczyłem jego pogawędkę z Rodowicz, podczas której Castro niemal pożerał ją wzrokiem i byłem przekonany, że za moment, na jego rozkaz, goryle wezmą Marylę pod ręce i wywiozą do jego pałacu.
Wojciech Zamorski nie żyje

Może Cię zainteresować:

Nie żyje Wojciech Zamorski, dziennikarz radiowy i telewizyjny. Miał 69 lat

Autor: Arkadiusz Nauka

18/03/2022

"Ye... I... Ye..." Pozdrowienia od Ozzy'ego

Takimi anegdotami Wojtek sypał jak z rękawa. Elton John? Proszę bardzo. Jest rok 1984, Spodek. Zamorski mówi: najlepszy koncert zagranicznej gwiazdy w PRL. Ale to oczywiście nie wszystko.

- Elton zakochał się w pracowniku Pagartu (Polska Agencja Artystyczna). Problem w tym, że bez wzajemności – mówił mi w jednym z wywiadów. - Mężczyzna, którego nazwiska nie mogę podać, ale zapewniam, że do dziś jest ono w Polsce dobrze znane, dał Eltonowi kosza. I Elton się obraził. Nie przyszedł na konferencję prasową przed koncertem. Na szczęście, wyszedł na scenę.

John Mayall? Rok 1980, też Spodek. Dzień przed koncertem Mayall bawił w katowickim klubie Melodia przy 3 Maja. Nakarmiono go roladą z gumiklyjzami i modrą. Co do picia? Rum z colą. „Pił z półlitrowych kufli. Następnego dnia, ze 20 minut przed koncertem, zastałem go przy muszli klozetowej w garderobie. Chwilę potem wyprostował się i dał kapitalny występ” – wspominał Wojtek.

Black Sabbath? Rok 1998. Ozzy wysiada z samolotu w Pyrzowicach. Rozgląda się nerwowo, jakby wysiadł na złym przystanku. Ktoś go prowadzi do terminala, ale Ozzy nadal nie bardzo kontaktuje. W końcu staje przed obiektywem. Pierwsze pytanie, Ozzy przestępuje z nogi na nogę, patrzy, unosi brwi, a potem mówi coś w jakimś niezrozumiałym języku. Drugie pytanie, to samo.

- Pytam: to może pozdrowienia dla fanów ze Śląska? A Ozzy znów: "Ye… I… Ye… A… No…". Coś mu ewidentnie zaszkodziło” – śmiał się Wojtek.

Jak karmiłem Beatę Kozidrak

Led Zeppelin? Jimmy Page i Robert Plant zagrali w duecie w Spodku w 1998 roku. Zamorski opowiadał, jak o wizytę za kulisami prosił go ówczesny wojewoda śląski, Marek Kempski. „Mówię Page’owi: Marek to taki gubernator naszej prowincji. On patrzy na mnie w stylu: a co mnie to obchodzi? Więc dodaję, że pan Marek był w Solidarności i dzięki takim jak on obaliliśmy komunizm” – opowiadał Zamorski. Tu Page i Plant się ożywili, poklepali wojewodę po plecach, powtarzając: „Good job, man. Good job”.

Innym razem opowiadał, jak pod koniec lat 70. odkrył nieznany nikomu zespół Bajm. Grupa zakwalifikowała się na festiwal w Opolu, na który, z instrumentami pod pachą, pojechała… pociągiem.

- Zakolegowaliśmy się w Toruniu, bodaj w 1978 roku. W Opolu swoim maluchem woziłem im graty do motelu Niedźwiedź. W nim karmiłem Beatę i jej muzyków zupą pomidorową, bo nikt w Bajmie nie miał przy sobie ani grosza”. Innym razem we Frankfurcie trafił przypadkiem na koncert SBB. „Wpadłem do ich garderoby głodny i zmęczony. No to Józek wyjął prowiant: chleb z Michałkowic i domowe krauzy z tustym. Gwiazdy rocka woziły w trasę swój ślunski chleb i swój smalec w słoiku! - śmiał się Zamorski. Człowiek dziesiątek fenomenalnych anegdot dla każdego, kto tak jak on kochał muzykę.

Dobra, nagrywamy 3 odcinki

Wojtek muzykę kochał, muzykę znał i znał się na niej jak mało kto. Parę lat temu zapowiadał mój film „Archikosmos” wyświetlany w plenerze w Parku Śląskim, a potem przepytywał mnie na spotkaniu z widzami. Po kilku pytaniach o film i architekturę, zaczął egzaminować mnie z Davida Bowiego i Electric Light Orchestra, która przecież połowę swojej twórczości poświęciła na futurystyczne opowieści o podróżach w kosmos.

Wiele razy spotykaliśmy się u niego w radiu, gdzie można było gadać o muzyce i jeszcze ją puszczać na życzenie. Przed którąś z rocznic śmierci Freddiego Mercury’ego, Wojtek zaproponował, żebym wybrał 4 swoje ulubione utwory Queen. Mieliśmy trochę pogadać o każdym i poprzeplatać rozmowę tymi piosenkami. Wybrałem chyba z 15 (bo i jak tu się zdecydować?) i kazałem jemu wybrać 4. Wojtek na to: „Dobra, słuchaj: to zamiast jednego programu, nagramy trzy odcinki z pięcioma utworami każdy i będziemy puszczać to przez trzy dni”.

Muzyka ponad wszystko.

Była też inna radiowa historia: Lista Przebojów Programu Trzeciego. Zamorski prowadził 5 notowań, pierwsze 3 listopada 1984 roku. Notowanie nr 133 przypadło w dniu pogrzebu księdza Jerzego Popiełuszki zamordowanego przez funkcjonariuszy peerelowskiej Służby Bezpieczeństwa. Dyrekcja Trójki, zamiast zdjąć z anteny LP3, podjęła kuriozalną decyzję o jej emisji w… wersji soft.

- Na wręczonej mi kartce z wykazem 40 utworów z aktualnego notowania zaznaczono wszystkie za szybkie i za wesołe, których nie wolno było zagrać na antenie – mówił mi kiedyś Wojtek.

Z zajmującym pierwsze miejsce „Careless Whisper” George’a Michaela nie było problemu, ale wszystkie rockowe kawałki wyleciały. Słuchacze byli wściekli. „Kto to jest ten Zamorski?! Niech więcej nie siada przy mikrofonie!” - pisali.

Zagrać u Zamorskiego

W latach 90. Zamorski był już przed kamerą. Stał się absolutnym muzycznym guru na Śląsku również dzięki programowi „100% LIVE”, który wymyślił w Telewizji Katowice. Grali tam niemal wszyscy najważniejsi w Polsce, a dla każdego garażowego zespołu nie tylko u nas, występ u Zamorskiego wydawał się przepustką do wielkiej sławy. Program swoją koncepcją, kameralnością i autorską formułą wyprzedził epokę – dziś podobne formaty (jak np. Live on KEXP) są rozwijane na wielką skalę w serwisie YouTube.

Bywaj Wojtek. Mam nadzieję, że przynajmniej pogadasz z tym czwartym z Twojego ukochanego Led Zeppelin.

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon