W
niedzielnych wyborach o poselskie i senatorskie mandaty walczy mocna
delegacja samorządowców. Dlaczego zdecydowali się na start – o
tym już pisaliśmy w Ślązagu tydzień temu. Jakie są ich szanse?
Biorąc pod uwagę fakt, że w 2018 r. Andrzej Dziuba i Mieczysław
Kieca w cuglach zapewnili sobie prezydencką reelekcję już w
pierwszej turze (podobnie Rafał Piech, ale on ubiega się o poselski
mandat z dala od swego matecznika i nie może liczyć na
poparcie swojego elektoratu na miejscu), to taki scenariusz wydaje
się bardzo prawdopodobny. Czy w razie wyboru uda im się w
parlamencie osiągnąć zakładane cele, czas pokaże. Jedno
natomiast nie ulega wątpliwości – w takim przypadku rządzone przez
nich miasta staną w obliczu kilkumiesięcznych rządów komisarzy.
Przyspieszone wybory w miastach? Nie tym razem
Zgodnie z zapisami Kodeksu Wyborczego, w razie uzyskania przez wójta, burmistrza, czy prezydenta miasta mandatu posła lub senatora taki samorządowiec traci prawo sprawowania dotychczasowej funkcji. Teoretycznie dzieje się to automatycznie z chwilą wyboru, choć w orzecznictwie panuje pogląd, że faktycznie następuje to dopiero po urzędowym potwierdzeniu elekcji przez komisarza wyborczego, na co ten ma 14 dni.
Innymi słowy, jeśli w najbliższą niedzielę prezydenci i burmistrzowie Tychów, Siemianowic Śląskich, Siewierza czy Wodzisławia Śląskiego odniosą sukces przy urnie, to jeszcze przed końcem października miasta te zostaną pozbawione kierownictwa. Tak, kierownictwa, a nie tylko prezydenta, czy burmistrza. Zgodnie bowiem z ustawą o samorządzie gminnym wygaśnięcie mandatu rządzącego gminą przed upływem kadencji skutkuje także odwołaniem jego zastępców.
W razie wygaśnięcia mandatu prezydenta czy burmistrza jego następcę powinny wyłonić przeprowadzone w ciągu 90 dni przyspieszone wybory, a do tego czasu gminą ma zarządzać mianowany przez premiera komisarz. Tyle, że w obecnej sytuacji ziścić się może tylko druga część powyższego zdania. Tzn. rządy komisarza. Bo na żadne przyspieszone wybory nie ma co liczyć.
Powód? Nie przeprowadza się ich jeżeli ich data przypadłaby w okresie 6 miesięcy przed zakończeniem kadencji wójta, burmistrza, czy prezydenta miasta. A jako że rok temu głosami posłów PiS sejm wydłużył kadencję samorządów do 30 kwietnia 2024 r., teoretycznie ostatni moment na przeprowadzenie przedterminowych wyborów w miastach mija 29 października tego roku. Teoretycznie, bo gdzie tu czas na jakieś czynności wyborcze (utworzenie komitetów, zgłoszenie kandydatów, sporządzenie listy wyborców, czy kampanię wyborczą)?
–
Nie ma zatem możliwości, by po 15 października 2023 r. mogły
zostać zarządzone wybory przedterminowe, których dzień głosowania
przypadałby przed tą datą. Z uwagi na powyższe w przypadku wyboru
wójta (burmistrza, prezydenta miasta) na posła na Sejm albo
senatora mandat wójta (burmistrza, prezydenta miasta) pozostanie
nieobsadzony do końca kadencji, a jego funkcję do czasu objęcia
obowiązków przez nowo wybranego wójta (burmistrza, prezydenta
miasta) będzie pełniła osoba wyznaczona przez Prezesa Rady
Ministrów – przekazało
nam Krajowe Biuro Wyborcze.
Pół roku dla komisarza? Nie, jeśli władzę w kraju przejmie opozycja
Mówiąc wprost, do czasu przeprowadzenia „normalnych” wyborów samorządowych w pozbawionych władzy miastach rządzić będą komisarze. Tak długie, sięgające ok. pół roku rządy komisarzy nie są w najnowszej historii polskiego samorządu precedensem. Podobne przypadki miały już miejsce w czasie pandemii, kiedy rząd, idąc za rekomendacjami Głównego Inspektora Sanitarnego, konsekwentnie przesuwał daty przedterminowych wyborów w pozbawionych kierownictwa gminach. Była to jednak sytuacja nadzwyczajna, ta obecna jest zaś wyłącznie konsekwencją politycznej decyzji.
Polityczne mogą być również jej skutki, gdyż kilkumiesięczne rządy komisarza dają takiej osobie dużo lepszą sposobność do zaprezentowania się mieszkańcom, co może mieć znaczenie jeśli komisarz zechce później ubiegać się o stanowisko prezydenta miasta. A takie próby miały już miejsce, choć przeważnie z mizernym efektem. O rządach w Gliwicach marzył Janusz Moszyński, mianowany tam komisarzem po tym, jak jesienią 2018 r. mandat senatora uzyskał wieloletni prezydent tego miasta, Zygmunt Frankiewicz.
Na przekonanie gliwiczan do swojej osoby Moszyński miał niewiele ponad dwa miesiące. Nie przekonał – poparło go zaledwie 25 proc. głosujących, a prezydenturę objął dawny zastępca Frankiewicza – Adam Neumann. Czy gdyby Moszyński zarządzał Gliwicami dłużej wynik wyborów byłby inny? Dziś nie sposób tego zweryfikować. Będzie to można uczynić, jeśli obecni samorządowcy wejdą do parlamentu, ale przyszły rząd tworzyć będzie PiS i komisarze będą mieli pół roku na budowanie swej pozycji w mieście. W razie przejęcia steru rządów przez obecną opozycję takiej szansy komisarze raczej nie dostaną.
– Jeżeli opozycja skutecznie przejmie władzę, to zmieni komisarzy. Odwoła tych PiS-owskich. I zapewne zostanie to zrobione przez nowego premiera w najkrótszym możliwym terminie – stwierdził kilka dni temu na antenie Radia Piekary senator Zygmunt Frankiewicz.
Jak widać politycy opozycji przyjmują za pewnik, że komisarze z PiS-owskiego nadania potraktują swą funkcję jako trampolinę do startu w „normalnych” wyborach samorządowych, stając się zagrożeniem np. dla scenariusza z przekazaniem władzy w ramach dotychczasowego układu sił w ratuszu. Taki wariant przerabialiśmy już w Katowicach i Gliwicach, o takim wariancie mówi się dziś w Tychach, wskazując Macieja Gramatykę jako „sukcesora” Andrzeja Dziuby, czego ten drugi zresztą bynajmniej nie dementuje.
– To jest chyba naturalne i logiczne. Obserwuję swoich najbliższych współpracowników przez kilkanaście godzin na dobę, czasami siedem razy w tygodniu i wiem doskonale co sobą reprezentują i jakimi są ludźmi. Wiem, że Maciek na pewno będzie bardzo dobrym kandydatem – mówił kilka tygodni temu na antenie Radia Piekary Andrzej Dziuba (na takie deklaracje nie daje namówić się natomiast Mieczysław Kieca, który przekonuje, że w Wodzisławiu Śląskim nie będzie wskazania następcy „w spadku”).