Bojków. Najbardziej wysunięta na południe dzielnica Gliwic. Dojazd autobusem z centrum zajmuje niecałe 20 minut, a wysiadamy na przystanku “Bojków Kościół”. Jawi nam się ładna i bardzo zadbana wieś. Niby dzielnica miasta, ale dopiero od 1976 i charakteru wsi nie zatraciła do dziś. W elewacji kościoła koszmarnie kiczowata bytlyjka pasyjna, a naprzeciwko niej grób pierwszego powojennego farorza. Nagrobek z granitu i z odzysku. Wykonał go przed wojną żydowskich kamieniarz Lois Rosenthal z Bytomia, a w 1947 skuto dawne napisy i wyryto personalia księdza. Niedaleko na przydrożnym krzyżu zakryte imiona fundatorów. Ich forma nie wygląda ani słowiańsko ani typowo niemiecko. Pierwsza poszlaka.
Przechadzając się po dawnej wsi widzimy typowy układ łańcuchowy z wieloma starymi domami z czerwonej cegły. Z domami second hand. Tylko jedna drewniana chata przypomina o dawnych czasach, gdy większość tej miejscowości tak wyglądała. A nawet gorzej, bo chata jest kryta gontem, a nie strzechą jak drzewiej bywało. W sumie to Bojków chyba nigdy lepiej nie wyglądał. Jest cicho, czysto, wszędzie mamy chodniki i asfalt. Zadbana zieleń w ogrodach. Tylko jedna mogiła na cmentarzu mówi o czymś, co tu było wcześniej. Ponad 120 osób zginęło w masakrze roku 1945, ale Tragedia Górnośląska dotknęła niestety wielu miejscowości. Nic jednak nie sygnalizuje w Bojkowie prawdziwego fenomenu tej wsi.
Schewaude Szywŏłd Schönwald
O początkach tej miejscowości nie wiemy zbyt wiele. W XIII wieku cystersi z Rud sprowadzili tu osadników z głębi Rzeszy. Pierwsza wzmianka o wsi pochodzi z 1263, ale trudno powiedzieć, czy już wtedy mieszkali tu osadnicy z Niemiec.
To, co wyróżniało Schewaude to fakt, iż ludność tej miejscowości do 1945 mówiła w średnio-wysoko-staroniemieckim, archaicznym i średniowiecznym języku. To właśnie z niego pochodzi oryginalna nazwa Schewaude. Szywŏłdu (tu wersja w języku ich słowiańskich sąsiadów) nie wyróżniał tylko język. Schönwaldczycy stworzyli własną kulturę z licznymi zwyczajami, których część dziś została zapomniana. Najwięcej wiemy o bogatych tradycjach weselnych, gdyż ich wyjątkowość zapisała się w kilku źródłach, w tym na klatkach kronik filmowych. Wiemy też o religijnych zwyczajach i świętach. Obchodzili Wielki Poniedziałek i śmigus dyngus, co nie było na Górnym Śląsku zbyt popularne przed I Wojną Światową. Ponadto swój niemiecki katolicyzm zasymilowali z lokalnymi cechami jak kult Matki Boskiej i pielgrzymowali do Piekar. Na co dzień zajmowali się głównie uprawom roli i rzemiosłem. Wieś była samowystarczalna i niezależna od ośrodków miejskich co było jednym z czynników jej długowieczności. Poza tym schönwaldczycy mieli też swoje własne stroje ludowe, całkiem odmienne od tych typowych dla Śląska i Łużyc. A o samych mieszkańcach, jak i wspomnianych strojach, tak pisał Oskar Klaussman w 1911 roku:
Ludzie ci zachowali swoją narodowość w stanie czystym. […] Urządzenie i wygląd zagrody były zawsze niemieckie, a strój również przypomina niemiecki ubiór. Mężczyźni noszą krótkie jakle, bardzo szerokie, skórzane pasy i charakterystyczne niebieskie płaszcze, których zwykle nie zdejmują nawet latem. Kobiety zarzucają na ramiona chusty podobne do tych jakie noszą kobiety słowiańskie. Chusty szywałdzkie są jednak białe. Wszystkie niewiasty noszą też jednakowe, czerwone pończochy. Jakle kobiet ubierane do sterczących szeroko na boki spódnic mają kolor niebieski albo brązowy...
Ten krótki fragment, oprócz opisu strojów, sygnalizuje nam to, jak postrzegały Schönwald środowiska nacjonalistyczne. Od końca XIX wieku wieś była pożywką dla volkistów szukających pragermańskiego ducha na Górnym Śląsku. Tych samych ludzi, którzy byli odpowiedzialni za podstawy wykładni nazizmu. W plebiscycie 99,7% mieszkańców opowiedziało się za powrotem do Niemiec. Nie ma się więc co dziwić, że kult Schönwaldu nasilił się po dojściu NSDAP do władzy. (Interesujesz się Śląskiem i Zagłębiem? Zapisz się i bądź na bieżąco - https://www.slazag.pl/newsletter)
Tragedia Górnośląska
Schönwald kończył się stopniowo. Najpierw, w 1944 Niemcy ewakuowali część wsi pragnąc ocalić jej kulturę. Ludzie i ich kultura rozmyła się jednak w Niemczech i Austrii. Ci, którzy pozostali, ujrzeli armagedon, gdy Armia Czerwona spaliła blisko sto drewnianych budynków, złupiła wieś, zgwałciła kobiety i zamordowała 120 osób (kobiet, mężczyzn i dzieci). Jednak część z pierwotnej- ponad dwutysięcznej- społeczności przetrwała. Przez 3 lata mieszkańców wysiedlano, a wieś zasiedlano nowymi przybyszami. Zostały tylko trzy kobiety, które wyszły za mąż za Polaków. Schönwald, jaki istniał przez blisko 700 lat, skończył się w 1947.
Bestsellerowy Szywŏłd
Jednak Szywŏłd żyje nadal. Śląska przestrzeń pamięci znowu ma miejsce na historię tej społeczności, a “Drach” Szczepana Twardocha czy “Kajś” Zbigniewa Rokity poświęcają całkiem sporo miejsca tej miejscowości. Jednakże to, co nam się kreuje, to jedynie atrapa i garść dawnych animozji pomiędzy wsiami.
“Gupi jak z Szywŏłdu”. “Otton Magnor, który był z Schönwaldu, mówił średniowiecznym niemieckim dialektem, którego Niemcy z Rzeszy nie rozumieją, hochdeutscha liznął dopiero pod Sedanem, a po wasserpolsku ōpa Otto nauczył się dopiero od żony, Ślązaczki z Nieborowic. Z powodu tej żony ojciec wyparł się go i wygnał, bo szywŏłdziōny od wieków brali sobie tylko Szywŏłdziōnki — stąd, jak głosi popularna w okolicznych wsiach opinia, we wsi rodziło się tylu idiotów” [Drach].
“Tworzą zamkniętą społeczność, najczęściej zawierają małżeństwa między sobą i w ten sposób przez około siedemset lat, aż do roku 1945, zachowają swój niespotykany nigdzie indziej śriedniowieczny dialekt. Według gliwickich wspomnień efektem ubocznym małżeństw między bliskimi krewnymi była spora liczba upośledzeń. Dziewiętnastowieczny proboszcz, widząc genetyczną degradację parafian, skłaniał prawdopodobnie kawalerów, aby szukali sobie kobiet w sąsiednich wsiach. Jednym z tych, którzy wyruszyli przed siebie, był dwudziestoparoletni rolni Josef [prapradziadek Zbigniewa Rokity].” [Kajś].
Atrapa Szywŏłdu
Tylko, że gdy zajrzymy do źródeł (a to źródło rządzi historią) to okazuje się, że bardzo fajne, tyle, że tak nie było. Materiały fotograficzne pokazują nam, że we wsi z końcem I Wojny Światowej ludzie nosili się w większości po pańsku, a mieszkające we wsi Ślązaczki nosiły się po rozbarsku. Oznacza to, że nie dość, że Szywołdziony dopuszczali do siebie ludzi z zewnątrz, to pozwalali im nosić się po swojemu, a sami asymilowali się do kultury ogólnośląskiej. Na święta mogli nosić swoje stroje, w domach mówić w średniowiecznym języku, ale nie żyli w zamkniętej enklawie. Nie różnili się od słowiańskich Ślązaków, którzy mówili i po niemiecku i po śląsku.
Poza tym akta Urzędu Stanu Cywilnego pokazują nam, że na każde małżeństwo między dalekimi kuzynami (które miało dyspensę) przypada około trzech-czterech małżeństw, które zawierali ludzie z zewnątrz. Hipoteza Rokity o specjalnych namowach księdza do szukania żon z innych wsi nie jest specjalnie mocna. Patrząc szeroko-horyzontalnie widzimy, że w XIX wieku była ogólna tendencja do zawierania małżeństw z ludźmi spoza swojego kręgu.
Kobiety z Schönwaldu nie były uwiązane w domach i bywało, że wraz z mężem opuszczały miejscowość. Bywało też, że żyły w niej z mężem z innej miejscowości i tworzyły domy pełne miszungów. Nie ma też żadnych realnych podstaw by stwierdzić, że liczba ludzi niepełnosprawnych w Schönwaldzie była znacząco wyższa niż ówczesna średnia. Stereotyp o wsiach prowadzących chów wsobny to efekt animozji międzywiejskich, których na Górnym Śląsku pełno. Prof. Kaczmarek badał przykład konfliktu między Lędzinami a Hołdunowem (o podłożu narodowym wprawdzie, ale również pojawiały się wątki krewniackich małżeństw), a z Kaszubskich wsi i Willamowic również płyną podobne stereotypy, które już wielokrotnie obalano. Tylko, że obrona przed pomówieniami leży w interesie Willamowiczan i Kaszubów. Schönwaldu nie ma kto bronić. A jeśli chcemy się cofnąć do lat wcześniejszych i pokazać jak to w XVI i XVII wieku ludzie brali śluby w ramach jednej społeczności to okazuje się, że ipso facto większość tak robiła.
O kulturze i zwyczajach Schönwaldu można by rozprawiać długo. Ten tekst ma być jedynie przedstawianiem sytuacji i pokazaniem, jak wiele krzywdzących stereotypów wokół wsi panuje. Piszę go też, dlatego, że w 1736 Anton Balczarek z Strzelców Wielkich (dziś opolskich) wziął sobie za żonę Marię Schenk z Schewaude. Zapis o ślubie znalazłem w księgach parafialnych Strzelców. Nie wiem czy jest to mój przodek w linii prostej, ale na pewno należymy do tej samej rodziny. Jednakże, jeśli jest to linia prosta to oznacza to, że pięć kropli mojej krwi to historia średniowiecznych osadników z Rzeszy.