Oczywiście można powiedzieć, że gdy rosyjskie bomby wciąż spadają na ukraińskie miasta, nie czas jest na chłodne kalkulacje dotyczące wpływu rosnącej rzeszy uchodźców na polską gospodarkę i demografię. Z drugiej strony jednak pojawiające się coraz częściej pytania o to, jak wielu z uciekających przed wojną Ukraińców możemy przyjąć, każe przejść do tej dyskusji z rzetelną diagnozą stanu obecnego.
W kontekście naszego regionu taką diagnozę stanowi opublikowany pod koniec ubiegłego roku raport Instytutu Rozwoju Miast i Regionów. Jego autorzy wskazali, że w ciągu ostatniej dekady z terenu Górnośląsko - Zagłębiowskiej Metropolii ubyło 107 tysięcy mieszkańców. Dotychczas na zmiany zaludnienia bardziej wpływały migracje między gminami aniżeli statystyki urodzin, choć te ostatnie nie są dobre i zwiastują nieuchronną zapaść. Żaden z subregionów GZM-u nie osiąga takiego wskaźnika dzietności, który by gwarantował zastępowalność pokoleń i utrzymanie stanu ludności (najlepiej sytuacja wygląda w subregionie tyskim, gdzie nieznacznie przekracza on „średnią krajową”, najgorzej w bytomskim i sosnowieckim). Prognozy na przyszłość nie przewidują zmiany tego niekorzystnego trendu. Do końca obecnej dekady Metropolia ma stracić kolejne 140 tysięcy mieszkańców, a w perspektywie roku 2050 wyłącznie powiat mikołowski ma być na niewielkim demograficznym plusie. Największy spadek nastąpić ma w Sosnowcu, który może stracić ok. 1/3 ludności. Niewiele lepiej pod tym względem ma być w Siemianowicach Śląskich, Świętochłowicach i Zabrzu, przy czym naukowcy ostrzegają, że te fatalistyczne prognozy najprawdopodobniej są niedoszacowane, a rzeczywistość okaże się jeszcze gorsza. Mieszkańców Metropolii nie tylko będzie coraz mniej, ale też ci, którzy pozostaną, będą coraz starsi. W 2030 r. co czwarty mieszkaniec GZM będzie liczył co najmniej 65 lat, a osoby czynne zawodowe będą stanowić mniej niż 60 proc. ogółu ludności.
I to jest właśnie kontekst, w którym trzeba rozpatrywać osiedlenie się takiej, czy innej liczby ukraińskich uchodźców w naszych miastach. Trzeba sobie uzmysłowić, że te miasta w chwilach swej świetności liczyły sobie w sumie kilkaset tysięcy ludzi więcej aniżeli liczą sobie obecnie. Dziś coraz bardziej się kurczą, a eksperci ostrzegają, że dalsze wyludnianie się centrów i starych osiedli mieszkaniowych skutkować będzie pojawianiem się rozległych powierzchni pustostanów, które – przy braku pieniędzy na utrzymanie i chętnych do zamieszkania – trzeba będzie za jakiś czas zacząć wyburzać. I nie jest to bynajmniej scenariusz z gatunku science fiction. Do takich sytuacji dochodziło w borykających się z podobnymi problemami miastami Europy zachodniej, czy na terenie landów dawnego NRD.
Trzymam kciuki za Ukrainę i Ukraińców. Mam nadzieję, że będą mieli do czego wrócić i że nastąpi to możliwie jak najszybciej. Dla niektórych jednak wydarzenia ostatnich tygodni były zbyt przerażające. Nie wszyscy będą chcieli wrócić. Dlatego jeśli jakaś część z uchodźców zostanie w Polsce, to warto zabiegać o to, by znaleźli dach nad głową także w naszych miastach. Tak, będzie to oznaczać konieczność zmierzenia się z niemałymi wyzwaniami. Bez tego jednak wyzwań wcale nie ubędzie. Będą tylko innego rodzaju.
Może Cię zainteresować: