Rozmowa z dr. Łukaszem Zaborowskim
Czy
jakikolwiek region w naszym kraju jest w stanie doszlusować do
potencjału Warszawy?
Zależy
w jakim wymiarze, bo jeśli chodzi o skupienie pewnych funkcji
zarządczych, kontrolnych, biznesowych i publicznych, to Warszawa
jest bezkonkurencyjna. Natomiast z punktu widzenia przeciętnego
człowieka, chcącego spełniać się życiowo, to takie ośrodki jak
Kraków czy Wrocław są nie mniej atrakcyjne i w pełni mogą
konkurować z Warszawą pod względem oferty. Odwrócenie dominacji
Warszawy jest raczej niemożliwe, zazwyczaj tak jest, że w danym
kraju jest jakaś metropolia stołeczna. Oczywiście warto dbać o
to, żeby ta przewaga niekoniecznie rosła, a różnice zaczęły się
wyrównywać.
W
swoim raporcie "Korekta układu województw - ku równowadze
rozwoju" proponujesz inne myślenie o regionach i ich
problemach. Przede wszystkim postulujesz korektę granic województw
oraz wytyczenie nowych ośrodków władzy. Swoje tezy popierasz z
jednej strony uwarunkowaniami demograficznymi, z drugiej –
historyczno-tożsamościowymi.
Moje
propozycje są oparte przede wszystkim na analizie współczesnej
sieci osadniczej i potencjale regionów. Jeśli mamy główny
ośrodek, który zamieszkuje określona liczba mieszkańców i wokół
niego jest skupiony region o konkretnym poziomie ludności, to możemy
oczekiwać, że jego zdolności do rozwoju społeczno-gospodarczego
są takie same jak zdolności innych regionów, które są z nim
porównywalne właśnie w wymiarze demograficznym. To przyświeca
moim propozycjom jeśli chodzi o zmianę podziału terytorialnego.
Niestety
dziś pod tym względem widać ogromne dysproporcje rozwojowe. W
województwie śląskim - kiedy porównamy
sytuację Katowic z byłą stolicą województwa – Częstochową
lub Bielskiem-Białą.
Najprościej
można byłoby powiedzieć, że gorzej rozwinięte regiony, które
słabiej sobie radzą, nie zasługują na samodzielność na przykład
wojewódzką. To jest myleniem skutku z przyczyną. Stoję na
stanowisku, że różnica w rozwoju gospodarczym między regionami,
które zostały wyróżnione administracyjnie, a tymi
podporządkowanymi sąsiednim metropoliom, bierze się właśnie z
braku samodzielności. W Polsce status administracyjny jest swego
rodzaju koncesją na rozwój. Tam, gdzie są przysłowiowe urzędy,
tam tworzy się infrastruktura społeczna, która z kolei przyciąga
kapitał ludzki.
Czuć
w tym wiarę w zdolności państwotwórcze naszego kraju. Nie licuje
to z silnym liberalizmem naszych elit.
Wierzę
w siłę sfery publicznej. Nie twierdzę w żadnym wypadku, że samo
istnienie w mieście urzędów wpływa na to, że tam nagle zaczną
pojawiać się prywatni przedsiębiorcy. Weźmy rozmieszczenie
ośrodków akademickich, to są głównie miasta wojewódzkie. Jest
wręcz rażąca różnica między tej samej wielkości miastem
wojewódzkim a niewojewódzkim jeśli chodzi o wyposażenie w różnego
rodzaju elementy infrastruktury społecznej. To, co jest najbardziej
atrakcyjne dla inwestorów, to kapitał ludzki i tu nie chodzi tylko
kwalifikowane kadry, ale o narybek ludzi, którzy są "kumaci", otwarci
na rozwój, którzy są w stanie zaspokoić potrzeby pracodawców. W
nawiązaniu do niedawnych igrzysk olimpijskich w Paryżu: znam
zestawienie rozmieszczenia siedzib różnych związków sportowych. W
Polsce niemal wszystkie, z wyjątkiem może jednego czy dwóch,
mieszczą się w Warszawie. Z kolei w takich Niemczech każdy z
kilkudziesięciu związków ma swoją siedzibę w innym mieście. Tam
na poważnie myśli się o policentryczności państwa. U nas na
każdym poziomie domyślną opcją jest centralizacja.
Jaki
będzie zysk z przejścia na model zdecentralizowanego rozwoju?
Największy
zysk dla Polski to przede wszystkim włączenie obecnie
zmarginalizowanych regionów w rozwój społeczno-gospodarczy całego
kraju. Wierzę w to, że obecna ich sytuacja to po prostu strata dla
całego kraju. W tym momencie niektóre regiony są tylko źródłem
zasobów wysysanych i skupianych w kilku największych metropoliach,
które nie są dobre nawet dla tych dużych ośrodków – popatrzmy
jak teraz horrendalne ceny mieszkań są w Krakowie czy w Warszawie. Oczywistym
jest, że nie da się wykreować bieguna wzrostu wszędzie. Ale
Częstochowa może zaliczyć nie gorszy skok od Kielc czy Opola. W tym
momencie rozwija się słabo tylko dlatego, że nie ma podmiotowości, jest niedoceniona jako duże miasto. Inny przykład to
Bielsko-Biała, która gospodarczo stoi dobrze, ale pod względem
rozwoju społecznego, możliwości edukacyjnych czy kulturalnych,
jest tam dużo gorzej. My marnujemy ogromy potencjał w skali całego
kraju.
Prawdopodobnie
porywasz się z motyką na słońce. Za czasów rządów Prawa i
Sprawiedliwości pojawił się pomysł przeniesienia Trybunału
Konstytucyjnego do Piotrkowa Trybunalskiego, który ostatecznie
upadł. Ale uruchomienie filii Uniwersytetu Medycznego w
Bielsku-Białej doszło do skutku. Jednak poruszenie było ogromne. W
różnych środowiskach zawrzało. Media informowały, że głupotą
jest otwierać kolejny uniwersytet medyczny w takim mieście jak
Bielsko-Biała. Przecież tam niczego nie ma: ani kadr, ani sprzętu.
Jest to po prostu niepotrzebne, skoro można dojechać na studia do
Katowic lub Krakowa.
Właśnie,
bo to jest taka samospełniająca się prognoza. W Bielsku nigdy
niczego nie było poza przemysłem, więc głupotą jest robić tam
cokolwiek. Przecież Bielsko-Biała, jeśli rozważać to w skali
aglomeracji, to największy ośrodek niewojewódzki w Polsce. Bielsko-Biała ma ogromną aglomerację, liczącą (razem z samym miastem)
ok. 350 tys. mieszkańców. No i jest tak koszmarnie zaniedbana,
jeśli chodzi o sferę instytucjonalną, kulturową i edukacyjną.
Wspomniałeś
o zasysaniu przez miasta wojewódzkie wszystkiego, co znajduje się
wokół. Nie wiem czy słyszałeś, ale prezydent Katowic, Marcin Krupa, zaproponował prezydentowi pewnego
sąsiedniego miasta 100 mln złotych rocznie za przyłączenie jego
gminy do Katowic.
Uważam,
i to nawet nie w kontekście tej propozycji, że Katowice są po
prostu za bogate. Jest to niewłaściwe, że istnieje taka przepaść
między ośrodkiem administracyjnym regionu a całą resztą jego miast,
może z wyjątkiem Gliwic. Konurbacja jest bardzo zróżnicowana
jeśli chodzi o poziom rozwoju społeczno-gospodarczego i wyposażenia
w różnego rodzaju instytucje, czy nawet jakość przestrzeni
publicznej. Centralistyczne
zapędy Katowic są niebezpieczne dla regionu, a później dochodzi
do takich niemądrych pomysłów o wykupieniu sąsiedniego miasta. O
tym nie powinien decydować prezydent Katowic, ale rozmowy powinny
toczyć się w szerszym gronie, z myślą o kondycji całej
konurbacji.
W
jednym ze swoich artykułów podjąłeś temat „silenizacji”
mieszkańców regionów historycznie odrębnych od Górnego Śląska,
ale włączonych po 1999 roku do województwa śląskiego, czyli:
Żywiecczyzny, Zagłębia oraz regionu częstochowskiego. Na czym ten
proces miałby polegać?
Tutaj
dotykamy bardzo ważnej wartości, jaką jest tożsamość kulturowa
regionów, która wynika z ich historii. Jest to wartość sama w
sobie, podobnie jak zabytki są dużą wartością
materialną, tak samo ta tożsamość poszczególnych miejscowości, miast i regionów jest realną wartością. Dlatego uważam, że
powinna być chroniona. Częstochowa jest miastem małopolskim to
jest wartość kulturowa, nie jest natomiast miastem śląskim. Tak
samo z kolei Górny Śląsk to region o wyrazistej tożsamości; nie
jest taka po prostu „zwykła” Polska. Kultura
przejawia się w różnorodności, więc ta różnorodność, również
w wymiarze regionalnym, jest wartością. Niestety ta wartość jest
w tej chwili albo bezmyślnie albo celowo niszczona przez samorządy
niektórych województw.
A
co z tą „silenizacją”?
Grzechem
pierworodnym jest nazwa tego województwa. Niestety, ono nie powinno
nazywać się „śląskie”, ale na przykład „śląsko-małopolskie”.
W ostateczności nawet „katowickie” – to byłaby nazwa
„techniczna”, nie tożsamościowa. Stowarzyszenie
Beskidzki Dom wystąpiło niedawno do sejmiku województwa z
wnioskiem o zmianę herbu województwa śląskiego. Sejmik sprawę
zupełnie zlekceważył. Jeżeli w województwie śląskim ma być
utrzymana wspólnota samorządowa, to część małopolska musi być
podobnie doceniona jak strona śląska. Ostatecznie będzie to dobre
dla obu stron. Prawdziwi Ślązacy, patrioci górnośląscy, też
przecież nie chcą, żeby mieszkańcy Zagłębia nazywali siebie
Ślązakami. To jest zakłamywanie i rozmywanie tożsamości, również
tożsamości śląskiej.
Czy
politycy na szczeblu wojewódzkim nie są świadomi tych procesów?
Niektórzy
politycy zdają się stać na stanowisku, że jest to jednak
województwo „śląskie”, a Zagłębie czy Żywiecczyzna mają
się dostosować. Oczywiście mają świadomość, że Zagłębie to
nie jest Śląsk, ale przez to uważają je za jakby mniej ważną
część województwa. Nikt tego nie powie wprost, ale niestety tak
trochę to wybrzmiewa. Jednak taką postawę należy bezwzględnie
zarzucić. To województwo ma dwie połowy, z których jedną jest
Małopolska, a drugą – Śląsk; obie połowy są równie ważne.
Niech zatem „Gibki cug” kursuje na linii Katowice-Opole, ale
lepiej, żeby nie jeździł do Sosnowca. Trzeba się wzajemnie
szanować. Będąc w jednym województwie, zwanym umownie śląskim,
możemy umacniać tożsamość śląską na Śląsku, a w
Częstochowie, w Zagłębiu, na Żywiecczyźnie – podkreślać
odmienną, małopolską tożsamość tych regionów. To nie jest
trudne, wymaga tylko dobrej woli. Wzorem do naśladowania jest
województwo podlaskie, gdzie miejscowy samorząd podejmuje działania
edukacyjne, tak by mieszkańcy mieli świadomość, że Łomża leży
na Mazowszu, a Suwalszczyzna to również nie jest Podlasie. Świadome
podejście do polityki tożsamości regionów może osłabić
zachodzące wykorzenienie kulturowe, zwiększające skłonność do
wyjazdu do największych metropolii. Zakorzenienie jest dobre, bo to
przekłada się na motywację dla pracy na rzecz rozwoju swojego
regionu. Druga rzecz to po prostu większa zgoda społeczna. Chodzi o
to, aby Górnoślązacy i Zagłębiacy czuli się tak samo u siebie
w swoim województwie.
Może Cię zainteresować:
Adam Gierek: Zagłębiacy nie mają kompleksu Śląska. Zresztą, my tu wszyscy jesteśmy krojcungami
Może Cię zainteresować: