Autostrada A1, z małym wyjątkiem w postaci serii trampolin, hopków i dołków za Ostrawą (ekstremalne szkody górnicze) praktycznie wiedzie nas z Górnego Śląska do Dolnej Austrii. Pomiędzy znajdują się Morawy.
Już kiedyś pisałem, że land Dolna Austria należy do landów - krewnych naszego regionu z uwagi na takie same barwy. Na jego fladze w kolorze żółtym i niebieskim jest herb z pięcioma orłami. U nas z jednym. Co ciekawe, choć zupełnie w tym wątku nie kluczowe… flagą Górnej Austrii jest taka sama jak polska. Biało-czerwona.
Po austriackiej stronie od niedawna funkcjonuje nowoczesna i wygodna droga o parametrach drogi ekspresowej, więc ekspresowo zbliżamy się do Wiednia, mijając go od północy, następnie docieramy w okolice St. Polten, by po chwili dojeżdżać już wśród alpejskich klimatycznych wiosek do podnóża tych gór. Np. w okolicach Gaming czy Annaberg. Pierwsza nazwa może kusić graczy i strimerów a druga, po prostu, Górnoślązaków
Czy to oznacza, że mieszkaniec Górnego Śląska a zwłaszcza Gliwic, Zabrza a już całkiem Rybnika czy Wodzisławia Śl. w letni długi dzień może w piątek wsiąść w auto i po pracy pojechać w Alpy, pochodzić po nich dwa dni i niedzielnym popołudniem wrócić do domu? Tak, to właśnie znaczy i na sceptyków działa chyba tylko fakt, że pomiędzy startem a metą wciska się jeszcze jakieś jedno państwo.
Może Cię zainteresować:
Marcin Nowak: Które miejsca na Śląsku możemy wypromować turystycznie tak jak Nikiszowiec?
Proszę Państwa… Celami w nawigacji w Dolnej Austrii w Alpach mogą być takie oto miejsca:
Lunz am See. Schludnie wyglądające i ciekawie położone miasteczko wypoczynkowe, przylegające do Jeziora Lunzersee. To właśnie tu pałaszując sznycla w restauracji na tarasie bezpośrednio nad przeraźliwie krystaliczną wodą, pośród rowerków wodnych, przycumowanych do stanicy zobaczyłem łopoczącą dumnie na wietrze górnośląską flagę. Ale nie, to była ichniejsza…
Z Lunz szlaki górskie zaprowadzą nas na majestatyczne szczyty, sięgające prawie 2000 metrów npm. Durrenstein jest z nich najbardziej znany. Na wschód od masywu ciągnie się dolina Seetal z dwoma urokliwymi jeziorami polodowcowymi. Na jej początku, u wylotu ulokowany jest pocztówkowy Zamek Kupelwieser a na jej końcu przy przełęczy Herenalm zabytkowa bacówka, przy której w źródle często chłodzą się austriackie piwa. Rozmarzeni?
Za swoją bazę wybrałem wioseczkę Lackenhof, z której w łatwy sposób można wjechać na masyw drugiej okolicznej dominanty, czyli Góry Otscher. Ale można też powędrować po okolicy z kijami, niekoniecznie wdrapując się na tatrzańskie wysokości. Te małe austriackie wioseczki tak samo zachwycają swoją kameralnością i architekturą jak zaskakują czesto swoją ciszą i wyludnieniem. Tak było i tutaj. Dość zaskakujące okazały się też ceny noclegów. W przeliczeniu na głowę wychodziło taniej, niż w Zakopanem
- Byli tu jacyś Polacy już? - Nie, Czesi często, Wy nie - odpowiada gospodarz. Patrzę na tablice rejestracyjne gości. Połowa Czesi, połowa… Włosi.
Z drugiej strony masywu Otscher schował się Otschergraben, czyli potocznie “Wielki Kanion Austrii”. Co prawda analogie z USA są mocno naciągane, bo nawet kolor nie ten (białe skały i urwiska wapienne), ale głębokość zacna. Turkusowa woda szumi przyjemnie, metrów sześciennych w tutejszych wodospadach jednak brakuje. Zapewne lepiej będzie po wrześniowych deszczach. Najwygodniejsze szlaki przywiodą nas tu z miejscowości Wienerbruck aczkolwiek rozsądną bazą startową może być też Erlaufklause, do którego dojedziemy tam w 6 minut pociągiem. Rotacja pociągów - dwa na godzinę. Jedzie do MAriazell, znanego z maryjnego sanktuarium. Ale to już Styria.
Tym sposobem mam nadzieję uświadomiłem czytelnikom dzisiejszego podróżoofelietonu, że lepszego położenia niż nasze to w Polsce nie ma. Bo przecież Zakopianki pod sam Giewont to długo nie zrobią.