Z okazji rocznicy śmierci wielkiego Lemmy'ego Kilmistera: pamiętacie, co robił w Katowicach? Bo jest legenda

To już osiem lat. 28 grudnia 2015 roku zmarł Lemmy Kilmister, lider Motörhead. Legenda. Rockandrollowe mönstrum. Pół człowiek-pół litra. Człowiek, który narodził się dzień przed Chrystusem, którego spłodził pastor, którego grać uczyli Beatlesi, a Hendrix wysyłał po kwasa. Można tak bez końca. Więc z tej okazji... Była taka historia: Lemmy w Katowicach. Zwiewający z klubu Hobbit na Osiedlu Paderewskiego.

Lemmy Kilmister

Gdyby nie istniał, popkultura chętnie mitologizująca swoich bohaterów, pewnie sama próbowałaby go wymyślić. Kilmister wykreował się sam – ze swoim piekielnym głosem, plugawym zarostem, ubrany w wojskowy mundur i fikuśne oficerki. Z ciągnącą się za nim renomą jurnego sukinsyna, który na pytanie, czy naprawdę spał z 2 tysiącami kobiet, odpowiadał: „Eee, nie. Było ich tysiąc, może tysiąc dwieście. Ale co to za osiągnięcie? Pieprzyłem się, odkąd skończyłem 15 lat”. Ozzy Osbourne mówił o nim:

„Z naukowego punktu widzenia, powinien dawno być martwy. W tamtych czasach nikt z nas się nie oszczędzał. Ale on… On jest chyba k... z żelaza”.

Rzeszy heavymetalowców dał nie tylko mit, muzykę, ale i powód do świętowania w wigilię. Ian Fraser Kilmister przyszedł na świat 24 grudnia 1945 roku w brytyjskim Stoke-on-Trent. Ojcem był pastor o osobliwym pojmowaniu roli mężczyzny w chrześcijańskiej rodzinie – porzucił ją, gdy jego pierworodny miał ledwie trzy miesiące. Kilmister wychował się w północnej Walii. Lemmym stał się już jako 10-latek. Swój pseudonim zawdzięcza prośbie, jaką często kierował do kolegów: „Lemmy (Lend me) a quid till Friday” („Pożycz funciaka do piątku”).

"Z taką mordą..."

Zanim pierwszy raz zobaczył na żywo The Beatles (w Cavern Club w Liverpoolu w 1961 r., jeszcze przed debiutem płytowym) i postanowił, że też zostanie muzykiem, jako nastolatek obudził inną ze swoich prawdziwych pasji: kobiety. „W lecie na wakacje przyjeżdżały w moje strony rodziny z całej Anglii. Ich córki zawsze sprawiały, że byłem… bardzo zajęty” – opowiadał Lemmy. To „zajęcie” nie opuszczało go nigdy. Do szkoły, z której zresztą w końcu go wyrzucono, zaczął przynosić gitarę, bo odkrył, że wcale nie musi umieć na niej grać, by wzbudzać zainteresowanie płci przeciwnej. A gdy już się nauczył, studiując godzinami „Please Please Me” Beatlesów… Dzisiejsze prababcie kiedyś ostrzegały przed nim babcie. Później obecne babcie ostrzegały przed nim matki, a jeszcze później matki ostrzegały swoje dorastające dziewczęta. Najczęściej całkowicie bezskutecznie. Według jednej z legend, hasło: „Zamknijcie na klucz swoje córki, bo On przyjeżdża do miasta” było inspirowane żniwami Lemmy’ego w każdym miejscu, w którym zacumował ze swoim siejącym zagładę instrumentem. Sposób na kobiety?

„Rozśmieszać je. Laski mają w dupie, czy jesteś przystojny, bo same nakładają na siebie kilogramy pudru i wiedzą, jak głębokie jest prawdziwe piękno”.

Lemmy szukał go w sobie, grywając w lokalnych kapelach The Rainmakers oraz The Motown Set i dorabiając jako malarz domów, stajenny, robotnik w fabryce lub pracownik wesołego miasteczka.

„Z taką mordą musiałem zostać rockandrollowcem” – podkreślał. – „Inaczej nie wypłaciłbym się w burdelach”.

Namiastkę rockandrollowej kariery odsłonił przed nim zespół The Rocking Vickers, z którym związał się w roku 1965. „Na północy Anglii byliśmy wielkimi gwiazdami, coś jak The Kinks na południu. Gramy z The Who w Blackpool, a cała publika krzyczy: Chcemy Vickers! Wyobrażacie sobie minę Rogera Daltreya?” – opowiadał Lemmy. – „Ale z czasem zaczęliśmy odwalać pańszczyznę na tych samych trasach. Staliśmy się orkiestrą na potańcówy i przestało mnie to bawić”.

Przez znajomość z Noelem Reddingiem, basistą Jimiego Hendrixa, dostał pracę technicznego w The Jimi Hendrix Experience. „Kupowałem dla Jimiego kwas. To był dobry człowiek, bardzo hojny” – Kilmister wspominał Hendrixa. – „Z 10 pigułek dawał mi 3, a sam natychmiast zjadał resztę”. Gdy znudziło mu się noszenie cudzej gitary i naprawianie sprzętu, który demolował Hendrix, przyjął ofertę basisty i wokalisty w psychodeliczno-rockowej grupie Hawkwind. Już wtedy Lemmy miał w środowisku opinię spektakularnego speedowca, zdolnego do przyjmowania nieludzkich porcji ulubionych substancji. Hawkwind zaangażował go za reputację pasującą do halucynogenno-orgiastycznego fasonu zespołu, bo przecież Kilmister nigdy wcześniej nie miał przyjemności śpiewać i grać na basie. Błyskawicznie wyrobił jednak swój niepowtarzalny styl i odcisnął piętno na kosmicznej muzyce kapeli.

Najgorszy zespół świata

No i Motörhead. Lemmy: „Umlaut nie znaczy, że należy wymawiać Moturhead. On jest po to, by nazwa wyglądała jeszcze okropniej”. Założył swój własny skład, sam dobrał sobie muzyków i sam stworzył styl – najgłośniejszej, najwścieklejszej i najbrutalniejszej grupy, jaką słyszało ludzkie ucho. „Byli pierwszą metalową kapelą, która nawet nie próbowała wyglądać dobrze, ani grać dobrze” – pisze o Motörhead Martin Popoff w książce „Riff Kills Man”. „Nasz pierwszy występ w Hammersmith Odeon (październik 1975): ludziom opadają kopary. Ale ja od początku mówiłem, że w Motörhead nie bierzemy jeńców, na naszych koncertach nie wcina się kawałków kurczaka z rodzinnego kubełka” – opowiada Lemmy.

Grupie przysłużyła się krytyka ze strony brytyjskiej prasy, która dziś nazywa Lemmy’ego „narodowym skarbem”, a kiedyś ochrzciła Motörhead „najgorszym zespołem świata”. „Pisali tak wielką czcionką. Ale dzieciaki odebrały to inaczej: Najgorsza kapela? Trzeba ją zobaczyć” – wspominał „Fast” Eddie Clarke, gitarzysta z najważniejszego składu grupy z lat 1976-1982. Motörhead stało się wyjątkowym zjawiskiem na muzycznej scenie tego okresu, pomostem pomiędzy zmierzchem gigantów hard rocka (Led Zeppelin, Deep Purple), punkową eksplozją (Sex Pistols, The Clash) i narodzinami Nowej Fali of Brytyjskiego Heavy Metalu.

„W tamtych czasach widząc kolesia z długimi włosami, mówiło się: ‘On musi słuchać gówna, jak stwierdziłby Johnny Rotten’. A potem ktoś przyniósł płytę ‘Ace of Spades’ (jeden z najważniejszych w dorobku Motörhead) i wszystkich zatkało, bo kłóciło się to z ewangelią punk rocka” – mówi Henry Rollins. – „Słuchając Motörhead czuło się, że masz do czynienia z autentycznymi wyrzutkami. To dlatego kupili ich i punkowcy, i metalowcy”.

Kupili ich też Ślązacy, o czym w latach 80/90 świadczyła choćby liczba naszywek z charakternym logo Motörhead na znoszonych dżinsowych katanach. I wreszcie do sedna, bo historyjki o Lemmym można by snuć bez końca. Ok, pamiętacie jak oskarżano go o sympatyzowanie z nazistami? Kilmister zbierał te wszystkie mundury i insygnia, czasem z brzydkimi symbolami. I on sam w filmie dokumentalnym o sobie (Tytuł: „Lemmy. 49 procent matkojebcy, 51 procent sukinsyna”):

„Nazywanie mnie hitlerowcem jest śmieszne. Jestem od tego daleki, jak to możliwe. Jestem ateistą i anarchistą. Antykomunistą, antyfaszystą, przeciwnym każdej ideologicznej ekstremie” – podkreślał. – „Ale to nie moja wina, że źli goście ubierali się najlepiej: Napoleon, konfederaci, naziści... Gdyby brytyjska armia miała ładne mundury, to i je bym kolekcjonował. A co ma? Wszystko w khaki. Żołnierze wyglądają jak pieprzone żaby z mokradeł”.

Nagle spod ziemi wyrasta osiołek

A więc do sedna. Jest rok 1995. Październik. Motörhead na jedynym koncercie w Polsce. Zabrze, wiadomo - w tamtych czasach potężny ośrodek muzycznego oporu. Grają, kończą, a potem Andrzej Urny, nasz człowiek w Perfekcie (najlepsza gitara w historii Rudy Śląskiej, tak?) zabiera Lemmy'ego do Katowic. Lądują w klubie Hobbit na Paderewie, miejscu legendarnym ("Szlak Śląskiego Bluesa" i w ogóle), ale i ultrakameralnym (knajpa wielkości mieszkania w bloku). Po jakiejś chwili Kilmister robi wielkie oczy i zawija się do hotelu. I tu wersje są różne.

Po pierwsze, nikt miał go nie poznać, ale to na pewno nieprawda, bo Urny nie omieszkał wszystkim gościa przedstawić. Było raczej niedowierzanie. "Ludzie mówili, że to tak, jakby spod ziemi wyrósł osiołek, którym święta rodzina pitła do Egiptu" - opowiada Wojciech Mirek, pomysłodawca Szlaku Śląskiego Bluesa. Po drugie, każdy chciał się z nim napić i można sobie to bez trudu wyobrazić. Po trzecie: Lemmy miał się finalnie czegoś wystraszyć i uciekł ze słowami: "Co tu się do cholery wyprawia?!". Urny miał opowiadać, że pan z Motörhead nie był zachwycony "indiaństwem" w Hobbicie, wszak lokal ten słynął z przypalania na miejscu rozmaitych używek. Tu znowu dygresja: Lemmy nigdy nie był fanem - jak to sam ujął - "organicznych dragów". Co ciekawe, problem ten doprowadził do wyrzucenia go z Hawkwind: "W latach 70. panował narkotykowy snobizm – oni wszyscy brali tylko organiczne dragi, a ja wolałem speed” – odpowiadał.

A może po prostu Lemmy miał dość i chciał się wyspać jak normalny człowiek? Może. Ale nie ma co zadzierać z legendą. A ta o dioble z Motörhead, który wymiękł w birbanckim starciu ze śląskimi harpaganami, do dziś jest jedną z najważniejszych, gromadzonych, również dzięki "Szlakowi" w Katowicach.

Lemmy zmarł 28 grudnia 2015 roku, cztery dni po swoich 70. urodzinach, trzy dni po narodzinach Chrystusa. Z naukowego punktu widzenia, dawno powinien być martwy. Ale to był Lemmy, z żelaznym płucem, wątrobą i pewnie czymś jeszcze. Facet, który napisał utwór "Killed By Death", czyli... "Zabity przez śmierć". Dziś można, a nawet trzeba:

Roman kostrzewski irek loth

Może Cię zainteresować:

Hetfield nas pyta: „Czemu wy tak szybko gracie? Czasem trzeba też wolniej, a wy łoicie bardziej niż my”. Ireneusz Loth wspomina Romana Kostrzewskiego

Autor: Marcin Zasada

10/02/2023

Slayer w Zabrzu

Może Cię zainteresować:

Zadyma nie z tej ziemi: 32 lata temu Slayer wpadł na Śląsk. Legenda: fani metalu na deser przewracali tramwaje

Autor: Marcin Zasada

06/06/2024

Eddie Munson i muzyka zespołu KAT

Może Cię zainteresować:

Muzyka zespołu KAT zamiast Metalliki w słynnej scenie ze „Stranger Things". Diabelski dom lepszy od Master of Puppets?

Autor: Arkadiusz Nauka

11/07/2022

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon