Szanuję
czas rodziców i dziadków, więc przejdę od razu do sedna. Tak,
„Beboki” to dobry spektakl familijny, na który spokojnie możecie
zabrać swoje pociechy. Będą się dobrze bawić i śmiać, czasami
wzruszać, a Wy także, nawet jeśli nie zawsze w tych samych
momentach (taki Kocioł Czarownic ’73 to mrugnięcie okiem już
nawet nie do rodziców, ale dziadków). Spektakl jest oficjalnie dla
dzieci od 6 lat, ale można zaryzykować przyjście i z nieco
młodszymi, jeśli wiecie, że potrafią się skupić na godzinę i
nie przestraszą bajkowej heksy (czarownicy). Oczywiście, wszystko
dobrze się kończy, i ze spektaklu, na którym byłem, żadne
dziecko nie wyszło zapłakane.
Niech nie płoszy Was fakt – zwracam się do tych, co niy poradzōm godać – że duża część spektaklu toczy się w języku/dialekcie (skreślić według uznania) śląskim. Główna bohaterka spektaklu mówi wyłącznie „ładnie” po polsku i to ona jest dla nas przewodniczką po bajkowo-śląskim świecie. Owszem, niektóre żarty sytuacyjne bazują na niezrozumieniu śląskich wyrażeń (typu śl. koło = pol. rower), ale na szczęście autorzy nie udziwniają śląskiego na siłę, byle tylko powiedzieć coś inaczej niż po polsku. Nawet jeśli czegoś nie zrozumiecie, to nie odbierze to ani Wam, ani Waszym dzieciom ogólnej przyjemności z przedstawienia. Moja bełchatowska żona świadkiem.
Jednocześnie mogę uspokoić śląskich purystów, że na scenie słychać rychtich ślōnsko godka, a nie jej kabaretowy ersatz, czego gwarancję daje to, że za korektę tekstów odpowiada Rafał Szyma, znany choćby z zeszłorocznego przekładu „Pippi Långstrump”. Dodatkową atrakcją jest muzyka na żywo w wykonaniu Kuby Fedaka i Karo Przewłoki.
Klasyczna baśń ze śląskim folklorem w tle
Scenariusz Anny Bączek-Lieber (która odpowiada również za reżyserię) jest skonstruowany według absolutnie klasycznych wzorców, pozbawiony wszelkich postmodernistycznych udziwnień i zapędów do dekonstrukcji. Afirmowane są rodzina, więzi międzypokoleniowe oraz górnośląska tradycja i język, ale bez naftaliny, nachalnego dydaktyzmu i ideolo.
Główną bohaterką jest mała Hania. Jest to typ rezolutnej dziewczynki, z którą najmłodsi widzowie powinni łatwo się utożsamić (choć gra ją jak najbardziej dorosła Paulina Janik-Żak). Jest słodka, ale nie przesłodzona i, kiedy trzeba, potrafi bezlitośnie wytknąć obłudę dorosłego świata.
W szafie Hani w ukryciu przed całym światem pomieszkuje tytułowa dwójka beboków. Osoby, których straszono jeszcze nimi w dzieciństwie, mogę uspokoić: teatralna wersja beboków to całkowicie niegroźne, sympatyczne stworki wzorowane na znanych akwarelach nikiszowskiego artysty Grzegorza Chudego (jest on także współautorem scenografii). Kukiełkami stworków poruszają i głosów im użyczają Marcin Lieber i Daria Kasprzak.
Splot przypadków sprawia, że Hania odkrywa beboki i entuzjastycznie przyjmuje ich istnienie, bo zna je z opowieści zmarłej babci (głos Grażyny Bułki). Szybko też okazuje się, że ich pomoc jest bardzo potrzebna, bo na kopalni dochodzi do wypadku (a jakże, wątek górniczy musi być) i tata Hani został uwięziony pod ziemią. Dziewczynka postanawia nie czekać z założonymi rękami i w asyście nowych przyjaciół na latającym rowerze (pardon, kole) sama wyrusza na pomoc tacie. Druga część spektaklu rozgrywa się już w fantastycznym świecie zasiedlonym przez różne postacie górnośląskiego folkloru: oprócz wspomnianej już złej heksy (Emilia Kubiak), napotkamy Świetłę oraz cel całej wędrówki, czyli ducha kopalni Skarbka.
Cały spektakl jest dziełem mikroskopijnej trupy Teatr Trip – podróże ze sceną. Jak sama nazwa wskazuje, wędrują dość nieregularnie po różnych górnośląskich scenach, trzeba więc uważnie śledzić repertuar i upolować dogodne dla siebie miejsce i czas spektaklu.
Potrzeba „Świnki Pepy” po śląsku!
Tyle recenzji i omówienia. Warto jednak zatrzymać się nad „Bebokami” dłużej, bo błędem byłoby pobłażliwie zbywać je jako „tylko” przedstawienia dla dzieci. Jest to ważne wydarzenie na górnośląskiej scenie kulturalnej, albo przynajmniej ma szansę takim się stać.
Już prawie dwadzieścia lat na scenie Korezu tożsamościową wartę pełni „Cholonek” – matka wszystkich spektakli o Śląsku i po śląsku. Za nim przyszły kolejne ( „Piąta strona świata” i „Czarna Ballada”, aby pozostać przy przedstawieniach Roberta Talarczyka). Co ważniejsze, rozwija się również teatr amatorski, udowadniając istnienie społecznego zaplecza dla tego typu przedsięwzięć, czego kapitalnym przykładem jest ornontowski Teatr Naumiony Iwony Woźniak. Brakowało jednego: czegoś dla dzieci, co byłoby dla nich „narkotykiem wejścia” w świat górnośląskiej kultury i języka. Tę niszę mają szansę wypełnić „Beboki”. Oczywiście, nie ma co się oszukiwać – jeden spektakl nie wyhamuje niekorzystnych trendów demograficzno-pokoleniowych. Do tego przydałby się śląski dubbing „Psiego Patrolu”, „Świnki Pepy”, czy co tam jeszcze jest obecnie à la mode u najmłodszych, ale to z przyczyn komercyjnych nigdy nie nastąpi. Lepszy więc rydz niż nic.
Ślązacy wychodzą z szafy
Spektakl oferuje jakże trafną, choć zapewne niezamierzoną, metaforę kondycji ślōnskij godki. Osoby żywe i realne, tj. Hania i jej mama rozmawiają ze sobą po polsku. Język śląski jest domeną martwych, czyli ducha babci, albo postaci fantastycznych, jak beboki. A jak te kryją się w szafie przed światem, tak samo język śląski wycofuje się w rodzinną intymność i środowiskowe nisze, ustępując coraz bardziej polszczyźnie jako środkowi codziennej komunikacji. Polskojęzycznemu Ślązakowi łatwiej niż w codziennej rozmowie przychodzi zetknąć się z językiem śląskim w filmie, książce, piosence, czy spektaklu. Dobrze, że te powstają, ale z samej swojej natury oferują język przetworzony, artystyczny, a nie ten realny, codzienny. Jeżeli renesans języka śląskiego nie wyjdzie z tej koleiny, na końcu tej drogi okaże się językiem równie kulturalnym – i równie martwym – co greka i łacina.
Potrzeba, aby ci, co jeszcze poradzōm godać, wzięli przykład z beboków i wyszli z szafy. Dotyczy to zwłaszcza osób o wysokim statusie społecznym: naukowców, polityków, celebrytów wszelkiej maści, bo godka na gwałt potrzebuje społecznego prestiżu. Na razie wszyscy o tym mówią, ale nikt tego na poważnie nie uprawia. A bez tego kolejne śląskie mamy będą uczyć swoje małe Hanie mówić tylko „ładnie” po polsku, bo to gwarantuje im lepszy start w przyszłość.
Pozostaje mieć nadzieję, że „Beboki” na dłużej zagoszczą na deskach górnośląskich teatrów, a ci, którzy na niego nie pójdą, wezmę sobie jego przesłanie do serca. Co moga wiyncyj pedzieć: marsz do tyjatru, roztomili!
O Autorze:
Historyk i filolog klasyczny. Absolwent Uniwersytetu Śląskiego. Współautor podcastu „Szyb Kultury” poświęconego historii i kulturze Śląska.