"Chowamy Zenona Zająca, który zginął w wojnie polsko-jaruzelskiej". Na pomniku: "Nie wszystek umrę"

Z powodu strajku Krzysiek został w Katowicach. Wiktor spotkał się z nim przy ogrodzeniu kopalni. Chciał podtrzymać go na duchu. I ostrzec: "To nie są żarty, uważaj na siebie" – mówił, ale to Krzysiek uspokajał jego. "Nic się nie martw, władza ludowa nie będzie strzelać do robotników". Co naprawdę wydarzyło się w pacyfikowanych kopalniach? Dlaczego ustalenie prawdy trwało tak długo? Na te pytania odpowiada książka Teresy Semik „Zabiorę twoje łzy". To sądowa historia największej zbrodni stanu wojennego. Zamieszczone w niej wypowiedzi pochodzą albo z sali rozpraw, albo z kuluarów sądu.

Instytut Pamięci Narodowej
Zabiorę twoje łzy

Praca w kopalni Wujek miała spełnić ich młode marzenia o lepszym życiu. Dlatego Andrzej Pełka porzucił rodzinny dom we wsi Niedośpielin w województwie łódzkim zaraz po VIII klasie i przyjechał na Śląsk. Rodzice nie próbowali go zatrzymywać.

– Chciał się usamodzielnić, a tu nie miał szans. To mówię, niech jedzie. Młody jest, grosza potrzebuje. Długo się tą pracą, biedny, nie nacieszył – wspomina ojciec, Antoni Pełka.

Andrzej był najmłodszy spośród dziewięciu zastrzelonych górników. Nie skończył nawet 20 lat. Gdy na chwilę odzyskał przytomność w katowickiej klinice, wyszeptał: – Mamo, ratuj!

Pocisk przebił skroń, przeszył głowę i odebrał wszelką nadzieję na życie. Mama nie potrafiła sobie wybaczyć, że pozwoliła mu na ten wyjazd. Portret Andrzeja powiesiła na ścianie jak święty obrazek i ciągle powtarzała:

– Ładny, jak lalka, jak żywy.

Z okna domu patrzyła na cmentarz, gdzie został pochowany. Nie przestawała płakać.

W końcu popełniła samobójstwo.

Zenek Zając ze wsi Cegielsko w Wielkopolsce pod koniec VIII klasy znalazł na szkolnym korytarzu ulotkę: „Kopalnia Wujek zaprasza”. W latach siedemdziesiątych XX wieku górnictwo w całej Polsce szukało rąk do pracy. Mamę Zenka ogarnęło przerażenie. To przecież taka niebezpieczna praca, może zginąć. No i jak da sobie radę w dużym mieście czternastoletni chłopak?

Jednak Zenek postawił na swoim i został górnikiem. Wyjechał na Śląsk do pracy, by ulżyć mamie. Był najmłodszy z sześciorga rodzeństwa Zająców. Ojciec zmarł, gdy Zenek miał 8 lat. Rodzina utrzymywała się ze skromnej renty i niedużego gospodarstwa. Mama jeździła potem do niego do Katowic na wywiadówki i słuchała pochwał, że został mechanikiem maszyn podziemnych i wybiera się do technikum wieczorowego. Zabierał ją wtedy na zakupy i oddawał część swojego stypendium. Pieniądze z ostatniej wypłaty Zenek odłożył na obrączki, chciał się żenić. Zginął od kuli, która przeszyła na wylot klatkę piersiową i uszkodziła aortę. Zakazano chować go w górniczym mundurze, ale na wszystkich fotografiach przypominających Dziewięciu z Wujka jedynie 22-letni Zenek Zając ma czapkę z pióropuszem.

Krzysztof Giza przyjechał do Katowic z Tarnogrodu na Zamojszczyznie. Kiedy wybiegał na strajk, pocałował w policzek Czesławę Makarewicz, recepcjonistkę z hotelu robotniczego, w którym mieszkał.

– Gdybym nie wrócił, odda pani mamie – powiedział.

Kula trafiła go w szyję i rozerwała tętnicę. Kto dokładnie ją wystrzelił i jakim zagrożeniem dla uzbrojonych milicjantów atakujących kopalnię Wujek mógł być 24-letni Krzysztof Giza? Nie wiadomo. Jego mama też długo nie pożyła po tej śmierci. Funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa nachodzili ją rano i wieczorem.

– Zabiliście mi syna! – mówiła do nich z wyrzutem.
– Nie. Pani syn zginął w kopalni – powtarzali esbecy z coraz większą złością, jakby prawdę dało się zagłuszyć krzykiem.

Gizowa żyła w ciągłym strachu. Funkcjonariusze bezpieki byli zawsze przed świętami państwowymi, przed świętem zmarłych, przed rocznicą stanu wojennego. Otruli nawet psy, żeby nie szczekały, kiedy kręcą się koło jej parterowego domu w Tarnogrodzie. Odchodziła od zmysłów i w końcu załamała się psychicznie. Zdążyła spotkać Czesławę Makarewicz pod krzyżem kopalni Wujek i odebrała pocałunek, który zostawił jej Krzyś. Właściwie miał na imię Józef Krzysztof, bo Gizowie nie mogli dojść do zgody. Dla ojca był Józefem, dla mamy – Krzysztofem.

Pacyfikacja kopalni Wujek w stanie wojennym wstrząsnęła całą Polską. Pierwsze relacje w publicznych mediach z przebiegu tych zdarzeń były lakoniczne i jednostronne. Górnicy zginęli, bo strajkując nie podporządkowali się prawu wojennemu.

– Ale kto konkretnie tam zginął? – pytali ludzie.
– To ci, z hoteli robotniczych – padała odpowiedź. (…)

W miejscu, gdzie czołg staranował ogrodzenie kopalni zaraz po pacyfikacji górnicy postawili drewniany krzyż. Obok na murze położyli pierwszych sześć kasków symbolizujących sześciu górników, którzy zginęli na miejscu.

Pacyfikacja kopalni Wujek

Może Cię zainteresować:

Rocznica pacyfikacji kopalni „Wujek". Zapis godzina po godzinie największej tragedii stanu wojennego

Autor: Teresa Semik

15/12/2023

Jeden z nich symbolizuje Krzysztofa Gizę. Rodzina jeszcze nic nie wie o jego śmierci. Dzień po pacyfikacji starszy brat Wiktor jedzie do kopalni Wujek zaniepokojony lakonicznymi komunikatami w telewizyjnych wiadomościach. Telefony nadal nie działają. Autobus mija drewniany krzyż. Wiktor widzi kwiaty i mrugające znicze. Pasażerowie powtarzają szeptem jeden drugiemu:

– Tu strzelali do ludzi. Tu zabili górników.

Wysiada zszokowany i pędzi wzdłuż muru z dziurami od kul, żeby coś więcej się dowiedzieć.

– Krzysiek Giza, to mój brat. Wszystko z nim w porządku? – pyta portiera, ale on odwraca od niego wzrok i mówi, żeby sprawdził w dyrekcji kopalni. Może jest pomyłka w nazwisku.

To nie jest prawda, nie wierzę, że Krzyśkowi coś się stało – Wiktor powtarza w duchu i przyspiesza kroku. W niedzielę, 13 grudnia 1981 roku, kiedy Jaruzelski wprowadzał stan wojenny, wybierali się razem na święta do rodzinnego domu w Tarnogrodzie. Z powodu strajku Krzysiek został w Katowicach. Wiktor spotkał się z nim przy ogrodzeniu kopalni. Chciał podtrzymać go na duchu.

I ostrzec:

– To nie są żarty, uważaj na siebie – mówił, ale to Krzysiek uspokajał jego.
– Nic się nie martw, władza ludowa nie będzie strzelać do robotników.

Wiktor nawet nie próbował go namawiać, żeby wracał z nim do domu, był wręcz dumny, że strajkuje.

– No i co mi teraz z tej dumy...? – złości się na siebie.

W tym samym czasie Adam Giza, młodszy brat Krzyśka, był w wojsku i z telewizji dowiedział się o zastrzelonych górnikach.

Skoro nikt ze mną nie rozmawia na ten temat, to Krzyś cały i zdrowy – pomyślał. Następnego dnia bez słowa wyjaśnień zwolniono go z patroli, żeby nie musiał pobierać broni i ostrej amunicji. Nawet nie wiedział, że 20 grudnia 1981 roku w Tarnogrodzie pochowano Krzyśka. Nie wiedział, że mama bezskutecznie prosi w Wojskowej Komendzie Uzupełnień w Biłgoraju o pomoc w wysłaniu telegramu, by Adam mógł uczestniczyć w pogrzebie.

W Boże Narodzenie dyżurny zbudził Adama o piątej rano.

– Ubieraj galowy mundur: wyjeżdżasz, ale wcześniej wstąp do dowództwa. Polityczny na ciebie czeka.

W dowództwie pułku czeka też mama w czarnym płaszczu, czarnym szaliku.

– Teraz to ja was wszystkich powystrzelam! – krzyczy Adam w stronę wojskowych.

Z jednostki jedzie wprost pod krzyż kopalni Wujek. Jakaś pani zobaczyła go w wojskowym mundurze i krzyczy: – Ty sukinsynie! Przyszedłeś się tu modlić?! Niczego nie wyjaśniał, ale go to mocno zabolało. Potem poszedł do hotelu robotniczego, w którym mieszkał Krzysiek. Pyta kolegów, jak tam było, ale oni nie wiedzą, kiedy Krzysiek upadł.

– Byliśmy z tyłu, a Krzysiek wyrwał się do przodu – mówią.
– Krzysiek zawsze był w pierwszym szeregu – przypomina Adam. – Póki nasze drogi się nie rozeszły, byliśmy zawsze razem, to znaczy Krzysiek z przodu, a ja tuż za nim.

Mama cały czas zabiegała, żeby Adam wyszedł z wojska. Bała się jego reakcji na śmierć brata. Na wszelki wypadek nie dostał już broni do ręki i wkrótce został zwolniony do cywila.

Na grobie Krzyśka powiesił tabliczkę: „Zamordowany przez ZOMO”. Następnego dnia tabliczki nie było, więc wiesza nową, a jak i tę zerwano – wypisuje kolejną o tej samej treści.

Władza boi się pamięci o zastrzelonych górnikach. Próbuje skasować ją z życia publicznego, bo potęguje niechęć do wojskowych rządów.

Pomnik przy kopalni Wujek w Katowicach

Może Cię zainteresować:

Dariusz Zalega: Co roku upamiętniamy tragedię „Wujka". A co z innymi tragicznymi wydarzeniami na Śląsku?

Autor: Dariusz Zalega

16/12/2022

Rodzina Zenka Zająca we wsi Cegielsko w Wielkopolsce o sześciu zabitych w kopalni Wujek też usłyszała w telewizyjnych wiadomościach.

– Gdyby coś złego stało się Zenkowi, daliby nam przecież znać – pocieszają się domownicy.

Telegram przyszedł następnego dnia. Barbara Słomczyńska z urzędu pocztowego

w Rostarzewie niosła go do domu Zająców. Zenek był jej kolegą z klasy. Dostała polecenie od swoich przełożonych, że ma go dostarczyć natychmiast. Idzie dwa kilometry w śniegu i mrozie myśląc, co ma powiedzieć jego mamie.

– Mam telegram o Zenku... – zaczęła, ale nie dokończyła zdania. Zającowa straciła przytomność.

Zenek Zając zginął w kopalni Wujek od kuli, która przeszyła na wylot klatkę piersiową i uszkodziła aortę. Mama poleciła najstarszemu synowi, Marianowi, jechać do Katowic po ciało. U sołtysa załatwia pozwolenie na wyjazd i pełnomocnictwa. Dołącza telegram o śmierci Zenka, bo prawo stanu wojennego wymaga przepustki i powodu, żeby poruszać się po kraju.

A urzędnicy w gminie węszą jakiś podstęp. Na telegramie brakuje pieczątki kopalni. Sprawdzają w Katowicach, zanim wydadzą papier uprawniający rodzinę do wyjazdu.

– Szwagra ze sobą wezmę, bo z tych nerwów mogę coś narozrabiać – mówi Marian Zając.

Do Katowic docierają w środku nocy, a nie znają miasta. Zastukali do drzwi hotelu blisko dworca kolejowego i słyszą, że nie ma wolnych pokoi.

– Po brata przyjechałem, zginął w kopalni Wujek – wyjaśnia Marian. Wtedy znalazło się miejsce.

W prosektorium tłumaczy prośbę mamy, żeby trumny nie plombować, bo ona chce jeszcze raz spojrzeć na Zenka.

– Czy to brat? – pytają w prosektorium.
– No, brat, ale żadnych śladów ran nie widzę. Zenek jakby spał – odpowiada Marian Zając.

Kopalnia wynajęła karawan, żeby odwieźć ciało do Cegielska. Już na rogatkach miasta zatrzymał ich patrol wojskowy do rutynowej kontroli.

– Co wieziecie? – pytają.
– Brata wiozę z kopalni Wujek – wyjaśnia Marian Zając, ale oni nie wierzą. Przepustka na wyjazd karawanu jest źle wypełniona, a nie można sprawdzić w kopalni jej autentyczności. Jest już wieczór, administracja nie pracuje.
– Otworzyć trumnę! – poleca wojskowy.
– Sami sobie otwórzcie – odpowiada Marian i odwraca się do nich plecami.

Po chwili słyszy: – Tu jest trup.

Ksiądz proboszcz Piotr Siebert w kościele parafialnym w Rostarzewie przyrzekł, że dzwony tak długo będą bić, póki rodzina nie wróci z trumną. Nad grobem mówi do wiernych: – Chowamy Zenona Zająca, który zginął w wojnie polsko-jaruzelskiej.

Na pomniku poleca napisać: Non omnis moriar – nie wszystek umrę.

Mama całe życia żałowała, że pozwoliła Zenkowi na wyjazd na Śląsk. Po jego śmierci wpadła w depresję. Już nie wróciła do zdrowia. Maria, siostra Zenka zastanawia się, czy kiedyś poznają sprawców ich nieszczęścia.

– Usłyszymy pewnie, że milicja strzelała zgodnie z prawem, a ten strajk był bezprawiem – mówi zrezygnowana. – Strajk nie wyrasta z niechęci do pracy lecz także z troski o nią.

W szpitalu walczyli o życie trzej górnicy. Najkrócej niespełna dwudziestoletni Andrzej Pełka ze wsi Niedośpielin w województwie łódzkim. Trafił do kliniki w Katowicach-Ochojcu około godziny 17.00 w dniu pacyfikacji kopalni. Pocisk przebił skroń, przeszył głowę i utknął w potylicy, skąd wyjęli go lekarze. Pozostał kanał uzasadniający zapis w dokumentacji medycznej, że Andrzej Pełka zmarł wskutek przestrzału głowy. Z dokumentacji wynika też, że pocisk w czasie operacji wpadł do studzienki kanalizacyjnej i przepadł w szpitalu. Lekarz okłamał wojskowych prokuratorów, zachował pocisk. Pod krzyżem kopalni Wujek pokazał go mamie Andrzeja Pełki. Nic więcej nie był w stanie zrobić. Andrzej odzyskał na chwilę przytomność i wtedy wyszeptał: – Mamo, ratuj...

Zmarł dwie godziny później. Było pięć minut po północy 17 grudnia 1981 roku.

Ostatni raz Andrzej był w domu w rodzinnej wsi pod koniec listopada 1981 roku i planował przyjechać dopiero na święta Bożego Narodzenia. Już się pożegnał z domownikami i ruszył w stronę przystanku autobusowego, gdy mama z płaczem wybiegła za nim na podwórko. Jakieś złe przeczucie nagle nią spadło.

– Mamuś nie płacz, przyjadę za dwa tygodnie – pocieszał Andrzej. Ale potem milicjanci z komisariatu w Wielgomłynach w województwie łódzkim przynieśli telegram, że Andrzej Pełka nie żyje i trzeba jechać po ciało do Katowic.

Z zawodu był cieślą. Kiedy wprowadzono stan wojenny, pracował poza terenem kopalni, usuwał szkody górnicze. Pojawił się tam dopiero 15 grudnia po wypłatę i dołączył do strajku.

W wieczornych wiadomościach Pełkowie usłyszeli, że w kopalni Wujek podczas wprowadzania ładu i porządku zginęło sześciu górników.

– Rany Boskie, jeden z nich to może być nasz Andrzej! – zawołał ojciec.

Najpierw zmarł pierworodny syn – Zbyszek. Dostał zapalenia opon mózgowych, a znikąd ratunek nie przyszedł. Żył 5 lat. Andrzej był o dwa lata młodszy. Kiedy i jego zabrakło, rodzina gdzieś się zatraciła. Mama sama przeżywała swój ból. Tuż przed śmiercią pojechała jeszcze do Katowic, by zobaczyć, gdzie zginął Andrzej.

– Jak ktoś się zaweźmie, że to zrobi, że odejdzie, nie upilnujesz – przekonuje mąż, Antoni Pełka. – Pierwsza rano stawała. Patrzę, ogień na piecu, ale zgaszony i jej nigdzie nie ma. Biegnę szukać. Zaglądam pod każdy krzak, a ona w tym stawie. Weszła i się utopiła. Dzień wcześniej byliśmy razem na cmentarzu. Wzięła kwiaty na grób i rozpacza, rozpacza, rozpacza. Nie umiała znaleźć ukojenia.
Chorzów grudzień 1981

Może Cię zainteresować:

„Telewizja kłamie”. Brzmi znajomo? Bo te niepublikowane zdjęcia ulic Chorzowa są z grudnia 1981 roku

Autor: Maciej Poloczek

13/12/2023

Kopalnia Wujek 16 grudnia 1981

Może Cię zainteresować:

Tajemnice kopalni „Wujek”. Nieznany strzelec, zagadka pewnego okna i znaki zapytania wokół fotografii

Autor: Teresa Semik

21/12/2022

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon