7 lat temu ostrzegano, że jak urzędników Służby Publicznej zastąpi się nominatami partyjnymi, to państwo będzie służyło partii, a nie obywatelom. To prawda znana w całym cywilizowanym świecie. Kryzysy obnażają niekompetencje pseudourzędników. To truizm tak oczywisty, że obecne zaniedbania wobec zatrucia Odry nie powinny nikogo dziwić. I nie o nich chcę pisać, bo przecież parotygodniowe nieinformowanie Polaków i Niemców o wielkim niebezpieczeństwie dla ich zdrowia i życia zasługuje na tak oczywistą ocenę, że w zasadzie nie ma co o niej dyskutować.
Natomiast tłumaczenie się tych pseudospecjalistów od zarządzania kryzysowego jest bardzo symptomatyczne. Mianowicie na pytanie, czemu nic nie robili przez ponad dwa tygodnie, jeden odpowiada, iż to nieprawda, że nic nie robili, bo przecież przygotowują zmiany w prawie pozwalające surowiej karać za zanieczyszczanie wód; a drugi, że od razu, dzień po pojawieniu się informacji o zatruciu, pobrali próbki wody, aby ustalić sprawcę, by móc go ukarać.
Jest to zupełne pomylenie porządków. Nie tak zarządza się kryzysem. Obywatele spodziewają się ratunku, pomocy w zminimalizowaniu strat, wytycznych co można robić, a czego należy zaniechać. Niech to nawet będzie na wyrost, skoro nie znamy jeszcze dokładnie natury zagrożenia. Natomiast takie dziecinne „to nie ja, to on” wobec katastrofy, czyli szukanie kozła ofiarnego, nie tylko nie przystoi urzędnikom, lecz i świadczy o ich bezradności. Zachowując się jak małe dzieci nie wzbudzają zaufania społecznego, a wręcz je niszczą. A przecież jest ono bardzo potrzebne podczas sytuacji kryzysowych, gdy wymaga się poświęcenia od wielu osób.
Kto poprzez swoje wypowiedzi i zachowania traci zaufanie, absolutnie powinien być odsunięty od kontaktów z opinią publiczną oraz nie może piastować stanowiska postrzeganego jako decyzyjne. To abecadło. A jednak wobec cuchnącej rzeki oraz poparzonych dłoni wolontariuszy usuwających tony śniętych ryb, wiceminister pozwala sobie na zapewnianie, że można przyjść z dziećmi, by ochłodzić się w Odrze i że on też jest gotowy wejść do rzeki. Mam nadzieję, że był to tylko ponury żart, bo taka poważna zachęta nosiłaby znamiona przestępstwa. Ale i tak jest to dyskredytujące wobec dramatu jaki się rozgrywa.
Tym bardziej, iż wygląda to na zgrywanie bohatera. A ludzie mają prawo myśleć sobie, że skoro „rzuca się z szabelką na czołgi”, to jest bezradny wobec tego zagrożenia. Po generale spodziewamy się, że będzie zarządzał polem bitwy, a nie że zginie „bohatersko” w bezsensownej szarży. Tym bardziej, że wygląda to na krok desperacki, podjęty pod wpływem braku nadziei.
Podobnie rzecz ma się ze wspomnianym szukaniem winnego. Jest to potrzebne, ale już po kryzysie, m.in. po to, by się on nie powtórzył. Trzeba mieć na to czas i spokój, by wyrok był sprawiedliwy. Doraźny lincz najwyżej uspokoi na chwilę gniew, ale panika może się wręcz nasilić. Ktoś kto tłumaczy swoją bierność szukaniem winnych, pokazuje obywatelom, że nie ma pojęcia, co robić. To tak, jakbyśmy po wypadku drogowym dawali pierwszeństwo działaniom policji a pogotowie ratunkowe wstrzymywali z interwencją, by nie zatarło śladów i ewentualnych dowodów.
Ale, niestety, jak pokazuje dramat na Odrze, tak działa zarządzanie kryzysowe odebrane specjalistom.
Może Cię zainteresować:
Ks. Jacek Siepsiak: Im więcej propagandy w naszej pamięci historycznej, tym gorzej
Może Cię zainteresować: