Franciszek Pieczka zmarł w piątek, 23 września. 18 stycznia skończyłby 95 lat. Przyszedł na świat 1928 roku w Godowie, niedaleko Wodzisławia Śląskiego, w tradycyjnie śląskiej rodzinie. Losy familii Pieczków to też taki tradycyjny śląski scenariusz z całym możliwym historycznym pogmatwaniem. Godów przed I wojną światową był pruski, a za Olzą były już Austro-Węgry. Ojciec pana Franciszka wojnę przeżył tylko dlatego, że dowódcy zlitowali się nad nim i puścili do domu, żeby ktoś mógł prowadzić rodzinne gospodarstwo.
„Większość moich krewnych zginęła na froncie. Ale potem przyszły powstania śląskie i ojciec walczył po stronie polskiej, a jego brat po niemieckiej. Takie historie były u nas na porządku dziennym” – opowiadał Pieczka.
Co było po powstaniach? Ojciec-powstaniec na polskim Śląsku klepał biedę, był bezrobotny i utrzymywał rodzinę z pracy na roli. Stryj wyjechał do Niemiec i słał powstańczej rodzinie paczki.
„Żeby powstaniec śląski, w Polsce, o którą walczył, mógł wyżywić rodzinę. To się po prostu w głowie nie mieści! Dla mnie to do dziś jedna z najlepszych lekcji śląskości”.
Jo ci dom Znachora!
Młody Franciszek marzył o filmie. Gdy w 1938 roku Polska wkroczyła na Zaolzie, 10-letni Franek wymknął się z domu do czeskich Petrovic, by zobaczyć w kinie „Znachora”. „Zasuwaliśmy kilkanaście kilometrów na piechotę”. Ojciec pasji syna nie pochwalał. Mówił, że film to świństwo, deprawacja i bezbożność.
- Wróciłem do domu, a ojciec już czekał na mnie z pasem. Lał mnie pasem po gołym tyłku i krzyczał: „Jo ci dom Znachora! Jo ci dom Znachora!”. Gdy już zostałem aktorem, żartowałem z ojcem: „Widzisz, jak to bicie pasem mi było potrzebne” – żartował Pieczka. - Ojciec był nieprzejednany, gdy później chodziłem oglądać filmy w Wodzisławiu. „Pierona, żeby tam bomba jaka rypła, żeby to bezbożnictwo rozwaliła!” - mówił. No i przyszły naloty na Wodzisław. Kamienice rozwalone, nawet na kościół spadła bomba, a kino nieruszone. Odpowiadałem ojcu: „Patrz, jaka to niesprawiedliwość ze strony kogoś, kto tym wszystkim kieruje”.
Kolejna niezwykła historia: jak Franciszek Pieczka nie został górnikiem. Na grubie robili jego ojciec, jego dziadek i pradziadek. Pieczka senior polecał robotę tak: „Patrz synek, na gowa ci nie kapie, dyszcz nie lyje, pod dachem żeś jest głęboko”. Pieczka junior odpowiadał: „Wiesz tata, ja to bym nie chciał, żeby było z nami jak w tym powiedzeniu: ojciec muzyk, a syn trąba”. No i… niewiele brakowało, żeby się spełniło. To powiedzenie.
- Kolega ojca załatwił mi pracę na kopalni Barbara-Wyzwolenie w Chorzowie. Zjeżdżałem na dół, ale nie kopałem węgla, tylko przekopy w kamieniu się biło. Wierciliśmy, strzelaliśmy, a jak gruz spadł, to sercówami ładowaliśmy na wózki. Ciężka, fizyczna harówa – mówił mi w 2017 roku. - O tym, że nie nadaję się do górnictwa, ostatecznie przekonałem się w dniu, w którym rębacz w ostatniej chwili wyciągnął mnie spod walącej się ściany. Płacono nam od metra przekopu, więc nie było czasu na rozmyślanie. W pewnym momencie poślizgnąłem się i upadłem na stalową płytę, na którą leciał odstrzelony kamień. Gdyby przodowy mnie nie zauważył, zginąłbym na miejscu.
Pieczka w 1954 roku skończył studia w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej w Warszawie. Karierę aktorską zaczynał w Teatrze Dolnośląskim w Jeleniej Górze. Przez większość kariery związany najpierw z Teatrem Ludowym w Krakowie-Nowej Hucie, a następnie (od 1975 roku) z Teatrem Powszechnym w Warszawie. Jak finalnie do tego doszło? Najpierw Pieczka zdał na… politechnikę.
- Swojemu poloniście oświadczyłem, że będę zdawać na politechnikę, a on na to: „Głupstwo robisz, powinieneś iść do szkoły teatralnej”. Ojciec nawet nie chciał o tym słyszeć. Więc zdałem na Politechnikę Śląską, postudiowałem miesiąc elektronikę i stwierdziłem, że polonista miał rację. Szajba mi odbiła, zostawiłem kolegom indeks, powiedziałem: „Mocie pamiątka ode mnie, jadę zdawać do teatralnej”. Wszyscy się w czoło pukali – wspominał.
Co było potem? Pieczka opowiadał: Przyjechałem z walizeczką do domu. Ojciec już w drzwiach mnie strofował: „No co, pieruna, już cię wyciepli?”. „Nie wyciepli, jo zdoł do teatralnej”. Ojciec zaczął rzucać pieronami i wróżył mi, że będę „Hungerkünstler” - głodującym artystą. A najlepsze w tym wszystkim, że on za młodu sam udzielał się w teatrze amatorskim.
Pancerni? Ma-so-chizm!
Trudno byłoby zliczyć choćby połowę znakomitych filmowych kreacji, które Franciszek Piecza stworzył w kinie i teatrze. Grał u najwybitniejszych polskich reżyserów - od Wajdy, przez Kieślowskiego, Kolskiego, Hasa, Leszczyńskiego, aż po Kutza. Był czas, gdy popularnością przebijał w Polsce Rolling Stonesów - dzięki „Czterem pancernym” hordy fanów były gotowe stratować się nawzajem, żeby tylko zdobyć jego autograf.
- Pamiętam nasze pierwsze wielkie spotkanie z fanami „Pancernych” w Łodzi. Mieliśmy przejechać czołgiem ulicą Piotrkowską, ale jak władze zobaczyły te potworne tłumy… Pan sobie wyobrazi pół miliona ludzi przy naszej trasie przejazdu. Tyle się ponoć zebrało! - opowiadał tym swoim niskim głosem, śmiejąc się pod wąsem.
Pancerni, w tym Gustlik, czołg, Piotrkowska i setki tysięcy ludzi. Nie czołgiem, więc czym? Wymyślono, że serialowi bohaterowie pojadą do hali sportowej i tam spotkają się ze swoimi wielbicielami. Ale czym? Samochodem. To znaczy… samochodami.
- Powiedziano nam, że każdy pojedzie osobnym autem, bo jak tłum rzuci się na jednego, to może reszta dojedzie na miejsce albo przynajmniej wszyscy nie zginą od razu – Pieczka śmiał się na to wspomnienie. Podkreślał, że zawsze tak było z „Pancernymi”: tłum, piski, euforia, kordony milicji…
I ciekawostka: sam pan Franciszek nie mógł zrozumieć gigantycznej sławy, jaką serial zdobył w… NRD, gdzie „Czterej pancerni i pies” byli w swoim czasie zdecydowanie najpopularniejszą produkcją telewizyjną.
- Proszę się zastanowić nad tym fenomenem - pokazujemy Niemców jako przygłupów, lejemy ich w każdym odcinku, a oni to jeszcze puszczają u siebie. Masochizm! - do dziś pamiętam ten „ma-so-chizm” sylabizowany przez Pieczkę w autentycznym rozbawieniu.
Krytyczkowi świeci... Pieczka
W filmowej pamięci Ślązaków Pieczka na zawsze zapisał się rolami w dziełach Kazimierza Kutza. Podkreślał, że z reżyserem znał się i rozumiał na planie doskonale. „Kazik miał też do mnie wielkie zaufanie” – mówił z dumą.
- Bardzo mnie ucieszył propozycją zagrania w „Perle w koronie”. On nas nie oszczędzał: w końcowych scenach strajku na kopalni byliśmy czarni, pył węglowy był dosłownie wszędzie – wspominał. - Kutz miał znakomite pomysły i potrafił je zrealizować, czasem przeforsować. Na przykład „Paciorki jednego różańca” nie były na rękę ówczesnej władzy, bo przecież film upominał się o starą, zabytkową zabudowę Giszowca. Pomógł wojewoda Ziętek i chyba tylko dzięki niemu ten film udało się uratować. „Paciorki jednego różańca” były niezwykłe: główne role grali amatorzy, zresztą grali bardzo dobrze. A sceneria? Wszystko autentyczne: wyburzenia, plac budowy, starzy ludzie wyciągani z tych swoich małych domków, przeprowadzani do bloków. Kutz wiedział, że starych drzew się nie przesadza.
Wspaniała była jego definicja aktorstwa. „Powiem panu, co to znaczy być dobrym aktorem” – wyrecytował jak w filmie. - „Trzeba najpierw być człowiekiem, żeby również jako aktor móc zawsze spojrzeć w lustro i nie wstydzić się za siebie. Z tym dziś bywa różnie”.
Bardzo go przy tym rozbawiło, gdy przeczytałem mu znaleziony w internecie wierszyk, którego był bohaterem.
„U krytyczka czasem zdarza się półeczka. I usadza on aktorka sobie na niej. A tu nagle się pojawia Franek Pieczka. Gdzie nie siądzie, to półeczkę zaraz łamie. W każdej rólce umie znaleźć to z człowieczka, co w nim ważne i ciekawe… I krytyczek jest bezradny. Gdy się kładzie do łóżeczka, gasi świeczkę, to mu nadal świeci… Pieczka”.
Najbardziej wzruszające było to śląskie wyznanie pana Franciszka. Pół wieku mieszkał poza rodzinnymi stronami, podkreślał, że tkwi w nim tęsknota, niezależna od upływu czasu.
„Jestem Ślązakiem, zawsze będę. Nawet gdybym jeszcze i sto lat żył poza Śląskiem, to umrę jako Ślązak. I jestem z tego powodu dumny. Zawsze będę” – powiedział mi, gdy kończyliśmy rozmowę.
Również dziś nie trzeba dodawać nic więcej.
Może Cię zainteresować: