W końcu wysiadłem na gliwickim peronie, który dla Gliwic jest dzielącym miasto na dwie połówki równikiem. Na północ od niego jest Zatorze. Być może nazwa ta drażni Zatorzan tak samo, jak mnie drażni nazwa jednej z moich małych ojczyzn – Zawodzia. Zawodzie leży bowiem „za wodą” tylko z perspektywy Bogucic, a nie swojej własnej. Podobnie dzielnica Zatorze „za torami” jest tylko z perspektywy Wójtowej Wsi, Ostropy czy śródmieścia. Toponimiczne dekolonizacje zostawię jednak samym Zawodzianom i Zatorzanom.
Stolica Zatorze
Gdyby ktoś powiedział natomiast, że Zatorze jest stolicą Śląska, pomyliłby się – ale pomyliłby się konstruktywnie.
Mógłby on na przykład powiedzieć, że Zatorze jest stolicą śląskiego fusbalu. Jest tu stadion Piasta Gliwice, w którym zapisała się miejscowa historia: klub swoją nazwą przypomina propagandową narrację o Ziemiach Odzyskanych, a swoimi zaczerpniętymi od Pogoni Lwów barwami - przesiedlenia z Kresów. Piast to – co począć – najbardziej utytułowany śląski klub po 1989 roku,
Piast to w ostatnich latach również najbardziej stabilny polski klub – jedyny, który na przestrzeni ostatnich 4 sezonów zawsze plasował się w czołowej szóstce. W tym roku pewnie też się uplasuje, śrubując rekord.
Ktoś mógłby też powiedzieć, że Zatorze to stolica śląskiej literatury. To tu stoi dom Horsta Bienka, jedynego niemieckiego pisarza gliwickiego, który wszedł do kanonu literatury. To ważne o tyle, że same Gliwice są stolicą śląskiej literatury, choć dają z siebie dużo, aby nie zrobić z tego faktu żadnego pożytku. W ciągu ostatnich 80 lat z przemysłowymi Gliwicami związani byli znakomici literaci i literatki, z których niektórzy otarli się o Nobla: od właśnie Horsta Bienka przez Tadeusza Różewicza, Adama Zagajewskiego, Juliana Kornhausera, Krzysztofa Siwczyka, Szczepana Twardocha, Zofię Rydet po Wojciecha Chmielarza.
Po trzech religiach została jedna
A dla mnie od niedawna Zatorze jest stolicą czegoś jeszcze – pamięci o śląskich Żydach. Znajduje się tu Dom Przedpogrzebowy, w którym swoją siedzibę parę lat temu znalazł Dom Pamięci Żydów Górnośląskich, oddział Muzeum w Gliwicach.
Tematyka żydowska nigdy mnie nie interesowała, ale to miejsce nie pozostawia człowieka obojętnym. Po Domu Pamięci oprowadza mnie jego kierowniczka Karolina Jakoweńko. Karolina pochodzi z Będzina, jej partner Piotr jest z Bytomia, wcześniej uratowali będziński dom modlitwy w tzw. Bramie Cukermana. Łączą dwa brzegi Brynicy i dwie, różne żydowskie opowieści – zagłębiowską i śląską. Jakoweńkowie dołączyli do legionu innych śląskich odpominaczy, którzy odgruzowują tutejsze żydowskie sagi – od Małgorzaty Płoszaj w Rybniku przez Leszka Jodlińskiego w Gliwicach po Dariusza Walerjańskiego w Zabrzu. Górnośląskich Żydów nie trzeba bowiem odkłamać, ich spotkało coś znacznie gorszego od kłamstwa – milczenie.
Żydzi zostali zapomniani po pierwsze jako Żydzi, a po drugie jako Niemcy, padli ofiarą poniemieckości. Gumkowano ich z miejscowej pamięci, która wikłając się w widzenie regionu przez pryzmat binarności narodowościowych, sporu polsko-niemieckiego (między nimi ostatnio próbują rozepchać się jeszcze Ślązacy), przeoczyła Żydów tak samo jak przeocza często różne miejscowe klasy społeczne czy konfesje. A jakkolwiek uczulony bym nie był na opisywanie całego dawnego świata wyświechtanymi frazami takimi jak „wielokulturowy”, to przedwojenny Śląsk rzeczywiście był miejscem współżycia trzech religii: protestantów, Żydów i katolików. Szkopuł w tym, że dwie pozostałe religie niemal zupełnie wygubiono: tak ich przedstawicieli, jak i obiekty sakralne, które by o nich przypominały. Gros protestanckich kirch przechrzczono na kościoły katolickie, a synagogi zniszczyli Niemcy, czasem gruzy po wojnie doburzali Polacy.
I dziś mamy mnóstwo synagogalnych pustek. W moich Gliwicach więcej uwagi poświęca się „zamkowi piastowskiemu”, który nigdy nie był zamkiem piastowskim, niż zburzonej w środku miasta synagodze. W wydanej nakładem Muzeum w Gliwicach znakomitej książce "Synagogi na Górnym Śląsku" (autorzy: Bożena Kubit, Przemysław Nadolski, Jerzy Krzysztof Kos) prześledzono losy kilkudziesięciu śląskich synagog oraz sprawdzono, co dziś znajduje się na placach, gdzie dawniej stały. I tak: w Bieruniu postawiono Ochotniczą Straż Pożarną, w Bytomiu jest skwerek z blokiem, w Cieszynie boisko, a w Gliwicach - chaszcze z paroma zaparkowanymi autami. Polacy urządzili się na żydowskich gruzach, na miejscach po amputowanych ich miastom świątyniach. Choć, jasne – w wielu miejscach są upamiętniające tablice.
Piątka w totka, bo chłopiec zapomniał szóstej liczby
Gliwickie muzeum górnośląskich Żydów jest wyjątkowe, bo opowiada Żydów nie tylko przez pryzmat znikania i cierpienia, ale również przez pryzmat istnienia. A ich obecność była tutaj spora. Gdy w latach sześćdziesiątych XIX wieku na świat przychodzi mój prapradziadek, gliwiccy Żydzi stanowią blisko 20 proc. ludności miasta. Potem ich odsetek szybko spada, ale na wiele dekad zachowają swoje ogromne wpływy i majątki. W innej książce, którą Karolina podaruje mi tego dnia, dowiem się, że w 1861 roku większość kamienic na gliwickim rynku należy do Żydów. Książką tą będzie wydany sumptem muzeum przewodnik po żydowskich Gliwicach: "O miłości, życiu i śmierci. Opowieści o Żydach gliwickich" (autorzy: Jacek Maniecki, Marek Wojcik).
A za Domem Pamięci jest cmentarz. To nekropolia grzebalna, odbywają się tu jeszcze sporadyczne pochówki. Spoczywa na nim między innymi dziadek obecnej pierwszej damy, Jakub Kornhauser. Z kolei jego żona Małgorzata była katoliczką i leży zaraz za murem, na cmentarzu Lipowym. Karolina oprowadza mnie po cmentarzu i snuje opowieść za opowieścią. Nad grobem Ignacego Reka mówi mi na przykład o chłopcu, który uczestniczył tu lata temu w pochówku Reka. Potem w nocy zmarły nawiedził chłopca we śnie i wyjawił mu sześć liczb. Chłopak po przebudzeniu pamiętał z nich pięć, pobiegł do kolektury, puścił totka. Trafił piątkę, zabrakło tylko tej szóstej.
Tę i inne opowieści wyczytam też później w książce, którą napisali wspólnie Karolina i Piotr Jakoweńkowie – "Pamięć pogranicza. Opowieści o żydowskim życiu i Zagładzie na Górnym Śląsku i w Zagłębiu Dąbrowskim". Jedną z tych innych będzie opowieść o pustym synagogalnym placu w Katowicach, który mieści się przy Supersamie, między apteką a bazarkiem: „Pan Adam – obecny właściciel placu targowego przy ul. Mickiewicza w Katowicach – deklaruje chęć odbudowy synagogi, która stała tu do 1939 roku. (…) W wywiadzie, którego udziela lokalnej prasie, przedstawia swoją wizję odbudowy. Miałby to być obiekt na wzór tego sprzed wojny, jednak o innej niż pierwotna funkcji. Marzy mu się teatr, sala koncertowa, miejsce spotkań dla ludzi. Przecież synagoga nie jest dla Żydów miejsce świętym tak jak kościół dla katolików. W każdym razie pan Adam chciałby, aby budynek wyglądał jak przed wojną. Przedstawiciele gminy żydowskiej, która liczy w Katowicach kilkadziesiąt osób, określają ten pomysł jako co najmniej niedorzeczny”. Książka dużo uwagi poświęca dziedzictwa żydowskiego życiu po życiu.
Symboliczne, potłuczone szkło
A mnie w tym Domu Pamięci ciekawi przede wszystkim to, że snuje się tu opowieść o Żydach innych niż ci, których poznawałem w polskim kinie czy szkolnych lekturach. Żydzi górnośląscy znacznie różnili się od Żydów z Galicji, Mazowsza czy Podlasia, byli mniej liczni i bardziej zasymilowani. Jakoweńko mówiła o tym kiedyś w rozmowie z Małgorzatą Lichecką w „Nowinach Gliwickich”: „Zdajemy sobie sprawę, że nasza wystawa Żydzi na Górnym Śląsku podejmuje temat nigdzie indziej nie podjęty. Większość jej treści dotyczy historii ludzi, którzy określali siebie jako Żydzi niemieccy”.
Tu Żydzi mieli swoją historię. W Warszawie miało miejsce powstanie w Getcie Warszawskim i powstała tradycja upamiętniania go żonkilami. Na Górnym Śląsku miała miejsce z kolei Noc Kryształowa, do której nie mogło dojść w polskich wówczas Krakowie, Łodzi czy Będzinie. Jakoweńko opowiada mi o tym, co wymyśliła, żeby miejscowi dowiedzieli się o tragedii dawnych mieszkańców ich miast: „W muzeum szukaliśmy wydarzenia dotyczącego Zagłady górnośląskich Żydów, tak jak w Warszawie upamiętnia się powstanie w Getcie Warszawskim. Padło na Noc Kryształową. Zaczęłam szukać symbolu i wydawało się oczywiste, że najwłaściwsze będzie potłuczone szkło. Od dwóch lat organizujemy skromne obchody w kilku miastach w miejscach, gdzie dawniej stały synagogi, ludzie symbolicznie przynoszą kawałki szkła, odczytujemy tam też relacje świadków”.
Zatorze stało się jednym z ważnych miejsc na mapie śląskiego odpominania. Proszę więc truchcikiem udać się na Zatorze – do ukrytej między torami a laskiem chorzowskim stolicy śląskiej literatury, stolicy śląskiego fusbalu, a od kilku lat również stolicy górnośląskich Żydów.
A ja wiem, że Zatorze już dawno zasłużyło, żeby zmienić swoją nazwę na Przedtorze.
Może Cię zainteresować:
Zbigniew Rokita: Słoń a sprawa śląska. Większość książek, które napisano, jest przecież o Śląsku
Może Cię zainteresować: