Śląska opowieść snuje się w wielu miejscach, gdzie nikt by się jej nie spodziewał, trzeba tylko umiejętnie przyłożyć ucho. Dzieje się tak, bo śląskie losy nie są wyjątkowe, są pospolite, wydarzyły się w niezliczonych miejscach na świecie, a mieszkający w tamtych miejscach ziemianie opisując swoje losy, drasnęli też nie raz, nie dwa losy nasze.
Sowiecka dżuma i nazistowskie przeziębienie
Śląsk przybliżył mi na przykład Tony Judt - nieżyjący od kilkunastu lat amerykańsko-brytyjski historyk, jeden z najwybitniejszych badaczy, jakich czytam. O Śląsku opowiedział mi w swoim Powojniu. Na tysiącu stron opowiada w nim o powojennej historii Europy, próbując potraktować kontynent - rzecz rzadka - jako jedną całość.
Judt twierdzi, że są trzy doświadczenia, które organizują współczesną wyobraźnię Europejczyków oddzielając umowny wschód kontynentu od umownego zachodu: Holokaust, niemiecka okupacja i komunizm. Wyczytałem to parę lat temu. Judtowska myśl się we mnie zapamiętała, zasiała, a plon dała dopiero niedawno, gdy uświadomiłem sobie, że ten passus z Powojnia buduje mnie jako Ślązaka. Judt pokazał mi bowiem dlaczego Ślązacy i Polacy z takim trudem rozmawiają o historii i dlaczego zamiast dialogować, prowadzą dwa monologi.
Po pierwsze, okupacja niemiecka czasów drugiej wojny. Na Górnym Śląsku bądź nie miała ona miejsca (Gleiwitz, Beuthen czy Oppeln, które nie były okupowane, bo były częścią Niemiec), bądź miała zupełnie inny charakter i często nie była (na przykład w Katowicach) przeżywana jako okupacja w takim sensie, w jakim ludzie czuli się okupowani w Krakowie czy Warszawie. Dużo dały mi słowa IPN-owskiego historyka Adama Dziuroka, jakie czytałem w „Fabryce Silesii" (która zniknęła wraz z przedostatnim politycznym trzęsieniem ziemi w województwie i nie wiadomo, czy wróci wraz z ostatnim trzęsieniem): „Nawiązując do porównania Marcina Zaremby, który stwierdził, że Polacy w obliczu „niemieckiej dżumy" woleli, z dwojga złego, „sowiecką grypę", można zauważyć, że przynajmniej na terenie Śląska Opolskiego diagnoza „chorobowa" wyglądała zupełnie inaczej. Tutaj „sowiecka dżuma" stanowiła fundamentalne zagrożenie, zaś „niemiecka grypa" wydawała się ledwie niewielkim przeziębieniem lub wręcz stanem normalności". Niemieckie rządy przeżywane są tu inaczej niż w Polsce; nie tylko zresztą na płaszczyźnie cywilnej, ale i wojskowej, a o służbie w „złych" mundurach barwy feldgrau pamięta się tu często „nie tak jak należy". W śląskim doświadczeniu niemieckich mundurów nie ubierali wyłącznie ludobójcy, ale też nasi krewni, którzy ludobójcami na ogół pewnie nie byli.
Może Cię zainteresować:
Dariusz Zalega: Znamy dwie wersje historii Śląska. Spróbujmy wskazać tę prawdziwą
Po drugie, Holokaust. Holokaust odbył się przede wszystkim poza terytorium Górnego Śląska, poza regionem znajdowały się również obozy zagłady (nawet jeśli parę kilometrów od niego tak jak w przypadku Oświęcimia). Więcej łączy śląskie doświadczenie holokaustu z doświadczeniami francuskimi czy czeskimi niż polskimi. Inna była też specyfika społeczności żydowskiej na Śląsku przed wojną. Żydzi byli tu na ogół lepiej zasymilowani, pełnili inne role społeczne i byli mniej liczni. O ile na początku lat dwudziestych stanowili ponad 30 procent mieszkańców Łodzi, Warszawy, Lwowa, ponad 50 procent w Białymstoku, Stanisławowie czy ponad 60 procent w Będzinie, o tyle przed dojściem do władzy nazistów odsetek Żydów w Gleiwitz czy Hindenburgu wynosił około 1 procenta (a w leżących już po polskiej stronie Katowicach kilka procent - byli to głównie przyjezdni z głębi Polski).
Po trzecie, komunizm. Dla ogromnej części Ślązaków nie istnieje polski dylemat: czy w 1945 roku w Gleiwitz bądź w Hindenburg Sowieci wyzwolili czy zniewolili? Sowieci burzyli tutejszym znany świat, nie oferowali wiele w zamian i ponosili odpowiedzialność za dużą część Tragedii Górnośląskiej, która stała się centralną osią śląskiej pamięci autochtonicznej. Gdy opadł wojenny pył, została Polska, którą wielu może nie tyle utożsamiło, co zrymowało z Sowietami (choć niechęć do Polski u wielu Ślązaków trwała już od dłuższego czasu). Wojna na Śląsku - a głównie po niemieckiej stronie przedwojennej granicy śląsko-śląskiej - w pewnym sensie nie zaczęła się wraz z wkroczeniem nazistów jak w Polsce, a z wkroczeniem Sowietów. W Krakowie czy Warszawie było odwrotnie: zaczęła się gdy weszli naziści, a skończyła gdy wkroczyli Sowieci. Kolejne lata przynosiły z kolei przymusowe polszczenie czy silne do dziś wśród wielu Ślązaków poczucie bycia dyskryminowanym w pracy czy szkole. Inna sprawa, że podarcie mapy i przyjście Polski na cały Górny Śląsk było dla Ślązaków rzuconą przez komunistów deską ratunku, gdyż gdyby III Rzesza wygrała drugą wojnę, Ślązacy rozpuściliby się w niemieckości, a śląska odrębność nigdy nie wykształciłaby się w tak dużym stopniu jak wykształcona jest dziś.
Pamięci kłopotliwe
A potem o Śląsku opowiedział mi uczeń Judta, amerykański historyk Timothy Snyder. W swoim napisanym kilka lat po Powojniu dziele Skrwawione ziemie: Europa między Hitlerem a Stalinem wstrząsnął mną - choć bardziej zamieszkującym mnie Ślązakiem niż mieszkającym wraz z nim Polakiem. Mordowanie sowieckie i nazistowskie różniły się - choćby tym, że Stalin głównie zabijał własnych obywateli, a Hitler cudzych - ale Snyder odszedł od narracji narodowych i przyjrzał się „skrwawionym ziemiom" jako całości. W swojej kanonicznej pracy opisuje jak w latach 1933 -1945 reżimy nazistowski i komunistyczny na tytułowych „skrwawionych ziemiach" sięgnęły po przemoc na niespotykaną dotąd porę skalę i wymordowały około 14 milionów ludzi, którzy zginęli nie na polu bitwy, ale głównie w wyniku głodu, egzekucji, oblężeń czy obozów jenieckich. Historyk precyzyjnie nanosi na „skrwawione ziemie" na mapę - to obszar od środkowej Polski po zachód Rosji, poprzez Ukrainę, Białoruś i kraje bałtyckie. Poza tym obszarem podczas wojny cierpienia było nieporównywalnie mniej.
Patrzę na Snyderowską mapę i tak - Górny Śląsk nie należy do „skrwawionych ziem". Na Śląsku nie doszło podczas wojny do tylu zbrodni co w Rosji, na Ukrainie czy w Polsce. Ślązacy jako wspólnota nie doświadczyli podczas wojny tyle cierpienia co Polacy i również dlatego nie cierpią w taki stopniu na nadprodukcję pamięci. Górny Śląsk, ale też Czechy czy Słowacja należą do innych pasm pamięci. Ma to ogromne konsekwencje i między innymi dlatego pamięć wielu Ślązaków wciąż jest bluźniercza, z polską pamięcią kompatybilna. Co innego bowiem często ma na myśli Ślązak, a co innego Polak gdy mówią o wojnie, Holokauście, Wehrmachcie czy o represjach we wczesnym powojniu. Z tyłu głowy mają inne imaginaria, siatki pojęciowe, skojarzenia.
Powojnie Judta i Skrwawione ziemie Snydera to jedne z najlepszych książek o Śląsku, choć słowo Śląsk w żadnej z nich pewnie nie pada. Odchodzą od narracji wyłącznie narodowych i może dzięki temu dostrzegłem w nich Ślązaków - jesteśmy opowiadani na ogół postkolonialnie, z perspektywy polskiej czy niemieckiej, a dopiero od niedawna z trudem przebija się perspektywa ustawiająca śląskie doświadczenie w centrum opowieści. Obie książki posuflowały mi, że być może różnice w pamiętaniu przez wielu Polaków i wielu Ślązaków nie sprowadzają się do kilku kazusów jak dziadkowie z Wehrmachtu czy Zgoda. Różnice - choć śląska pamięć od dekad się polonizuje - dotyczą często samych pamiętania fundamentów.
Może Cię zainteresować: