Samo pisanie książki nigdy nie ma bowiem swojego pełnego finału. Wciąż wydaje się, że się książkę pisać skończyło, ale to nigdy nie następuje: ani gdy postawi się ostatnią kropkę, ani gdy wyślę się ją do wydawnictwa, gdy zakończy się redakcję, korektę, wyśle do druku, gdy przyjdzie z drukarni, gdy trafi do księgarni, gdy przeczytają ją pierwsi czytelnicy, gdy powiedzą, co sądzą itd. – pisanie to nieustanna niemożność skonsumowania napisanego. Spotkania autorskie dają jednak chwilę ulgi.
Z ilu Śląsków składa się Śląsk
Ale trefy z Kajś były różne. Widziałem na nich, jak różnie przyjmowana jest książka w zależności od regionu. Trochę uproszczę, ale spotkania dzielą się z grubsza na trzy rodzaje.
Pierwsze odbywają się na Górnym Śląsku. Tam są one często miejscowymi świętami. Miejscowi nie raz przynosili własnoręcznie zrobione ciasta, przetwory czy pieczywo (zwłaszcza w mniejszych miejscowościach), chętnie dzielili się swoimi historiami, dużo opowiadali o swoich hajmatach, często było intymnie, często chcieli się wygadać, czasem za coś mnie opieprzyć. Tam zacząłem jeszcze bardziej widzieć z ilu Śląsków składa się Śląsk, widzieć jaka jest geografia wyobrażona Pszczyny, jak wspaniały jest Teatr dla Dorosłych w Bieruniu oraz jak marketingowo Rydułtowy starają się wykorzystać Szarlotę. Tam też dobrych kilka, a pewnie i kilkanaście razy ktoś dalej snuł opowieść o mojej rodzinie, którą rozpocząłem w Kajś. Lub wysyłał mi jej kontynuację (za wiele wiadomości też serdecznie dziękuję, jeśli na którąś nie odpisałem – przepraszam). Jak jeden z czytelników, który wysłał mi artykuł z 1921 roku opisujący mojego prapradziadka Urbana oraz incydent, gdy jego syn w pełnych narodowościowego szału miesiącach starał się go zabić.
Drugie spotkania odbywają się w Polsce odrzańskiej – na Ziemiach Odzyskanych. Tamtejsi czytelnicy nie dzielili losów Ślązaków (choć chyba na każdym spotkaniu jak Polska długa i szeroka jacyś Ślązacy byli), ale intuicyjnie wyczuwali, o co może chodzić ze Śląskiem. Doświadczenie Polski odrzańskiej jest zaskakująco podobne do doświadczenia Polski kłodnickiej – i to nie tylko w krótkich latach tużpowojennych, ale i po 1989.
Trzecie spotkania odbywały się wszędzie tam, gdzie ludzie opuszczając swój region wcale nie mówią, że „jadą do Polski” – czyli w Polsce wiślańskiej, w Galicji i w Kongresówce, dawnych zaborach austriackim i rosyjskim. Tam duża była ciekawość i nie raz większa niż gdzie indziej ostrożność, słysząc takie frazy jak „autonomia śląska”, „narodowość śląska” czy „dziadek z Wehrmachtu”.
Czego się Śląskowi zazdrości
Dużo dowiedziałem się na spotkaniach, czasem nie wiem, czy przypadkiem nie więcej niż zebrani dowiedzieli się ode mnie. Na przykład o tym jak wygląda polska rewolucja regionów na miejscu – zwłaszcza w Polskach odrzańskiej i kłodnickiej. Dostałem dziesiątki, dziesiątki pięknie wydanych i starannie napisanych albumów i książek o historii miejscowości, w których byłem. Nie zdawałem sobie sprawy, że w regionach wykonano tak wielką pracę po 1989 roku, aby uporać się z białymi plamami i się zakorzenić.
Dowiedziałem się więcej również o tym, o czym i tak akurat sporo wiedziałem – jak wygląda wykluczenie komunikacyjne w Polsce. Nabywałem tę wiedzę przemierzając nie raz, nie dwa wiele kilometrów aby dojść do sąsiedniej wioski na spotkanie. Nie mam auta, jeżdżę wyłącznie zbiorkomem, a to ma minusy (po spotkaniach, wieczorami – gdyby czasem ktoś jechał akurat po spotkaniu w stronę dworca, proszę dawać znać), ale więcej ma plusów (przed spotkaniami). W zbiorkomie każdorazowo miałem czas, żeby poczytać o miejscu, do którego jadę, bo często jestem w tych miejscach po raz pierwszy. Dowiedzieć się jak ostatnio grał Gwarek Ornontowice czy co działo się w 1945 roku w Żmigrodzie.
Zobaczyłem też jak zmienia się postrzeganie Ślązaków i Ślązaczek. Jasne, spotkania autorskie wykrzywiają perspektywę, przychodzą na nie na ogół osoby życzliwe lub neutralne pisarzowi – zaciekli śląskości krytycy po co mieliby się na nich zjawiać. Niemniej liczba spotkań dała mi jakiś obraz i widzę jak w wielu regionach całej Polski Śląskowi się zazdrości – wyrazistości, asertywności, ciekawej historii, a chyba przede wszystkim poczucia zakorzenienia. Może czasem się Śląsk nawet przecenia.
I wiele jeszcze innych rzeczy się dowiedziałem ze spotkań autorskich. Ślązag dał mi przestrzeń do wypisania się to się tu wypiszę, a nawet wpadnę na chwilę w patos.
Dziękuję za wszystkie gościny.
Za wszystkie łzy, bo było ich sporo.
Za pyszne ciasto w Zdzieszowicach.
Za piękne mozaiki inspirowane Banksy’m w Ozimku.
Za legendy z Raciborza.
Za zrobienie mi kanapek do nocnego pociągu z Choszczna.
Za uświadomienie mi, że Oświęcim jest Sosnowcem Bierunia.
Za morze kawy i możliwość wyrobienia sobie podpisu.
Za wszystkie pytania, na które nie znałem odpowiedzi.
To było kilka dobrych lat.
Może Cię zainteresować: