Wojciech Kilar wprawdzie nie urodził się na Śląsku ani w sąsiednim Zagłębiu jak choćby Jan Kiepura. Wojciech Kilar urodził się na Kresach dawnej Rzeczpospolitej, w Lwowie. Przyszedł na świat w 1932 (trzy lata po Kazimierzu Kutzu, do którego wrócimy jeszcze) w rodzinie ginekologa Jana Franciszka i aktorki Neonili de domo Krzywickiej. Dobry start na początek a miks artyzmu i dobrej pozycji społecznej jest czymś co musiało odcisnął piętno na młodym Wojtku. Od szóstego roku życia pobierał lekcje gry na fortepianie w Lwowie, a od 1944 co rusz przeprowadzał się z rodzicami, którzy szukali nowego miejsca do życia. Najpierw był Rzeszów, potem Kraków a wreszcie Katowice od 1948 roku. To na Górnym Śląsku Kilarowie się osiedlili, tu żyli i tu umarli.
Muzyka towarzyszyła Kilarowi od dziecka, lecz to właśnie Katowice go najbardziej ukształtowały. Zaczął naukę w liceum muzycznym, a potem w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej (tu przypominam o światowym poziomie połączenia dawnej i współczesnej architektury gmachu Akademii). Pokolenie Kilara i absolwentów PWSM przyniosło kolejny rozdział w polskiej muzyce.
“Z okresu moich studiów pochodzi wiele utworów fortepianowych, gdyż wtedy chciałem być pianistą”
Po zakończeniu edukacji przed Kilarem otworzyła się nowa ścieżka kariery- komponowanie muzyki filmowej z której to jest najbardziej znany. Pierwsi byli “Naciarze” z 1958, czyli krótkometrażowy dokument. Potem kilka mniejszych projektów i pierwszy duży film- “Nikt nie woła” Kazimierza Kutza z 1960 roku.
“Bardzo się polubiliśmy, został moim przyjacielem – niesłychanie ciekawy, żywotny, inteligentny. Był kinomanem, człowiekiem jazzu, z głową świeżych pomysłów. Zrobił więc ze mną wszystkie filmy „śląskie” – Kilar był wychowany na Śląsku, związany z nim i tam wykształcony. Był też człowiekiem niesłychanie zorganizowanym, praca z nim była czystą rozkoszą. Przyjeżdżał, oglądał film, (…) a po miesiącu przynosił zawsze świetną muzykę; muzykę, która była ponad moje wyobrażenia.” napisał Kurz w wspomnieniu zmarłego muzyka.
Panowie zaczęli swoją współpracę w roku 1960, którą to można porównać do duetu Sergio Leone i Ennio Morricone. Tam też mamy świetną synergię reżysera i kompozytora, którzy prywatnie nie tylko się kolegowali, co od lat znali. Morricone i Leone chodzili do jednej podstawówki w Rzymie, a Kutz i Kilar mieli okres, gdy mieszkali po sąsiedzku. A różnica wieku między Leone i Morricone jest podobna jak między Kutzem a Kilarem.
Muzyczny portret Górnego Śląska
W 1964 Kilar miał za sobą swój pierwszy naprawdę duży film (wręcz blockbuster)- “Giuseppe w Warszawie”. Dwa lata później muzyka do serialu “Czterej Pancerni i Pies”, potem “Lalka” Hasa i “Przygody Pana Michała”. Jednocześnie “Sól Ziemi Czarnej” i o wielki Piotrze Czajkowski, co to była za muzyka. Kilar sięgnął do muzyki ludowej i wzbogacił go o własne inspiracje muzyczne Śląskiem. Dostaliśmy tak w zasadzie muzyczny portret Górnego Śląska.
W ciągu pierwszych dziesięciu lat komponowania muzyki filmowej Kilar tak mocno zapisał się w świadomości odbiorców, że w zasadzie już wtedy mógł przejść na emeryturę i zostać zapamiętanym. Na szczęście tworzył dalej, a jego twórczość zaczęła przypominać działania pewnego kompozytora z USA- Johna Williamsa. Już za młodu Williams zapisał się w historii tworząc muzykę do “Szczęk”, “Gwiezdnych Wojen” i “Indiany Jonesa,” a jego płodność nie malała i co kilka lat dostawaliśmy nowy wielki utwór.
A sam Kilar tak komentował swoja twórczość pod koniec lat 60. XX wieku:
“Jeśli chodzi o muzykę filmową to jej uprawianie uważam w zasadzie za swój drugi zawód. Jest to bowiem dyscyplina muzyczna całkowicie różniąca się od innych dziedzin muzyki. Główną różnicę widziałbym w tym, że w tak zwanej muzyce koncertowej najważniejsze jest chyba to jaki jest poziom rzemiosła, poziom rozpracowania. W muzyce filmowej najważniejsze jest decyzja kompozytora jaka winna być muzyka, zaś sam jej przebieg w filmie powinien być prosty, działający jakimiś elementarnymi środkami, gdyż muzyka jest odbierana przez widza dopiero gdzieś na drugim, trzecim planie, po obrazie i dialogu”
Lata 70. to prawdziwy triumf Kilara muzyką do “Ziemi Obiecanej” Wajdy. To co tam się stało jest prawie niemożliwe do opisania słowami. Zimna, monotonna i głucha muzyka fabryczna(motyw L’Ussine) kontra piękna, ozdobna i klasyczna “Orgia” fabrykantów. Wkrótce potem pierwszy film zagraniczny Kilara- “Morderstwo w Catamount” Zanussiego. Ta produkcja otworzyła kontakty kompozytorowi do prac nad filmami produkcji RFN. I tak stopniowe budowanie kariery w latach 80., z pierwszym amerykańskim filmem- “Salsą” z 1988, opłaciło się. W 1992 “Dracula” Francisa Forda Coppoli został opatrzony muzyką Kilara. I to chyba ten moment, gdy Kilar wszedł do Hollywood jako uznany kompozytor, choć Oscara, Emmy czy Saturna nie zdobył. Do ostatniego był nominowany za “Draculę”, a za “Pianistę” otrzymał nominację do BAFTA. I skoro już pojawił nam się Polański to warto przypomnieć o kolejnej horrorowej oprawie Kilara, czyli “Dziewiątych Wrotach” Romana Polańskiego.
Ile Śląska jest w Kilarze?
“To, że w przełomie w polskiej muzyce, w postaniu nowej muzyki około roku 60. w tak poważnym stopniu uczestniczyła grupa śląskich kompozytorów jest niewątpliwą zasługą dwóch pedagogów i kompozytorów Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej- Bolesława Wójtowicza i Bolesława Szabelskiego. Jest to też zasługa atmosfery tej szkoły jak i atmosfery samego Śląska. Może się to wydać dziwne, bądź przesadzone komuś kto zna Śląsk tylko powierzchownie, ale wydaje mi się, że atmosfera Śląska, atmosfera życia tu znakomicie sprzyja pracy twórczej, poszukiwaniu twórczym, zwłaszcza chyba w dziedzinie muzyki.”
I w sumie to chyba odpowiedziałem sobie na pytanie: ile Śląska jest w Kilarze, a raczej sam muzyk to zrobił, ale mimo wszystko warto sobie to podkreślić. O tym jak inspirujący jest Śląsk, wielu artystów może się zgodzić, ale tu sam Kilar zachęca nas do poszukiwań. Muzyczne inspiracje dla “Ziemi Obiecanej: wzięły się ze śląskich fabryk i opuszczonych pałaców. To tu można nadal dotknąć świata XIX-wiecznego i pamiętać, ile to nas wszystkich kosztowało. Tak, każdy pałac jest w pewnym sensie naszą kolektywną własnością, bo nasi przodkowie zapracowali na ten przepych. Ale chyba nie o tym miał być ten artykuł. Miałem pisać o Kilarze i pewnie zakończyć tym, że zmarł w 2013 roku, a katowicki zespół szkół muzycznych upamiętnił Kilara czyniąc go swoim patronem. Ale to można przeczytać na Wikipedii. Ciekawsze jest to jak postrzegał świat Kilar i jakim był człowiekiem. Że był erudytą kulturowym, kinomanem i że pięknie się wysławiał (wywiady, które z nim widziałem, bądź słuchałem to pieśń dla ucha).
Kilar pozostawił sobie ogromne dziedzictwo a jego duch nadal jest żywy. Dzięki takim artystom jak Mioush i “Pieśniom Współczesnym” Śląsk nadal inspiruje muzycznie i cały czas jest przetwarzany i wytwarzany. Kilar nie był Ślązakiem z pochodzenia, nie znalazłem, żeby tak się określał, ale jednocześnie nie sposób o nim nie powiedzieć inaczej jak o światowym, polskim i śląskim muzyku. Słuchając Śląska (cały czas unikam cytowania Wojtyły o ziemi) wypełnił swoją twórczość nim. I kto wie, czy nie był w tym bardziej śląski niż faktyczny Ślązak i dwukrotny zdobywca Oscara za muzykę filmową - Franz Waxman.