Górnicy z Pniówka nie powinni byli
być pod ziemią, gdy nastąpił pierwszy wybuch metanu. Prawda?
Prawda.
Od 15 kwietnia w 16 miejscach pod ziemią obowiązywał w Pniówku
pierwszy stopień zagrożenia wynikający z wysokiej temperatury. W
praktyce, w tym konkretnym przypadku oznaczało to, że górnicy nie
powinni pracować dłużej niż 6 godzin. Jeśli zjechali do pracy o
godz. 18, o północy powinni być już na powierzchni. Dlaczego nie wyjechali? Musimy się dowiedzieć. Posiadam
oczywiście dokument potwierdzający, że ta strefa zagrożenia
została utworzona. Ma go już też wicepremier Jacek Sasin.
Jaką
wagę ma ta informacja w kontekście wyjaśniania tragedii w Pniówku?
Przede
wszystkim, świadczy o tym, że ktoś w tej sprawie mataczy. Ta
informacja powinna była ukazać się dzień po katastrofie. Ktoś w
tej kopalni złamał regulamin pracy, przepisy górnicze, które
powinny być święte. Górnicy mieli wyjechać na powierzchnię po 6
godzinach i koniec. Zostali dłużej i zginęli. Gołym okiem widać
próbę ukrywania faktów i tego nie musi wyjaśniać żadna komisja.
Apelował
pan do rządu o gwarancje bezpieczeństwa dla pracowników kopalni,
którzy byliby skłonni opowiedzieć o tym, co wydarzyło się w
Pniówku. Takie osoby się zgłaszają?
Do
nas? Tak. I nie ujawnię niczego dopóki nie będzie pewności, że
nic tym ludziom nie grozi. Niezrozumiałe w tym wszystkim jest to, że
taka deklaracja z ust premiera czy wicepremiera nie padła. A bez
tego nie uda się wyjaśnić obu wypadków w kopalniach JSW. Na
Zofiówce wcale nie było lepiej – mamy informacje o nadużyciach,
które doprowadziły do śmierci górników.
O
jakich nadużyciach pan mówi?
Kilka
tygodni przed wypadkiem dochodziło do dziesiątek, o ile nie setek
wstrząsów, które powinny skutkować określoną profilaktyką.
Wprowadzono ją bardzo późno. Jest podejrzenie, że urządzenia
wychwytujące wstrząsy były ustawione w nieodpowiednich miejscach.
Oprócz relacji pracowników, mam też dokumenty, które dowodzą
błędów i nieprawidłowości. Nikt nie powinien mieć wątpliwości,
że komisja wyjaśniająca katastrofy w Pniówku i Zofiówce powinna
mieć specjalne uprawnienia i delegacje, bo zginęli tam nie tylko
górnicy, ale i ratownicy. Takiej tragedii nie było w górnictwie. A
dziś mamy sytuację, w której urzędnicy Okręgowego Urzędu
Górniczego będą sprawdzać, czy dobrze wykonywali swoje obowiązki.
To jest Kafka.
Jakaś
odpowiedź od wicepremiera Sasina?
Na
razie zero odzewu. Podobnie jak na apel o niepowoływanie nowego
zarządu JSW do czasu wyjaśnienia wypadków. Od rządu słyszeliśmy
deklaracje dotyczące wyjaśniania tych tragedii i one muszą zostać
wypełnione. Nie tylko ze względu na zmarłych. Codziennie kilka
tysięcy górników zjeżdża do pracy pod ziemię. Nie chciałbym
powtórki scenariusza z Halemby, która wymagała ogromnego heroizmu
w dojściu do prawdy i sprawiedliwości. Tymczasem na razie obserwuję
głównie grę na zwłokę. Za rok wszyscy o tym zapomną, a komuś
ewidentnie na tym zależy. To, czy w Pniówku była strefa
zagrożenia, nie wymaga wyjaśniania przez kilka miesięcy. Jest
dokument, który wszystko mówi. Czy kogoś ukarano już za złamanie
przepisów? Nie słyszałem.
Co
ze sprawą ratowników, których posłano w Pniówku pod ziemię po
pierwszym wybuchu?
Dla
mnie bardzo wiarygodnie brzmią słowa Jerzego Markowskiego, za które
został napiętnowany przez wiodące związki zawodowe w JSW. W tej
spółce dochodziło do karygodnych zjawisk kadrowych, w których
związki maczały palce. Nie dziwi mnie więc, że chciałyby one,
żeby teraz sprawa ucichła. Nad tymi trumnami powinno być głośno.
Inaczej zamiotą wszystko pod dywan. Na Wesołej też jest
podejrzenie, czy – po wypadkach w Pniówku i Zofiówce – nie
doszło do wybuchu metanu. Musimy to wyjaśnić. Jesteśmy to winni
tym, którzy zginęli i którzy zjeżdżają codziennie pod ziemię.