PiS zmienił prawo. Tegoroczna reelekcja miała stać się początkiem końca
– Jest oczekiwanie na zmianę decyzji podjętej w 2018 roku – powiedział kilka dni temu w Senacie podczas posiedzenia Komisji Samorządu Terytorialnego i Administracji Państwowej Zygmunt Frankiewicz, dziś senator, a wcześniej przez ponad ćwierć wieku prezydent Gliwic. Wspomniana decyzja przeforsowana przez posłów Prawa i Sprawiedliwości wprowadziła dla wójtów, burmistrzów oraz prezydentów miast ograniczenie liczby kadencji (do dwóch) przy jednoczesnym wydłużeniu o rok (z 4 do 5 lat) czasu trwania pojedynczej kadencji.
Zmiana ta odbywała się przy zdecydowanym sprzeciwie samorządowców, zarzucających jej niekonstytucyjność, a jej autorom lekceważenie woli wyborców, próbę odgórnego „wyrzucenia z siodła” niezblatowanych z ówczesną władzą lokalnych włodarzy i pytających się dlaczego podobnymi regulacjami nie objęto również parlamentarzystów. Pytania te rzecz jasna pozostały bez odpowiedzi i od wyborów samorządowych 2018 r. licznik zaczął bić.
I
kiedy w kwietniu tego roku część z urzędujących wójtów,
burmistrzów i prezydentów miast zapewniła sobie reelekcję, to
wiadomo było, że właśnie zaczyna się początek końca ich
rządów. W przypadku naszego regionu w takiej właśnie sytuacji
znaleźli się m.in. Marcin
Krupa,
Arkadiusz Chęciński, Marcin Bazylak, Mariusz Wołosz, Piotr
Kuczera,
Daniel Beger, Rafał Piech, Arkadiusz Czech, Sława
Umińska-Kajdan
czy
Dariusz Wójtowicz.
Samorządowcy nabrali wiary w zmianę. Widać to w ich wypowiedziach
Włodarze miast sprawiali wrażenie, że pogodzili się z tym faktem. Ba, rządzący Katowicami Marcin Krupa w rozmowie ze Ślązagiem stwierdził nawet, iż „bez presji związanej z następnymi wyborami” można będzie usiąść do poważnej dyskusji i działań na rzecz dalszej integracji (czyt. nie obawiając się o wynik głosowania można będzie porozmawiać o scedowaniu przez miasta części uprawnień na Metropolię, czy nawet o jakiejś mapie do stworzenia wspólnego miasta).
W kuluarach można było jednak usłyszeć, że w związku z wynikiem zeszłorocznych wyborów parlamentarnych część włodarzy ma nadzieję na wycofanie przyjętych w 2018 r. regulacji. Zwłaszcza, że jeszcze wiosną 2022 r. liderzy PO, PSL, Lewicy oraz Polski 2050 podpisali deklarację Ruchu Samorządowego Tak! Dla Polski, gdzie mowa była m.in. właśnie o zniesieniu limitu kadencyjności. I presja na taką zmianę wyraźnie się wzmaga.
– Zmianę tę wprowadzono w pośpiechu, z pominięciem opinii Komisji Wspólnej Rządu i Samorządu Terytorialnego i bez konsultacji, rzetelnej analizy powodów i skutków, wymaganej przez Konstytucję w przypadku ograniczania swobód obywatelskich. Wprowadzając zmianę prawa o tak istotnych konsekwencjach, należało poprzedzić to rzetelną debatą. Uważam, że przyszedł czas żeby naprawić to zaniedbanie i przeprowadzić taką debatę, tym bardziej że nie brakuje, również w koalicji rządzącej, zwolenników utrzymania tego ograniczenia – mówił w zeszłym tygodniu podczas obrad senackiej komisji Frankiewicz.
– Jeżeli prawnicy są zgodni, że przepisy te są niekonstytucyjne, musimy je zmienić i to jest bardzo prosta operacja – stwierdził przy tej samej okazji prof. Paweł Swianiewicz, dyrektor Narodowego Instytutu Samorządu Terytorialnego, a prezes Najwyższej Izby Kontroli podkreślał, że „wielokadencyjność nie musi oznaczać źródła patologii władzy”.
Także
prezydenci miast z naszego regionu poczuli wiatr w żagle. Na
rozmowie z „Rzeczpospolitą” prezydent Sosnowca Arkadiusz
Chęciński stwierdził,
że to „mieszkańcy mają decydować o tym, kto
rządzi
ich małą ojczyzną, a nie politycy”, a traktowanie przez
polityków mieszkańców miast, czy miasteczek jako „osób, które
(…) nie potrafią wybierać jest dyskredytacją tych wyborców”.
W podobnym duchu w rozmowie z katowicką TVP wypowiedział się także
rządzący w Świętochłowicach Daniel Beger.
Co wspólnego mają wybory prezydenta miasta z wyborami prezydenta RP?
Na razie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji nie pracuje nad zmianami legislacyjnymi dotyczącymi limitu kadencji dla samorządowców.
– Uważamy, że pełne postawienie kwestii „za i przeciw” w kontekście tych rozwiązań musi najpierw być omówione, przedyskutowane w gronie specjalistów. Również musimy mieć stanowisko korporacji samorządowych w ramach dyskusji na zespołach przy Komisji Wspólnej Rządu i Samorządu Terytorialnego – mówił w Senacie wiceszef tego resortu Tomasz Szymański.
Akurat jeśli idzie o stanowisko samorządowych korporacji, to sprawa jest prosta: Związek Miast Polskich, Unia Metropolii Polskich, Związek Gmin Wiejskich RP, Związek Województw RP oraz Unia Miasteczek Polskich wystąpiły do nowego rządu i parlamentu z postulatem zmiany przepisów.
Kwestią otwartą jest tylko to, czy politycy z obecnej koalicji przypomną sobie o swoich zobowiązaniach z czasów bycia opozycji i przychylą się do postulatów samorządowców. Na „tak” jest Władysław Kosiniak-Kamysz, który we wrześniu podczas kongresu Unii Miasteczek Polskich powiedział, że limit kadencji powinien zostać zniesiony jeszcze w tej kadencji parlamentu. Nie brakowało też opinii, że w przypadku desygnowania Rafała Trzaskowskiego na kandydata PO w wyborach na prezydenta RP jego jasna deklaracja w tej sprawie (oczywiście jako przeciwnika zakazu) ma mu pomóc w uzyskaniu poparcia środowisk samorządowych.
A to by oznaczało, że w wyborach samorządowych 2029 r. możemy na naszym podwórku zobaczyć wszystkich tych, dla których wygrana w kwietniu tego roku miała być początkiem kariery burmistrza, czy prezydenta miasta.