Właściwie to był okropny region; niczym piekło Dantego - wspominał po latach. - Na całym horyzoncie widać było dymiące kominy, z których wydobywały się opary z hut cynku, hut ołowiu, stalowni. Kopciły kopalnie węgla i huty żelaza. Powietrze było tak zanieczyszczone, że nasze domowe rośliny musiały być specjalnie pielęgnowane, by nie obumarły. W tamtych czasach nie było żadnych kontroli zanieczyszczeń.
To
było jednym z powodów, dla których za bajtla kiedy tylko mógł,
wsiadał na rower i wyjeżdżał w plener, by zażyć trochę
kontaktu z naturą i... zbierać skamieniałości. Tych zaś na
śląskich hałdach znajdował mnóstwo. Tak właśnie narodziła się
jego wielka geologiczna pasja.
Lowenstamowie byli Żydami, żyjącymi w swej małej ojczyźnie od 500 lat. Tutaj, na żydowskim cmentarzu, spoczywały całe pokolenia przodków Heinza. Ojciec, zasymilowany w kulturze niemieckiej, nie odcinał się od rodzimej, nadal wyznawał judaizm i wychowywał syna w żydowskiej tradycji rodziny. Ślązacy, niezależnie od tego, czy skłaniali się ku kulturze i narodowości niemieckiej czy polskiej (a i żydowskiej), koegzystowali ze sobą. Niemcy częściej w roli pracodawców, Polacy robotników - tak zapamiętał to Lowenstam. Ojczym matki Lowenstama był Niemcem, który przeszedł na judaizm, by ja poślubić. Matka miała szerokie horyzonty i zainteresowania - pisała wiersze, była redaktorką gazety, pasjonowała się starożytnym Egiptem i hieroglifami. A także trzymała się na dystans od polityki, podobnie jak i reszta rodziny. Ojcu szybko minęły młodzieńcze fascynacje syjonizmem; uważał się przede wszystkim za Niemca.
Niewypowiedziana wojna
W
odróżnieniu od części współziomków z Laurahütte.
To, co Polacy nazywają powstaniami śląskimi, Lowenstam określa
inaczej. W wywiadzie z 1988 roku, kiedy w Polsce nikomu jeszcze nie
przyszło do głowy spojrzeć na powstania jako na wojnę domową czy
tez hybrydową, Lowenstam mówił:
Na Górnym Śląsku znaleźliśmy się w bardzo szczególnej sytuacji. To był drugi co do wielkości okręg górniczy w Niemczech, niezwykle ważny strategicznie ze względu na tutejsze złoża węgla oraz rud ołowiu i cynku. Jego zasoby węgla były wówczas największymi rozpoznanymi w Europie. Dlatego po zakończeniu I wojny światowej, by Niemcy nie mogli przygotować się do kolejnej, aliantom zależało na zawładnieciu Górnym Śląskiem i oddaniu go Polakom. W regionie mieszkała niewielka populacja polska - ludzie, którzy przybyli jako górnicy z Polski i którzy głównie mówili dialektem, na wpół niemieckim, na wpół polskim. Alianci próbowali wykorzystać tę populację jako pretekst do odebrania całego górnośląskiego zagłębia górniczego i oddania go nowo powstałemu państwu polskiemu. Niemcy próbowali stawiać opór. W efekcie we wczesnych latach 20. toczyła się niewypowiedziana wojna. Niemcy dysponowali nieformalnymi siłami zbrojnymi, podobnie jak Polacy. Toczyły się walki.
Lowenstam
upraszcza wprawdzie i zniekształca pewne kwestie. Nie wszyscy propolscy
Ślązacy byli przybyszami z zewnątrz, choć bywali tacy o
wielkopolskich czy zagłębiowskich korzeniach. Szczególnie zaś
godka nie stanowiła importu, tylko wykształciła się na gruncie
rodzimym. Wśród aliantów nie było też jednomyślności w
sprawie przynależności Górnego Ślaska - pogląd przedstawiony
przez Lowenstama był właściwy Francuzom, ale Brytyjczycy i Włosi
byli odmiennego zdania. A jednak, opisując po latach sytuację swemu
amerykańskiemu rozmówcy Heidiemu
Aspaturianowi, trafnie i zwięźle tłumaczył geopolityczne
uwarunkowania polsko-niemieckich zmagań o Górny Śląsk. Opowiadał
też o ich wymiarze zupełnie lokalnym:
Pamiętam dzień, gdy zdążaliśmy do domu moich dziadków na urodziny babci. Nagle na końcu ulicy pojawiła się polska milicja i zaczęła się strzelanina. Czołgaliśmy się na brzuchach przez następne dwie przecznice. Byli postrzeleni.
Po
podziale Górnego Śląska Siemianowice
znalazły się w granicach Polski. Zapytany o odczucia miejscowej
społeczności w związku z tym, Lowenstam odpowiada:
Uważali, że to niesprawiedliwość.
Rzecz
jasna wyrażało to pogląd tylko części podzielonych politycznie i
narodowościowo Górnoślązaków. W okolicach Bytomia czy Zabrza
niejeden z nich uważał podobnie, tylko że w sensie wręcz
przeciwnym. Lowenstamowie należeli do tych, którzy nie widzieli dla
siebie perspektyw po polskiej stronie granicy i wyemigrowali.
Moi rodzice przenieśli się do Beuthen, które leżało po stronie niemieckiej, ale było otoczone z trzech stron przez Polskę. Byliśmy półwyspem; nawet kopalniane, podziemne chodniki przegrodzono murami.
Po 1922 roku Lowenstam kontynuuje swoje rowerowe wycieczki na hałdy. Także te po polskiej stronie granicy i także wtedy, gdy w Niemczech obejmuje władzę wrogi wobec Żydów reżim.
Po sąsiedzku z nazistami
Żydów w niemieckiej części
dawnego obszaru plebiscytowego do 1937 roku chroni przed prześladowaniami
konwencja genewska, ale naziści utrudniają im życie, na tyle, na
ile tylko pozwala im prawo. Lowenstamów dotyka rodzinna tragedia.
Kiedy bezrobotny mąż babki Heinza otrzymuje propozycję nie do
odrzucenia, że dostanie
pracę, jeśli porzuci judaizm i żonę - oboje popełniają
samobójstwo. W tych
czasach Heinz żyje w napięciu. Ledwo unika pobicia przez
nazistowską bojówkę. Kiedy napotkani przezeń na ulicy szturmowcy
chcą wyżyć się na młodym Żydzie, ten rezolutnie apeluje do
wspólnej, lokalnej
tożsamości. Zna niejednego z tych drani. Woła więc do nazisty z
sąsiedniej ulicy:
Hej ty, przeca my sie znomy!
Lowenstam
w 1988 r. mówił o tym po angielsku, ale w latach 30. krzyczał
zapewne w godce – jak wspomina, bytomscy naziści, na ogół
robotniczego pochodzenia (skądinąd, niejeden z nich był wcześniej
komunistą), często nie znali nawet niemieckiego. Pyta ich więc, co
takiego zrobił albo co mają przeciwko niemu. Skutkuje. Osiłki nie
tykają go i puszczają wolno. Ale Lowenstam nie czuje się już
bezpieczny nawet podczas swoich wycieczek na drugą stronę granicy.
Po tym, jak II RP i III Rzesza podpisują w 1934 deklarację o
niestosowaniu przemocy, osiągając w ten sposób polityczne
zbliżenie, Żydowi wydaje się, że śledzi go polski policjant. Co
było zresztą możliwe, tyle że nie z racji żydowskiego
pochodzenia inwigilowanego. Wojewoda śląski Michał Grażyński po
układzie Ribbentrop-Beck nie zmienił swoich dotychczasowych
antyniemieckich pryncypiów. Dla funkcjonariusza Policji Województwa
Śląskiego Lowenstam zapewne był po prostu podejrzanym Niemcem, kręcącym
się po pograniczu na rowerze, więc potencjalnym szpiegiem. Jednak
nie ma się co dziwić, że znerwicowany nabierającym
rozpędu niemieckim, państwowym antysemityzmem Lowenstam odbierał to na swój
sposób.
Antysemityzm
skłonił w końcu Lowenstamów do emigracji z Górnego Śląska i z
Niemiec. Heinz Lowenstam wyjeżdża do Izraela, później do USA,
gdzie czeka go naukowa kariera. O dziwo,
wyjazd z III Rzeszy umożliwia
mu polska
wiza, którą udostępnia mu życzliwy niemiecki urzędnik. Czemu
polska? Ze względu na miejsce urodzenia. Ale zanim Lowenstam to
zrozumie i z wdzięcznością ją
przyjmie, w pierwszej chwili zaprotestuje z zaskoczeniem:
Przecież nie jestem z Polski!
Cieszymy się, że przeczytałeś nasz tekst do końca. Mamy nadzieję, że Ci się spodobał. Przygotowanie takich materiałów wymaga mnóstwo pracy i czasu od autorów. Chcemy, żeby zawsze były dostępne dla Was za darmo, jednak aby mogło tak pozostać, potrzebujemy Twojego wsparcia. Zostań patronem Ślązaga na Patronite.pl i dołóż swoją cegiełkę do rozwoju dobrego dziennikarstwa w regionie.