"Zyga" Wieczorek zmarł 16 czerwca 2022 roku w wieku 83 lat.
Był jednym z najważniejszych śląskich fotografów prasowych swoich czasów. Szczególnie aktywnym w okresie PRL. Jego fotografie stanowią teraz ważne, często jedyne w swoim rodzaju świadectwo tamtej epoki. To bezcenne nieraz dokumenty.
Zdarzało się, że rządzący wtedy krajem i województwem mieli swoich ulubionych fotografów, którzy dbali o ich właściwy wizerunek. Takim przykładem na Śląsku było szczególne zaufanie ówczesnego wojewody Jerzego Ziętka do fotoreportera "Trybuny Robotniczej" Zygmunta Wieczorka. Z czasem ta współpraca przerodziła się w wyjątkową przyjaźń - pisze w książce "Poziom na dwa łamy" Arkadiusz Gola, fotoreporter "Dziennika Zachodniego", a przy tym przyjaciel Wieczorka.
"Poziom na dwa łamy" to historia śląskiej fotografii prasowej w "Trybunie Robotniczej" i w "Dzienniku Zachodnim" w latach 1960-1989. Autor cytuje w niej także samego Zygmunta Wieczorka:
Jak zwykle w takich momentach wiele zależało od zwykłego przypadku. Zaczęło się od tego, że mówiłem gwarą, a generał Ziętek uważał że kto "godo po naszymu", musi być porządnym człowiekiem. Pewnego dnia na jakiejś obsłudze zamieniłem z nim parę słów i zapamiętał mnie. Ten człowiek to była wielka osobowość, lubił mieć wszystko pod kontrolą i wpływ na wiele z pozoru nieistotnych spraw. Znał się z moim ówczesnym redaktorem naczelnym i po jakimś czasie dowiedziałem się, że pan generał życzy sobie, abym fotografował ważne wydarzenia, w których brał udział - wspominał "Zyga".
Poruszeni informacją o śmierci Zygmunta Wieczorka, swoimi wspomnieniami o wybitnym fotoreporterze dzielą się z nami jego przyjaciele i koledzy.
Redakcja była zawsze zadowolona
Bogdan Kułakowski, fotoreporter:
Zygmunt był moim pierwszym kierownikiem w prasie. Był starszy ode mnie o sześć lat. I powiedział mi, patrząc na mnie z góry (byłem wtedy takim lekko przepłoszonym adeptem), że potrzebują tutaj młodych, bo oni są już starzy i nie mogą biegać. A ja, mając wtedy trzydzieści trzy lata, byłem najmłodszy w tym dziale. Cóż, to było zabawne.
Później okazał się bardzo koleżeńskim, ciepłym, bardzo dobrym, wyrozumiałym człowiekiem, który w momentach dużego stresu, a stres zawsze towarzyszył pracy w redakcji (bo trzeba było przynieść zdjęcia, bo trzeba było zdążyć ze zdjęciami - jednym słowem nie nawalić), on zawsze znalazł jakieś wyjście. Gdy zdjęcia były robione jeszcze w ciemni i zdarzały się wśród nich poruszone czy prześwietlone, zawsze potrafił wybrać lub doradzić wybór takiego kadru z negatywu, że redakcja była zawsze zadowolona.
Poza tym był bardzo towarzyski. Później, kiedy przybyło mu obowiązków rodzinnych, to wyhamował. Jednak do końca byliśmy sąsiadami. Jego śmierć bardzo mnie więc zaskoczyła. Szesnaście dni wcześniej widziałem się z nim ostatni raz.
Bardzo dobrze Go wspominam.
Był po prostu "Zygą"
Janusz Szymonik, dziennikarz:
Gdy Go poznałem w 1992 r., (wtedy przeniosłem się z "Dziennika Zachodniego" do "Trybuny Śląskiej"), Redaktor Zygmunt Wieczorek był już legendą śląskiej fotografii prasowej. Z Władysławem "Otkiem" Morawskim, Józefem Makalem i Bogdanem Kułakowskim stanowili fotoreporterską elitę.
Mimo swojego statusu i jednopokoleniowej różnicy wieku skracał dystans do nas, młodych dziennikarzy - był po prostu "Zygą", a każdy z nas dla niego "Kocikiem". Podziwialiśmy jego archiwalne zdjęcia z najważniejszych wydarzeń - szczególnie zapadły mi w pamięci fotografie z wizyty Fidela Castro na Śląsku i w Zagłębiu oraz z meczów piłkarskiej polskiej reprezentacji na Stadionie Śląskim, a także te wówczas nam współczesne z początków transformacji lat 90. ubiegłego wieku.
Transformacja zachodziła również w fotografii prasowej - zamiast redakcyjnej ciemni, gdzie przez dziesięciolecia fotoreporterzy wywoływali swoje filmy i robili odbitki, nastawał czas zewnętrznych laboratoriów, gdzie redakcja zlecała obróbkę materiałów fotograficznych. Nadciągała też era aparatów cyfrowych.
Jednak ciemnia to był matecznik Zygmunta, a rolka filmu do końca skrywała tajemnice, takiego dreszczyka nie dostarczają współczesne "cyfroki". Gdy już Zygmuntowe fotografie suszyły się przed oddaniem do sekretariatu, wtedy przy filiżance kawy Pan Redaktor udzielał się towarzysko. Był wspaniałym gawędziarzem.
Znając moje przyrodnicze zainteresowania pokazywał mi zdjęcia, które nigdy nie trafiły na łamy - były to fotografie z jego wypadów w ukochane Lubuskie - złowione zębate szczupaki, kilogramy zebranych dorodnych borowików, fotki leśniczówki pośrodku boru.
Tak Go zapamiętam.
Zawsze skory do pomocy
Arkadiusz Ławrywianiec, fotograf:
Pamiętam Zygę, odkąd tylko przyszedłem do "Dziennika". Praktycznie od razu się zakumpowaliśmy. Zero jakiegokolwiek dystansu. Z miejsca zaakceptował mnie, młodzika. Tak samo jak Otek, czyli Władysław Morawski i Jacek Tomeczek. Pamiętam też, że kiedy cokolwiek trzeba było pomóc albo był jakiś problem, Zygmunt natychmiast służył pomocą. Na przykład, gdy miałem gdzieś dotrzeć, a na początku nie do końca znałem teren. Bez problemu zawsze był skory do pomocy i zawsze pomagał, choć niby był z konkurencyjnej "Trybuny". Nasze kontakty zawsze były takie bardzo serdeczne, kumplowskie. Do samego zresztą końca. Takiego Zygmunta pamiętam.
Ustaw się, Kociku
Michał Oleksy, fotoedytor "Trybyny Śląskiej":
Pierwsze skojarzenie z Panem Zygmuntem, czyli Zygą, to jego powiedzenie "Kociku". Mówił tak do nas, współpracowników, ale też i do ludzi, których fotografował. Jego słynne "Ustaw się, Kociku" było zawołaniem Zygmunta Wieczorka. Na Zygę zawsze można było liczyć. Pamiętam że, gdy zostałem mianowany szefem działu foto w "Trybunie Śląskiej" (choć bardzo tego nie chciałem), byłem pełen obaw. A gdzie tam obaw, byłem przerażony. I wtedy Zyga powiedział tak: "Nie martw się. Pomogę ci. Byłem kiedyś szefem działu foto i znam te wszystkie miny. Rozbroimy je." I daliśmy radę. Był niesamowicie solidnym człowiekiem, jeśli dał słowo - to jak u Zawiszy. Bardzo pedantyczny, jeśli chodzi o sprzęt. Miał starego Rolleiflexa. Sprzęt miał ze 40 lat, ale był tak przez Zygę zadbany, że wyglądał jak nówka. Miałem zaszczyt parę zdjęć tym pięknym aparatem zrobić. Praca z Zygmuntem Wieczorkiem to była nie tylko przyjemność, ale i zaszczyt.
Był mi mentorem
Krzysztof Kusz, fotoreporter i operator:
To było w "Trybunie Śląskiej". Byłem tam na praktykach fotograficznych. Już przygotowywałem dyplom. Zdjęcia robiłem aparatem analogowym, czarno-białe. Ale skanowałem je w redakcji i tam obrabiałem. Podczas mojej walki z obróbką zdjęć, Zyga, widząc jak słabo mi idzie, przeprosił mnie, siadł na moim miejscu i obrobił moje zdjęcia tak, że mucha nie siada. Pełen profesjonalizm. I mimo, że to ja byłem młodym, dwudziestoparoletnim chłopakiem, który powinien się dobrze czuć w świecie cyfrowego obrazu, to pan Zygmunt w tej dziedzinie był mi mentorem.
Najpiękniejsze momenty
Rafał Klimkiewicz, fotograf:
Zyga. Pamiętam moje obawy, gdy jako 23-latek, desant z "Wyborczej" zostałem nagle szefem działu fotograficznego prawdziwych legend - ekipy "Trybuny Śląskiej". Byłeś tam Ty, Otek Morawski i Józek Chojkowski. Wszyscy po 30-35 lat starsi ode mnie. Pierwsze dni, nieco wzajemnych obaw - jak to będzie w tym zderzeniu? Kolejne tygodnie, miesiące i lata, to już najlepsza, zgrana i szanująca się paczka.
Pamiętam Twój pierwszy komputer i pielgrzymki osób z całego budynku przy Młyńskiej 1, zaglądające do naszego pokoju 416. Wszyscy chcieli na własne oczy zobaczyć Zygmunta, który przesiadł się spod powiększalnika w ciemni na Macintosha i jeden po drugim skanuje swoje unikatowe negatywy. I tamto Twoje pytanie, kiedy pierwszy raz w życiu trzymałeś myszkę, taką z kulką jeszcze, w powietrzu tuż nad biurkiem: - Kociku, ale to chyba nie działa? Po chwili poznałeś już wszystko, nowe technologie i sprzęt. Byłeś, jesteś i będziesz legendą.
Najpiękniejsze momenty w mojej pracy w "Trybunie", to słuchanie Twoich opowieści z dawnych lat i dowcipnych komentarzy Otka. A mówił o Tobie, że fotografowałeś jeszcze dinozaury, choć tylko na czarnobiałym filmie, bo koloru jeszcze wtedy nie było…
Pracowałeś w dawnych, wspaniałych czasach mediów. Prasy, która kształtowała opinię publiczną, a nie na odwrót, jak ma to dziś miejsce. Żyłeś w czasach komuny i kolejnych przełomów, za tej i tamtej władzy. Byłeś dobrym człowiekiem, którego znali wszyscy i który znał wszystkich.
Byłeś świetnym fotografem z przebogatym archiwum… Pamiętam taki moment, który wywołuje u mnie wspomnienie szoku do dziś. Ten dzień, kiedy nie zdążyłem powiedzieć: Zygmunt, nie! Było już za późno: właśnie pociąłeś nożyczkami swój bezcenny negatyw z wizyty Fidela Castro. Przyciąłeś go z formatu 6x6 cm do małego obrazka, tak aby zmieścił się w ramce skanera…
Zyga, byłeś pięknym człowiekiem, świetnym kolegą, fotografem. Byłeś kolorem życia dla tych, którzy mieli przyjemność, zaszczyt i możliwość Cię poznać. Niestety nie dano nam się z Tobą godnie pożegnać i życzyć Ci samych udanych kadrów… gdzieś tam, gdzie światło jest zawsze najlepsze. Do zobaczenia Kociku!