Jeśli
lubicie Stephena Kinga, grafiki Dariusza Kocurka rozpoznacie
natychmiast. Mysłowiczanin z urodzenia i katowiczanin z wyboru
zilustrował kilkadziesiąt okładek książek tego znakomitego
pisarza. Ba, zekranizował nawet jedno z jego opowiadań; a – jak mówi –
wszystko zaczęło się od naszego „no nie strzymia”. Pokazuje
również Śląsk, jakiego zapewne nie znacie, bo w mrocznych,
postapokaliptycznych klimatach.
Wieża Bismarcka w Mysłowicach,
„Zwiadowcy” na tle Planetarium Śląskiego, rynek w Mysłowicach 20 lat po pandemii, hotel Silesia... Mrok, specyficzny klimat. W jaki sposób powstają pańskie grafiki i od jak dawna pan zajmuje się pan grafiką komputerową?
Zabawę
z grafiką komputerową zacząłem na początku lat 90. na komputerze
Amiga. To czasy, kiedy ilustracje w programie Deluxe Paint tworzyło
się niemal piksel po pikselu, bez użycia wyrafinowanych narzędzi i
sztabu plugin-ów. Obecnie zwykle łączę fotomontaże z grafiką 2D
i 3D. Przeciętna ilustracja składa się z ponad stu warstw, więc
trudno w paru słowach opisać dokładnie proces tworzenia takich
prac. W pewien sposób dzielę całość na elementy, które będą
zmontowane ze zdjęć oraz na te, które dorysuję. Zawsze korzystam
ze swoich zdjęć – mam dosyć pokaźną bibliotekę, która jest
ciągle uzupełniana. Nigdy nie robię szkiców. Oznacza to, że nie
trzymam się sztywno tego, co wymyśliłem na początku. Bywa, że
całkowicie zmieniam pierwotnie zaplanowaną kompozycję.
Stworzył
pan sporo okładek do książek Stephena Kinga…
Tak,
ilustracje „kingowe” to spory kawałek mojego życia i bardzo
wiele różnych projektów związanych z tym autorem. Mógłbym o tym
opowiadać godzinami. Pierwsze okładki to „Desperacja”, „Rose
Madder” i „To”. Co ciekawe, grafiki do tych książek nie były
stworzone pod kątem okładek tylko jako ilustracje do kalendarza.
Zostały dostrzeżone przez wydawnictwo, które akurat poszukiwało
ilustracji do wznowień powieści Stephena Kinga. I tak się to
zaczęło. Samych ilustracji okładkowych jest chyba około 40, nie
licząc odrzuconych i niewykorzystanych projektów. Do tego ponad sto
ilustracji zostało wykonanych w różnych celach, na przykład do
kalendarzy kingowych wydawanych przez 10 lat przez polski fan club
pisarza. Kalendarz ten trafiał również do fanów z zagranicy. Do
tego dochodzą przeróżne inne projekty, takie jak krótka
ekranizacja opowiadania „Lament Paranoika” z 2014 roku czy
okładka programu opery z San Francisco, która wystawiała sztukę
opartą na powieści Kinga. W zeszłym roku zrealizowałem mały
projekt graficzny dla francuskiej producentki realizującej w USA
obszerny dokument o ekranizacjach powieści tego autora.
Zapewne ma pan swoje ulubione książki Kinga?
Pierwszym
tekstem Kinga jaki trafił w moje ręce było opowiadanie „Ballada
o celnym strzale” opublikowane w 1988 w polskim magazynie
„Fantastyka”. Do dziś jest to jedna z moich ulubionych historii.
Z powieści bardzo sobie cenię „Dallas'63”, „Mroczną wieżę”,
„Bastion”, „Christine”, „Dolores Claiborne”, „Misery”.
I opowiadania – raczej te starsze.
Książki
Kinga to jedno, ale były też inne książki, inne okładki. I nagrody...
Powstało
ponad sto okładek do autorów polskich i zagranicznych. Warto tu
wspomnieć takie nazwiska jak O. S. Card (kilkanaście okładek do
kilku serii), Jeffrey Deaver czy Stefan Darda. Trzy razy trafiła w
moje ręce nagroda „Złoty Kościej” za najlepszą okładkę
grozy. Ale najcenniejszą jest dla mnie nagroda Śląkfa 2015
przyznana przez Śląski Klub Fantastyki w kategorii „twórca
roku”. Na Śląsku, z którego pochodzę, dostrzeżono moje prace
i propagowanie fantastyki.
Wspomniał
pan już o ekranizacji opowiadania Kinga „Lament paranoika”. Skąd
pomysł na ten projekt, w którym
– dodajmy – chwalono także muzykę?
Gdybym
miał to określić po śląsku, to wszystko zaczęło się od
naszego „no nie strzymia”. Któregoś dnia po prostu zadałem
sobie pytanie: jak to możliwe, że w kraju gdzie jest tyle fanów S.
Kinga nikt nie zrobił jeszcze żadnej amatorskiej ekranizacji?
Pomyślałem, że skoro nikt się tego nie podjął, to zrobię to
ja. I tak z mglistym zarysem pomysłu oraz bez jakiegokolwiek sprzętu
zabrałem się do pracy. Na warsztat wziąłem jedno z najmniej
znanych – napisanego wierszem – opowiadań, „Lament Paranoika”.
Prace trwały około roku. Przez ten czas pokonywałem mnóstwo
przeszkód technicznych, sprzętowych. Udało mi się dotrzeć i
namówić do współpracy aktora Leszka Teleszyńskiego. W krótkich
scenach pojawia się dwóch znanych polskich pisarzy – Jakub Ćwiek
i Stefan Darda. Ponieważ całą produkcją zajmowałem się sam,
dotyczyło to również muzyki. Na potrzeby filmu stworzyłem dwa
paranoidalne utwory. Któregoś dnia zgadałem się w tym temacie z
Jackiem Kuderskim. Okazało się, że ma pewien utwór, który
pasowałby klimatem do „Lamentu Paranoika”. I tak znakomity utwór
otwierający i zamykający filmik to dzieło Jacka.
No
właśnie. Pańska współpraca z Jackiem Kuderskim, znanym muzykiem zespołu Myslovitz, jest znacznie dłuższa?
Z
Jackiem Kuderskim znamy się, jak to się u nos godo – łot bajtla.
W ostatnich latach pomagałem mu kilka razy przy graficznym
opracowaniu jego solowych albumów. Ale clip do utworu „Fotograf
Mgieł” to już inna historia, która zaczęła się od autorki
kilku tekstów piosenek Jacka – Aliny Dzieciątkowskiej. Okazało
się, że na tyle spodobały jej się moje mroczne mgliste
ilustracje Mysłowic, że zainspirowały ją do napisania tekstu. Jak
to Alina określiła, jest to tekst o mnie. Wiersz trafił oczywiście
do Jacka, a ten skomponował do tego piosenkę. W tej sytuacji nie
pozostało mi nic innego jak zrobić film. Powstał clip wideo, który
w całości oparłem na ilustracjach obiektów z Mysłowic.
Skąd
zainteresowanie tematyką określaną ogólnie jako postapo, czyli
fantastyką postapokaliptyczną?
Pochodzę
z Mysłowic. Od lat mieszkam w Katowicach. Całe swoje dotychczasowe
życie spędziłem w industrialnej przestrzeni. W scenerii pełnej
obiektów przemysłowych, zaniedbanych familoków, ruin zamykanych
zakładów produkcyjnych, hut i kopalni. Miejsc, które bez
graficznej obróbki mogłyby stanowić scenografię
postapokaliptycznych filmów. Bez wątpienia ukształtowało to moją
wyobraźnię. Do tego od najmłodszych lat przejawiałem szczególne
zamiłowanie do szeroko pojętej fantastyki i zawsze jakoś inaczej
postrzegałem to, co widnieje wokół nas. Tam, gdzie ktoś widzi
paskudny obiekt do wyburzenia, ja widzę świetny materiał na
ilustrację.
Duże wrażenie
robi seria mrocznych grafik z katowickimi wieżami ciśnień...
Od
pewnego czasu poza ilustracjami o tematyce S-F czy horroru dokumentuję w charakterystyczny dla siebie sposób śląską
architekturę. Czasem odtwarzam cyfrowo nieistniejące od dawna
obiekty. Jak np. mysłowickie wieże Bismarcka i wodną. Gdybym miał
wskazać jedne z najciekawszych dla mnie obiektów, to z całą
pewnością na taką listę trafiłyby właśnie wieże ciśnień.
Wpisują się doskonale w industrialny, postapokaliptyczny charakter
moich prac. Monumentalne, smukłe, najczęściej, niestety, w
fatalnym stanie technicznym. Większość z nich to prawdziwe perełki
architektoniczne, które szybko znikają z naszego krajobrazu. W
przypadku katowickich wież na początku kierowała mną ciekawość,
ile z nich się jeszcze zachowało. Ruszyłem zatem ich szlakiem. W
kolejnym etapie postanowiłem zaprezentować je w charakterystyczny
dla mnie sposób i tak powstał cykl prezentujący piętnaście
wciąż istniejących w Katowicach wież, ukazanych w nieco
nietypowej, mrocznej scenerii. Wieże i kopalniane obiekty
wielokrotnie pojawiały się w moich pracach. Wieża z Nikisza
znalazła się nawet na ilustracji do westernu. Oczywiście
interesują mnie tego typu obiekty również poza Śląskiem i z
radością odwiedzam wszelkie ruiny w każdym zakątku Polski.
Czego możemy się spodziewać po Dariuszu Kocurku w najbliższym czasie?
Obecnie
z różnych powodów życiowych ograniczyłem projekty komercyjne,
ale oczywiście nie porzuciłem grafiki. Niejako dla odmiany
realizuję między innymi ilustracje do westernów dla pewnego
śląskiego wydawnictwa. Pomysłów na większe projekty mam sporo,
ale nie wiem czy uda się na nie wygospodarować czas, a czasem też
środki. W grę wchodzą między innymi kolejne animacje i filmy.
Może Cię zainteresować: