Andrzej Szpilman: Historia mojego ojca zawsze będzie pokazywać, do jakich potworności prowadzi wojna

Pewnego dnia, wiosną bodaj 1976 roku ojciec powiedział mi: „Pojedziemy tam razem”. „Gdzie pojedziemy?” - zapytałem. „Do Sosnowca”. Ojciec rzadko miewał takie pomysły, więc czułem, że chodzi o coś ważnego. A pamiętam ten dzień doskonale, bo to ja prowadziłem samochód. Fiata 125p. Wtedy po raz pierwszy odwiedziłem miasto, w którym mój ojciec się wychował - opowiada Andrzej Szpilman, syn słynnego Władysława Szpilmana, muzyka i kompozytora, bohatera oskarowego "Pianisty".

Andrzej Szpilman w Sosnowcu

Jakie jest rodzinne miasto pańskiego ojca?
Sosnowiec? Na moje oko miasto się rozwija, o tym mieście się mówi. A mnie zależy na tym, by tu działo się jak najwięcej, bo jeśli dużo się będzie działo, to miasto będzie miało dużo pieniędzy i będzie mogło organizować koncerty z muzyką Szpilmana (śmiech). A poważnie: doceniam to, jak władze Sosnowca dbają o pamięć o moim ojcu. W Warszawie do dziś nie wymyślili, jak i gdzie zrobić ulicę Szpilmana. W Sosnowcu od dawna jest rondo jego imienia.

Sala pamięci Szpilmana w sosnowieckiej Muzie?
Piękna. Z kapitalnymi fotografiami. Parę lat temu to od pana dowiedziałem się, że władze Sosnowca wydały spore pieniądze na zakup pianina i pióra podczas aukcji pamiątek po moim ojcu. Ten instrument to słynne pianino krzyżowe z 1956 roku, produkcji Grotrian-Steinweg, dobrze pamiętam z dzieciństwa. Tata grał na nim, komponował, zwłaszcza, gdy fortepian był w remoncie. Bywało tak, że na młotki do fortepianu trzeba było czekać 2,5 miesiąca. To ważna pamiątka po ojcu. Prezydentowi Chęcińskiemu obiecałem, że przekażę miastu trochę osobistych przedmiotów ojca – zapiski, nuty, zdjęcia, może rękopis „Czerwonego autobusu” nawet znajdę w starych pudłach.

Andrzej Szpilman w sali pamięci Władysława Szpilmana w Sosnowcu.
Andrzej Szpilman w sali pamięci Władysława Szpilmana w Sosnowcu.

Ojciec o Sosnowcu panu opowiadał?
Pewnego dnia, wiosną bodaj 1976 roku ojciec powiedział mi: „Pojedziemy tam razem”. „Gdzie pojedziemy?” - zapytałem. „Do Sosnowca”. Ojciec rzadko miewał takie pomysły, więc czułem, że chodzi o coś ważnego. Chciał mi pokazać miejsce swojego dzieciństwa i młodości. A pamiętam ten dzień doskonale, bo to ja prowadziłem samochód. Fiata 125p. Ojciec nie lubił siedzieć za kierownicą, zresztą niedługo później rozbił to auto w wypadku.

I jaki był Sosnowiec wtedy?
Powiem panu coś niepopularnego. Wtedy Sosnowiec znali wszyscy głównie dlatego, że było to rodzinne miasto Edwarda Gierka. I pamiętam, jak dochodził do władzy – dla młodych ludzi takich jak ja to była wielka nadzieja. Znałem najpiękniejsze dziewczyny w Warszawie. Nikt mnie nie gnębił. Zaczynaliśmy palić Marlboro, pić Coca-Colę… I mieliśmy kulturę na światowym poziomie. Za Gierka zaczynałem robić pierwsze programy o jazzie, pisać pierwsze kompozycje. Moi koledzy, którzy uciekli do Niemiec zostawali wyrobnikami do końca. A u nas zrobiło się naprawdę barwnie. Kraj może nie był bogaty, ale był intelektualnie i kulturalnie bardzo interesujący. Komuniści niszczyli go z jednej strony, bo inaczej nie byliby tolerowani przez radzieckich towarzyszy, ale były jakieś ślady patriotyzmu wśród tych ludzi. I rozkradanie Polski było nieporównywalne do tego, co widzimy teraz. Pan wie, że Józef Cyrankiewicz jako premier mieszkał w dwóch pokojach przy Alei Róż w Warszawie? Wiem, byłem. To przecież śmiech na sali.

Chwila. Bywał pan w odwiedzinach u Cyrankiewicza?
Był przyjacielem mojego dziadka z przedwojennego PPS-u. Byli razem w obozie. Mój dziadek Józef Grzecznarowski był przed wojną prezydentem Radomia, wcześniej walczył z caratem, był skazywany na karę śmierci i dożywocie, 11 lat spędził na katordze, z której uwolniła go Rewolucja Lutowa. Po wojnie sprzeciwiał się połączeniu PPS z PPR, powstaniu PZPR, bo był socjalistą, ale i antykomunistą. Za to go zresztą wyrzucili z Sejmu. Co ciekawe, mój dziadek przyjaźnił się też z Aleksym Bieniem, legendarnym prezydentem Sosnowca z lat 20., który też był w PPS-ie. A Cyrankiewicz? Różne rzeczy można o nim powiedzieć, ale jako premier Polski mieszkał w dwóch pokojach i jeździł jakimś Peugeotem 505. Jak przeciętny sklepikarz czy rzeźnik we Francji. Zmierzam do tego, że to państwo wtedy, przy tej zasranej komunie, która została nam narzucona, miało też jakieś mechanizmy przyzwoitości. Nie wiem, czy to wina polskiego bałaganu, ale ci sami ludzie mogli też znacznie bardziej utrudnić nam życie. Enerdowcom żyło się gorzej również dlatego, że byli ofiarami swojej skrupulatności. I kultura była na zupełnie innym poziomie niż dziś. Dziś Polska jest rozkradana przez byle cwaniaków, a ludzie ogłupiani propagandą i tanią rozrywką.

Komuniści, byli źli, ale?
Pewne rzeczy są oczywiste. Mojego ojca ubecja niszczyła, a prymityw i gangster Moczar chciał ojca zapuszkować jako izraelskiego szpiega. Serio. I to Gierek zneutralizował Moczara i zablokował to szaleństwo. Przypomniała mi się zabawna anegdota, mogę?

Jasne.
Gdy Ludwik Starski (słynny scenarzysta i autor piosenek – przyp. red.), przyjaciel ojca, dzwonił do nas, nasza pomoc domowa z jakiegoś powodu zawsze pytała: „A kto mówi?”, choć znała głos Starskiego i doskonale wiedziała, że to on. Więc pewnego dnia Starski powiedział jej, żeby przekazać ojcu, że dzwonił Moczar. Takie żarty sobie nawzajem robili. A ona przekazuje potem: „Dzwonił do pana jakiś pan Mozart” (śmiech).

Dobre. A ci komuniści?
Wie pan, jak wywalają dyrektora fabryki z dnia na dzień, to często ten, który przychodzi za niego ma wypisane „p.o.” - „pełniący obowiązki”. Czasem ten „p.o.” trwa sobie parę miesięcy albo nawet lat. I w sumie tak samo było z komunistami. To nie był rząd, on tylko „pełnił obowiązki”. Ale zawsze starałem się też dostrzegać, że wśród hołoty byli też tacy, którzy starali się dostrzegać jakiś publiczny interes i go jakoś prowadzić. Trochę jak mafia, która musi załatwiać swoje sprawy, dociskać ludzi, ale nie daje im zdechnąć.

Władysław Szpilman z synem Andrzejem.
Władysław Szpilman z synem Andrzejem.

Tak, okrężną drogą, wracamy do Gierka.
No więc ten stary cap Gomułka, który nie umiał nawet poprawnie mówić po polsku, nagle został podmieniony przez faceta w garniturze, który wyglądał jak Europejczyk, potrafił się wysławiać, władał językami, słowem: przypominał gościa ze świata zachodniego. Generalnie, mam podejrzenie, że Gierek był patriotą. I dbał o Sosnowiec, to na pewno. Wcześniej pan pytał, czy ojciec opowiadał o Sosnowcu, prawda?

Dziękuję za to pytanie.
No właśnie. Miejsca nas kształtują. Ludzie, z którymi dorastamy, środowisko… I nie mam wątpliwości, że Władysława Szpilmana ukształtowało dzieciństwo i młodość, które spędził tutaj. W Sosnowcu brał pierwsze lekcje wiolonczeli. Nie wiem, czemu moi dziadkowie wybrali akurat ten instrument, ale on był pierwszy, przed pianinem. Potem była Warszawa i Berlin – studia u najlepszych. W Warszawie koledzy namówili go, że trzeba jechać do Berlina. Kuzyn ojca był szefem orkiestry kameralnej. Przychodziło tam wielu wybitnych ludzi. Hindemith, Feuermann… I Einstein tam przychodził...

Albert Einstein?
Ten sam. Przychodził sobie „popitolić” na skrzypcach. Dosłownie, bo ponoć pitolił straszliwie. Tak czy inaczej, w Berlinie ojciec trafił m.in. na Artura Schnabla, najwybitniejszego profesora w historii świata. Uczyli go tacy wielcy, jak Leonid Kreutzer czy Franz Schreker. Aż wszystko się posypało. W Niemczech do władzy doszedł Hitler. Ojciec wrócił do Sosnowca. Wspominał, że Warszawa przy Berlinie wygląda jak… prowincja. Wrócił do Sosnowca i… wpadł w depresję. Aż wydarzyło się coś, co trudno sobie wyobrazić. W 1934 roku pod jego dom podjechał facet w sportowym samochodzie, w pilotce i okularach na oczach.

Kto?
Bronisław Gimpel. Wielki skrzypek, wielka postać. Mówi, że załatwili mu pianistę, ale on z nim grać nie może i szuka nowego. Wyciągnął nuty, zrobili krótką próbę i od razu stwierdził: „Gramy razem”. Krótko potem dostał angaż w Polskim Radiu w Warszawie.

Kwintet Warszawski. Stoją Władysław Szpilman i Bronisław Gimpel.
Kwintet Warszawski. Stoją Władysław Szpilman i Bronisław Gimpel.

Co by było, gdyby Gimpel jednak miał pianistę?
Nie wiem, może ojciec zostałby w Sosnowcu? Może byłby nauczycielem muzyki w szkole tu obok? Pewnie zabiliby go w czasie wojny i nikt by o nim nigdy nie usłyszał. Życie. Ja kiedyś przylatuję do swojego agenta, wpadam do niego do biura, a tam siedzi jakaś pani z papierami. On pyta mnie o nasze sprawy, ja do niego: „Ladies first”, niech najpierw załatwi rzecz z panią. Pani kończyła właśnie jakąś książkę dla dzieci. Coś o młodych czarodziejach…

Coś? Że Harry Potter?
Zgadł pan. Ja jej jeszcze wtedy nie znałem, nikt jej nie znał, ale niedługo potem nazwisko J.K. Rowling było na ustach wszystkich na świecie. Los pisze takie scenariusze.

Kiedyś opowiadał pan, że pańscy dziadkowie nie byli zachwyceni, gdy opuszczali Sosnowiec, przeprowadzając się do Warszawy.
Dla mojego dziadka Samuela, znakomitego skrzypka, Sosnowiec był najlepszym miejscem na Ziemi! Całe życie żałował, że z niego wyjechał - narzekał na Warszawę, nigdy jej nie lubił i tym mocniej idealizował wspomnienia o Sosnowcu. Między innymi dlatego Samuel nie chciał za mocno oddalać się od rodzinnego miasta, licząc, że jeszcze do niego wróci. W Sosnowcu było mu dobrze, powtarzał, że tam ludzie naprawdę kochali muzykę i cenili jego grę, skrzypka orkiestry zespołu operowego przy katowickim Teatrze Polskim (dziś Teatr Śląski). No i piwo… Ono w Sosnowcu było ponoć najlepsze, bo w Warszawie, jak twierdził, serwowano zamiast piwa obrzydliwą lurę.

A babcia?
Była pianistką, grała w sosnowieckim teatrze. Na archiwalnej wystawie, którą można w nim zobaczyć, do dziś widnieje jej zdjęcie.

Mówił pan, że dziadek dojeżdżał do Katowic?
Tak i Katowice też znał doskonale, bo przez lata bywał tam codziennie. Gdy miał przedstawienie w piątek wieczorem, służąca musiała wynosić mu skrzypce z domu, żeby sąsiedzi nie widzieli, że Szpilman idzie w szabas do roboty. Wychodziła parę minut przed nim, a daleko od Targowej, gdzie już nie sięgał wzrok nikogo znajomego, Samuel dostawał instrument do ręki i mógł z czystym sumieniem ruszać na spektakl. Ale to nie wszystko, bo Samuel Szpilman był również czynnym związkowcem – walczył i działał na rzecz praw muzyków, są nawet o tym wzmianki w starych gazetach. Na marginesie: po wojnie ojciec też często nagrywał w Katowicach w Polskim Radiu. Po wojnie orkiestry złożono najpierw w Warszawie i Katowicach właśnie. Ale w stolicy częściej grano repertuar rozrywkowy, a na Śląsku – klasyczny. W archiwach powinny do dziś zachować się jego nagrania.

Władysław Szpilman z rodzicami w Sosnowcu.
Władysław Szpilman z rodzicami w Sosnowcu.

Słyszał pan, że dziś Sosnowiec wraz z Katowicami pisze wniosek o Europejską Stolicę Kultury w 2029 roku?
A czemu nie sam Sosnowiec? (śmiech)

Katowice i Sosnowiec są chorążymi tego projektu. A mają w nim uczestniczyć wszystkie miasta Górnośląsko-Zagłębiowskiej Metropolii. Jak wykorzystać Szpilmana po tej stronie Brynicy?
Cała Metropolia? Brzmi rozsądnie. Ja bym skupił się na kulturalnych korzeniach tego miejsca. W Sosnowcu to jest Szpilman. To jest też Kiepura. Na marginesie, ojciec spotkał go kiedyś we Włoszech i bardzo go cenił. Z dobrych korzeni musi wyrosnąć coś dobrego.

U nas dochodzi jeszcze mityczny podział na Śląsk i Zagłębie. Gorole i Hanysy. Coś pan z tego rozumie?
Gdy w latach 80. mieszkałem w Hamburgu, zacząłem poznawać rzesze Ślązaków, którzy tam wtedy przyjeżdżali. Cudowni ludzie - z charakterami, dowcipni, bystrzy, szczerzy… Większość tych Ślązaków, co naturalnie pozwalało mi znaleźć z nimi wspólny język, to było towarzystwo jak moja rodzina - z urwanymi życiorysami. Oni myśleli po swojemu, mówili po swojemu... Polska nigdy nie była krajem jednonarodowym, mieszkali tu Żydzi, Łemkowie, Ukraińcy, byli Ślązacy… Sowieci zadbali jednak, by w ogóle nie było takiego tematu. A Polska nie może być nieotwartym krajem - to zawsze kojarzy się ze złymi czasami. Ameryka składa się z samych mniejszości i jest najpotężniejszym państwem na świecie.

W Polsce to bardziej skomplikowane.
Od zawsze. Mam taką historię, która pokazuje, że my nigdy nie byliśmy mentalnie uporządkowani w tych sprawach. W gomułkowskiej Polsce wezwali do jakiegoś urzędu dziekana wyższej szkoły muzycznej. Facet urodził się w Berlinie, w latach 30. Ci funkcjonariusze pytają go: „Coś nam się tu nie zgadza w papierach. Obywatel urodził się w Berlinie?”. On odpowiada, że tak i nie może zrozumieć, w czym problem. „Problem taki, obywatelu, że nieścisłość jest i trzeba to wyjaśnić”. „Ale co wyjaśnić?”. „Tę rubrykę!”. „Ale jaką?”. „Berlin!”. „Ale co Berlin?”. „No, gdzie pan się urodził? W Berlinie wschodnim czy Berlinie Zachodnim?” (śmiech).

Na Śląsku też wiele rubryk się nie zgadza.
Bo relacje centrum i regionów nigdy nie zostały uporządkowane. A to w regionach mamy ludzi – lokalnych patriotów, dzięki którym nasz kraj działa. Władza w Warszawie może się zmieniać, ideologie nastają i przemijają, ale lokalni bohaterowie i wartości są ponadczasowe. Szkoda, że państwowa aparatura ciągle próbuje regionom urządzać historię na owo. To jakiś radziecki model.

Andrzej Szpilman w Sosnowcu.
Andrzej Szpilman w Sosnowcu.

Ten spektakl o Władysławie Szpilmanie, który przygotowuje pan na Broadwayu. Kiedy trafi do Sosnowca. I Katowic?
Mam nadzieję, że niedługo i najchętniej dałbym go do szkół zamiast do dużych teatrów. Bo młodych ludzi w pierwszej kolejności trzeba uczyć, do jakich potworności prowadzi wojna. Dziś to znów aktualne. Dlatego też piszę kolejną książkę, która – zaręczam – zostanie sfilmowana w Hollywood.

O czym?
Nie mogę zbyt wiele zdradzić. Tylko tyle, że będzie to historia związana z Wilmem Hosenfeldem, niemieckim żołnierzem, który uratował ojca w ruinach Warszawy. Z tą historią jestem konfrontowany od lat i znam ją w takim zakresie, który jest wciąż absolutnie niepubliczny. To także nieprawdopodobnie porywająca opowieść o okrucieństwie wojny. Świat znów potrzebuje przypomnienia, że tak jest.

***

Andrzej Szpilman
28 marca tego roku skończył 67 lat. Syn Władysława Szpilmana, wielkiego pianisty i kompozytora, urodzonego i wychowanego w Sosnowcu. Z wykształcenia lekarz stomatolog, z zamiłowania muzyk, kompozytor, autor tekstów i producent. Zanim w 1983 roku wyjechał robić medyczną karierę w Hamburgu, współpracował z Polskim Radiem, pisząc piosenki dla takich artystów, jak Irena Santor, Grażyna Świtała, Hanna Banaszak, Janusz Kruk czy Oddział Zamknięty. Na emigracji tworzył m.in. dla Wolfa Biermanna i Wendy Lands. Wyprodukował także szereg płyt z muzyką swojego ojca. W 1998 roku wydał pamiętnik Władysława Szpilmana, zatytułowany „Pianista”, na podstawie którego Roman Polański nakręcił film nagrodzony trzema Oscarami. W środę Andrzej Szpilman osobiście otwierał salę upamiętniającą jego ojca w Sosnowcu. Władysław Szpilman został także patronem tamtejszej Muzy.

Oddział Zamknięty

Może Cię zainteresować:

Szpilman i Oddział Zamknięty. Gandzia i Andzia i 41. rocznica skandalu. "Na wszelki wypadek zrobiłem 17 kopii"

Autor: Marcin Zasada

22/02/2024

Koncert „Wieczór z Pianistą – Wspomnienie o Władysławie Szpilmanie”

Może Cię zainteresować:

Ukłon w stronę Pianisty. Sosnowiecka Muza pod patronatem Władysława Szpilmana

Autor: Aleksandra Szlęzak

19/04/2023

Ulica Sienkiewicza w Sosnowcu

Może Cię zainteresować:

Kolorowy Sosnowiec z lat 30. XX wieku. Miasto, które z zazdrością i dumą spoglądało na sąsiedni Śląsk [GALERIA]

Autor: Redakcja

29/12/2023

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon