- Jeżeli chodzi o niemiecki Górny Śląsk, tzn. ten należący do Niemiec przed wybuchem II wojny światowej, to w zasadzie trudno znaleźć tam wioskę, w której by nie doszło do masakry ludności cywilnej - mówi dr Rosenbaum.
-
Wspominając te zbrodnie, przeważnie myślimy o Boguszycach czy
Miechowicach, gdzie skala zabójstw cywilów była bardzo wysoka.
Natomiast musimy pamiętać, że i w mniejszych gminach czy
miejscowościach, nawet porównywalnych z tymi znanymi, zawsze było
tak, iż kilkanaście - kilkadziesiąt osób także zostało
zastrzelonych - podkreśla historyk z katowickiego oddziału IPN.
Rosenbaum podkreśla, że "dziś mówimy o Buczy, ale pytanie, czy na tych terenach, z których Rosjanie wycofują się na Ukrainie, zjawisko zbrodni na cywilach także nie okaże się czymś powszechnym?". "Na Górnym Śląsku była to rzecz masowa" - mówi historyk.
- Do takich masakr na cywilach dochodziło co wioska, co gmina, co miasto. Ich mechanizm był podobny - wyprowadzano ludzi z domów i rozstrzeliwano ich na ulicy, w zasadzie z absolutnie niezrozumiałych przesłanek. To nie były osoby wskazane przez kogoś jako funkcjonariusze partyjni albo policyjni - przypomina dr Rosenbaum.
Naukowiec wskazuje, że "był to terror
woluntarystyczny, oparty na pewnej dowolności. Na skalowaniu grozy i
na budowaniu atmosfery paniki wśród ludności cywilnej, by tę
społeczność sparaliżować".
- Ale zabijali też ludzie pijani, przy
okazji grabieży. Łatwo sięgali po broń i mordowali całe rodziny,
kradnąc jakieś drobnostki, rzeczy naprawdę banalne - dodaje Sebastian Rosenbaum.