Stan wojenny to czołgi na ulicach miast i patrole z bronią legitymujące przechodniów. To wyłączone telefony, kontrola korespondencji, zakaz zgromadzeń, godzina policyjna. Nawet spikerzy telewizyjni byli ubrani w wojskowe mundury, a ulubione programy TVP zostały odwołane. Uderzenie władzy było nagłe i przeprowadzone z całą bezwzględnością. Związek zawodowy Solidarność, dopiero co wywalczony sierpniowymi strajkami 1980 roku, został decyzją wojskowych władz zdelegalizowany, a jego działacze internowani. W pierwszym dniu stanu wojennego zatrzymano 472 działaczy związkowych, a do końca grudnia 1981 roku w województwie katowickim internowano 1041 osób.
Generał Jaruzelski w wystąpieniu z 13 grudnia 1981 przekonywał, że nie ma odwrotu od socjalizmu. Stan wojenny ma służyć socjalistycznej odnowie, a sojusz polsko-radziecki pozostać kamieniem węgielnym polskiej racji stanu.
Zakłady pracy zareagowały na wprowadzenie stanu wojennego strajkami okupacyjnymi. Na Śląsku i w Zagłębiu pierwsze zaprotestowały załogi kopalni „Halemba” w Rudzie Śląskiej oraz Huty Katowice w Dąbrowie Górniczej.
Generał Czesław Kiszczak, minister spraw wewnętrznych w rządzie generała Wojciecha Jaruzelskiego przekonywał po latach, że nikt się nie spodziewał takiej formy protestu, nikt więc nie planował, w jaki sposób będą tłumione strajki okupacyjne w zakładach pracy. Generałowie spodziewali się raczej, że robotnicy wyjdą na ulice, a w miastach silnie zurbanizowanego Górnego Śląska siły milicyjne nie poradzą sobie z utrzymaniem porządku. Do pacyfikacji ulicznych manifestacji i strajków przewidziano więc także żołnierzy 25. Pułku Zmechanizowanego w Opolu.
Odblokowania protestujących kopalń domagała się Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego. W kraju brakowało węgla, a zima 1981 roku była wyjątkowo ostra. W elektrowniach zapasy surowca wystarczały na dwa, trzy dni. Cały ten misternie przygotowany stan wojenny mógł się rozpaść z powodu zimna.
Komendant główny milicji, generał Józef Beim przesłał więc z Warszawy do Katowic szyfrogram, w którym nakazał odblokować zakłady okupowane przez strajkujące załogi przy użyciu „maksymalnych sił i środków”.
Poniedziałek, 14 grudnia 1981 roku, jaka wojna i kogo z kim?
Tego dnia strajkowała już większość kopalń. Oddziały wojska i milicji 14 grudnia 1981 roku stłumiły strajki okupacyjne w kopalniach: „Wieczorek”, „Halemba”, „Rozbark”, „Bolesław Śmiały”, w hutach Baildon i Katowice.
Załoga kopalni „Wujek” szykowała się do strajku już 13 grudnia, gdy dotarła do niej wiadomość, że milicja aresztowała przewodniczącego zakładowej komisji Solidarności, Jana Ludwiczaka. Jeszcze przed północą 12 grudnia 1981 roku zadzwonili do drzwi jego katowickiego mieszkania. W uchylonych drzwiach Ludwiczak zobaczył funkcjonariusza w mundurze i dwóch cywilów. Nie wpuścił ich do środka. Wewnątrzzakładową linią telefoniczną powiadomił górników, że chyba chcą go aresztować.
Górnicy z nocnej zmiany pobiegli Ludwiczakowi z pomocą. Nikt się nie domyślał, że zaczęła się operacja wprowadzenia stanu wojennego, a Jan Ludwiczak jest na liście związkowców przewidzianych do internowania już pierwszego dnia.
Milicjanci pobili górników, którzy stawili się, by bronić swojego przewodniczącego, a potem przy pomocy siekiery wyłamali drzwi i siłą zabrali Ludwiczaka na oczach przerażonej rodziny. Nawet nie pozwolili mu się ubrać.
Wiadomość o zatrzymaniu przewodniczącego zakładowej Solidarności wywołała gniew wśród górników. O szóstej rano 13 grudnia wysłuchali wystąpienia generała Wojciecha Jaruzelskiego, premiera i pierwszego sekretarza Komitetu Centralnego PZPR. Zrozumieli z tego wystąpienia przede wszystkim to, że wywalczona takim wysiłkiem Solidarność została zdelegalizowana, a jej działacze pozamykani. – Jaka wojna i kogo z kim? – pytali. Z głośników bez przerwy ktoś ich straszył godziną policyjną, przypominał o zakazie poruszania się z miasta do miasta bez specjalnego pozwolenia, o zakazie manifestacji i strajków, a także o tym, że kopalnia została zmilitaryzowana.
Gotowość strajkową utrzymywała tylko niewielka grupa aktywistów związkowych z „Wujka”, reszta górników rozeszła się do domów. Było ich za mało, by zdecydować, co dalej.
Ranna zmiana 14 grudnia postanowiła strajkować. Na dół zjechały tylko służby zabezpieczające kopalnię. Pierwszym postulatem, jaki wysunęli górnicy było: – Uwolnić Ludwiczaka!
– Załoga musiała zaprotestować, bo obligował nas do tego statut, który nakazywał chronić działaczy oraz cały związek Solidarność, a nasz przewodniczący został aresztowany – tłumaczył Stanisław Płatek, jeden z liderów tego strajku. – No i Krajowa Komisja NSZZ Solidarność w podjętej uchwale zobowiązywała związkowców, by odpowiedzieli zdecydowanym protestem na wypadek wprowadzenia przez władzę radykalnych decyzji. Ogłoszenie stanu wojennego było takim radykalnym posunięciem władzy.
Może Cię zainteresować:
Jerzy Markowski: Jest wojna. Skąd my weźmiemy węgiel?
Formalnie komitetu strajkowego nie było, bo prawo stanu wojennego zakazało strajków. Załoga powołała tylko swoich delegatów do rozmów z dyrekcją kopalni i wojskiem. Byli to: Stanisław Płatek, Adam Skwira, Jerzy Wartak. Działali wspólnie także z Marianem Głuchem, Ludwikiem Karmińskim, Kazimierzem Rembilasem.
Już po zmroku 14 grudnia 1981 roku do ogrodzenia kopalni zbliżyła się kolumna czołgów i milicyjnych wozów. Górnicy właśnie uczestniczyli we mszy, odprawianej przez księdza Henryka Bolczyka.
– Chłopy, jadą! – krzyknął ktoś i wszyscy rozpierzchli się na swoje pozycje obronne.
Była to tylko demonstracja siły. Kolumna bez zatrzymania pojechała do Huty Baildon w Katowicach. Kopalnia „Wujek” miała być spacyfikowana właśnie 14 grudnia 1981 roku w drodze powrotnej sił wojskowych i milicyjnych z Huty Katowice.
Wiele lat później dygnitarze wojskowi i milicyjni tłumaczyli, że przełożono akcję na inny dzień właśnie z powodu mszy, by nie „zadrażniać”.
Do wieczora 14 grudnia 1981 roku lista postulatów strajkujących górników kopalni „Wujek” była już długa. Żądali uwolnienia wszystkich internowanych, odwołania stanu wojennego i przestrzegania Porozumień Jastrzębskich.
Wtorek, 15 grudnia 1981 roku, strzały w kopalni „Manifest Lipcowy”
Nikt w 1981 roku nie nazywał tłumienia robotniczych protestów – pacyfikacją, choć o to w gruncie rzeczy chodziło. Mówiło się wyłącznie o odblokowaniu strajkujących zakładów.
15 grudnia 1981 roku siły milicyjne i wojskowe zostały podzielone; jedne oddziały ruszyły na górników kopalni „Staszic” w Katowicach, a pozostałe spacyfikowały m.in. kopalnie: „Jastrzębie”, „Moszczenica”, „Manifest Lipcowy”, „Borynia”.
W „Manifeście Lipcowym” siły atakujące kopalnię po raz pierwszy użyły broni palnej. Czterech górników zostało rannych od postrzałów. Rozlew krwi miał jednak dopiero nastąpić.
Może Cię zainteresować: