Książka jeszcze na dobre nie zadomowiła się w księgarniach, a już są głosy, by ją w ogóle do szkół nie dopuścić. Profesor Roszkowski chce bowiem zbawić nasze dusze, choć nikt go o to nie prosił, chce chronić naszą cywilizację, nawet przed głośną muzyką.
Endecja, chadecja...
Wojciech Roszkowski ze świata naukowego przeszedł do polityki w 2004 roku, wiążąc się z prawicą. Polska wchodziła wówczas do Unii Europejskiej i na 13 czerwca 2004 roku zapowiedziano wybory do Parlamentu Europejskiego. Na Śląsku partie wystawiały swoich najmocniejszych kandydatów; Platforma Obywatelska – prof. Jerzego Buzka, SLD/UP – prof. Adama Gierka, SdPI – prof. Genowefę Grabowską.
Prawo i Sprawiedliwość przysłało z Warszawy spadochroniarza z politycznego cienia – właśnie prof. Wojciecha Roszkowskiego. Nie robił tu wielkiej kampanii, nie rzucały się w oczy uliczne bilbordy, plakaty, czy reklamy w gazetach.
Na pewno odbyło się spotkanie z wyborcami w katowickiej kawiarni „Monopol”. To wtedy, jak twierdzi lider śląskich autonomistów dr Jerzy Gorzelik, profesor Roszkowski powiedział do zebranych, że „Śląsk był pod zaborami”. – Do tego twierdził, że była tu silna endecja. Ewidentnie pomylił endecję z chadecją – przekonuje dziś dr Gorzelik.
Wojciech Roszkowski nie był na Śląsku jedynym spadochroniarzem. Także Liga Polskich Rodzin wystawiła warszawiaka, prof. Macieja Giertycha. Bo własne kadry, tu na miejscu, mogłyby nie udźwignąć tego wyścigu. Wśród kandydatów PiS do europarlamentu byli także: nauczycielka Izabela Kloc i lekarz Grzegorz Szpyrka, oboje już nieco znani z sejmiku śląskiego, Janusz Gałkowski – adwokat z Bielska-Białej.
Trybuna Śląska prowadziła wówczas własny ranking zwycięzców w tych wyborach i Wojciecha Roszkowskiego na redakcyjnej liście nie było. Żaden czytelnik przez miesiąc nie oddał na niego głosu.
W tym redakcyjnym rankingu czołowe miejsca zajmowali: były premier Jerzy Buzek, były samorządowiec Jan Olbrycht i niewielu znana wówczas bizneswoman Małgorzata Handzlik. Chętnie wskazywano na: Adama Gierka, Jerzego Markowskiego, Jerzego Gorzelika, Zygmunta Łukaszczyka, Genowefę Grabowską. W pierwszej trzydzieste był jeszcze trener skoczków Apoloniusz Tajner.
13 czerwca 2004 roku Polacy wybrali do europarlamentu 54 posłów, w okręgu katowickim ośmiu. Byli to: Jerzy Buzek – zebrał rekordowe 173 tys. głosów, Adam Gierek – ponad 69 tys. głosów, Maciej Giertych – ponad 68 tys., Genowefa Grabowska – 31 tys. głosów, Grażyna Staniszewska (Unia Wolności) – ponad 29 tys., Wojciech Roszkowski – 26 995 głosów.
Mandaty do Brukseli wywalczyli także Jan Olbrycht i Małgorzata Handzlik z PO. Najwięcej głosów w tych wyborach w naszym regionie zebrała PO, potem SLD/UP, LPR, a na czwartym miejscu – PiS.
Pewna autonomia Śląska
Przez całą parlamentarną kadencję 2004-2009 kontakt prof. Roszkowskiego z wyborcami okręgu katowickiego, z lokalnymi mediami był chyba tylko okazjonalny. Nam, dziennikarzom powinno coś zostać w pamięci z tamtego czasu, a nic nie zostaje. Doskonale, na przykład, pamiętamy aktywność Genowefy Grabowskiej, która przybliżała nam Unię Europejską jak nikt inny – systematycznie i przystępnie.
Można odnieść wrażenie, że historyka Wojciecha Roszkowskiego także dzieje Górnego Śląska raczej nie pochłonęły. W nagłaśnianej często publikacji pt. „Historia Polski 1914-1991”, liczącej prawie 450 stron, wydarzenia z regionu są odnotowywane rzadko. Wojciech Korfanty wspominany jest zdawkowo, w sumie sześć razy, ale raczej jako polityk krajowy, a nie Ślązak, który poderwał tu lud do walki, jako szef Komisariatu Plebiscytowego, a nie dyktator trzeciego powstania. Zresztą powstaniu z 1921 roku poświęcił profesor cztery zdania, złożone. Na koniec stwierdził, że po podziale Górny Śląsk „Zachował nadal pewną autonomię, której wyrazem był lokalny Sejm Śląski”. No więc nic nie „zachował”, bo Polska tę autonomię Górnemu Śląskowi specjalnie przyznała i nie „pewną autonomię” tylko bardzo szeroką, z własnym sejmem i skarbem.
Książka „Historia Polski 1914-1991” prof. Roszkowskiego też została zakwalifikowana przez ministra edukacji jako „pomocniczy podręcznik do nauki historii dla uczniów szkół ponadpodstawowych”. Uczniowie dowiedzą się więc, że po sierpniowych strajkach 1980 roku zostało podpisane porozumienie w Jastrzębiu, ale o porozumieniu katowickim nie przeczytają ani słowa. Dowiedzą się o strzałach do górników kopalni Wujek w stanie wojennym, ale już o rannych od pocisków w kopalni Manifest Lipcowy nie ma wzmianki. Przeczytają za to, że 23 grudnia 1981 roku „ostrzelano Hutę Katowice ślepymi pociskami artyleryjskimi”. Czy to w ogóle możliwe? Żaden uczestnik tego strajku nigdy o tym nie wspominał. Jakąś wskazówką może być plan o kryptonimie „Gwarek”, który dotyczył wspólnego działania pododdziałów wojska i milicji na terenie huty: „Przed wejściem do akcji z helikoptera z zamontowanymi urządzeniami rozgłaszającymi emitowane zostaną nagrania z pozorowanym atakiem wojsk pancernych i naloty helikopterów”.
Wytresowanie w uwielbieniu dla władzy
Autor „Historii Polski 1914-1991” sporo uwagi poświęca życiu kulturalnemu Polski, ale nie dostrzega choćby Wielkiej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia i Telewizji w Katowicach (obecnie NOSPR), twórczości Henryka Mikołaja Góreckiego, Wojciecha Kilara. Zauważa powstanie zespołu „Śląsk”. W każdej sferze życiu kluczowe znaczenie odgrywa propaganda, której celem jest kształtowanie postaw społecznych. Profesor Roszkowski wyjaśnia: „Chodziło o «wytresowanie» społeczeństwa w uwielbianiu dla władzy” (…) oraz w nienawiści do wszystkiego, co nie pochodziło od tej władzy”.
Brzmi jakoś znajomo, ale to nie jest cytat z najnowszego podręcznika tylko z tej innej książki zakwalifikowanej do użytku szkolnego, właśnie z „Historii Polski 1914-1991”. Odnosi się do PRL-u.
Profesor Roszkowski w 2005 roku został członkiem honorowego komitetu poparcia Lecha Kaczyńskiego w wyborach prezydenckich. Dziś uważany jest za mentora środowisk prawicowych. Oczywiście, autor ma prawo wyrażania swoich poglądów, nawet ultrakonserwatywnych, ale nie może ich szkole narzucić. Szkoła ma uczyć krytycznego myślenia, analizy, a nie indoktrynować, „wytresować społeczeństwo w uwielbianiu dla władzy”.
In vitro, czyli "produkcja dzieci"
Środowiska prawicowe bronią profesora Roszkowskiego, bo swoich bronić trzeba, ale pracy pt. „Historia i Teraźniejszość” obronić się nie da. Oto ten haniebny fragment stygmatyzujący niektóre dzieci:
„Wraz z postępem medycznym i ofensywą ideologii gender wiek XXI przyniósł dalszy rozkład instytucji rodziny. Lansowany obecnie inkluzywny model rodziny zakłada tworzenie dowolnych grup ludzi czasem o tej samej płci, którzy będą przywodzić dzieci na świat w oderwaniu od naturalnego związku mężczyzny i kobiety, najchętniej w laboratorium. Coraz bardziej wyrafinowane metody odrywania seksu od miłości i płodności prowadzą do traktowania sfery seksu jako rozrywki, a sfery płodności jako produkcji ludzi, można powiedzieć hodowli. Skłania to do postawienia zasadniczego pytania: kto będzie kochał wyprodukowane w ten sposób dzieci? Państwo, które bierze pod swoje skrzydła tego rodzaju «produkcję»?”.
Sięgnijmy jeszcze raz do „Historia Polski 1914-1991”, do wstępu, w którym Wojciech Roszkowski napisał: „...prezentowana obecnie praca jest podręcznikiem, w którym siłą rzeczy autor musi zrezygnować z bardziej osobistego stosunku do omawianych kwestii”. Dlaczego więc nie zastosował tej zasady pisząc „Historię i Teraźniejszość”? Dlaczego nie opisuje historii tylko ją ocenia?
Zdaje się, że wydawnictwa nie spieszą się z drukiem tego podręcznika. W przyszłym roku wybory, więc może zniknie nowy przedmiot.