Z okazji Wigilii przypominamy poruszającą historię narodzin miłości Ślązaka i Ślązaczki podczas II wojny światowej.
Wojna przeważnie dzieli ludzi. Śmiercią, długotrwałą rozłąką, wygnaniem, bo kalectwo, bo zespół stresu pourazowego... Jest więc jakiś paradoks w tym, że właśnie ona połączyła Leonarda i Gretę (zwaną też Małgorzatą). Gdyby nie druga wojna światowa, zapewne nigdy by się nie poznali. Być może minęliby się na ulicy, na peronie, w sklepie czy w parku. Obojętnie, może w ogóle bez zwracania uwagi na drugie, choć chłopak był przystojny a dziewczyna urocza. Ale chłopak mieszkał w Katowicach na Barbary, nieopodal parku Kościuszki, a dziewczyna w Ochojcu, wówczas podkatowickim osiedlu. Wystarczająco daleko, by nigdy w życiu na siebie nie trafić.
Oto bardzo śląska historia.
Leonard i Małgorzata
Jest 4 września 1939 roku, gdy niemieckie patrole wchodzą na Barbary. Leo ma 18 lat. Żołnierze wyprowadzają go z domu razem z innymi cywilami, chcą gdzieś prowadzić. A może każą się prowadzić, kto to wie. Na ulicy chaos, strzelanina. Leo ucieka, wraca bezpiecznie do domu.
Przyszli po niego znowu w roku 1941. A właściwie nie tyle przyszli, co przysłali powołanie. Leo miał już wtedy przyznaną III Grupę Volkslisty. Nie, żeby chciał. Wehrmacht potrzebował Kanonenfutter, zbliżała się Operacja Barbarossa.
Do Ochojca wojna przychodzi dzień wcześniej niż na Barbary. 3 września 1939 osadę ogarnia panika. Wielu ludzi decyduje się uciekać, nim nadejdzie niemieckie wojsko. Jest wśród nich Marta, matka 19-letniej Grety, Losi i Emila. Ale nawet nie dochodzi z dziećmi do głównej drogi, gdy od Piotrowic słychać strzały (później dowiedzą się, że to niemiecki patrol zabił wtedy urzędnika pocztowego, byłego powstańca śląskiego Emila Wilczka). Czołówki Wehrmachtu wkraczają do Ochojca z dwóch stron, od Piotrowic i od Brynowa. Dalsza ucieczka jest bez sensu. Marta i dzieci zawracają. Ich wojenna tułaczka na szczęście trwa niespełna godzinę. W 1941 roku Greta też ma już DVL III. I też nie, żeby chciała.
22 czerwca 1941 Leo, już wyszkolony choć (sądząc po zachowanym zdjęciu) trochę zagubiony w tej wojennej machinie, której jest nawet nie trybikiem, tylko jednym z ząbków najmniejszego trybika - czyli szeregowym piechoty - wyrusza na Ostfront. Przez Smoleńsk dojdzie aż pod Moskwę, skąd wróci z odmrożeniami i ranami. Ale przeżyje. Tak jak i drugie zranienie pod koniec 1942 roku, bardzo groźne. Choć odłamek w głowie pozostanie mu już na zawsze.
Po rekonwalescencji trafia do okupowanej Francji. Cóż za kontrast w porównaniu z piekłem frontu wschodniego! Mimo iż kończy się już rok 1943. Ale tam, gdzie służy Leo, jest spokojnie. Tam - czyli nad kanałem La Manche, w Normandii.
Napisz do niego
I tam przychodzi do niego list. Bo na Śląsku dziołchy listy piszą do żołnierzy, akcja taka. Leo list dostaje i uradowany na niego odpisuje. Nie odpisałby, gdyby wiedział, że to żart. Autorka ma już narzeczonego, pisała dla zabawy. Odpowiedź od Lea oddaje koleżance: "Tyżeś jest wolno, chcesz to napisz do niego". Koleżanka to Greta. Kolejny list do Lea przychodzi już od niej. Tak się poznają i z listu na list będą sobie coraz bliżsi.
Korespondują ze sobą przez prawie pół roku. Do inwazji. Gdy w czerwcu 1944 roku kontakt się urywa, Greta zna już rodziców Lea i odwiedza ich w Katowicach. Tam też, na Barbary, w lipcu 1944 roku przychodzi zawiadomienie o zaginięciu Lea na froncie we Francji i wstrząsa wszystkimi.
Rodzice nie wiedzą, że syn zdołał przetrwać piekielne walki na froncie inwazyjnym. Że przeżył pierwszy desant amerykańskich spadochroniarzy na półwysep Cotentin, ostrzały z morza, polowanie, jakie urządził sobie na niego - samotnego łącznika na rowerze - brytyjski myśliwiec bombardujący. Że dostał się do amerykańskiej niewoli w kapitulującym Cherbourgu. Że kiedy do obozu jeńców w Anglii przyjechali polscy oficerowie, wraz z grupą Ślązaków postanowił przyjąć propozycję wstąpienia do Polskich Sił Zbrojnych.
Tymczasem nadchodzi styczeń 1945 i na Górny Śląsk wkracza Armia Czerwona. Jakby wyroiła się szarańcza, jak horda idąca ławą od lasu - zapamiętują w Ochojcu. Na szczęście nie toczą się tam zacięte walki. Niemieckie wojsko odchodzi samo. Czasem tu i ówdzie wystrzeli z działa czołg czy wybuchnie granat z moździerza. Ale odgłosy intensywniejszej strzelaniny dochodzą tylko z dala - może z okolic dworca w Piotrowicach czy spod Kostuchny, gdzie Sowieci atakują wycofujące się z południa Katowic kolumny. Ruskie patrole wchodzą do Ochojca i zaczynają przeszukiwać domy. Żołnierze kradną to i owo, ale nie palą, nie zabijają i nie gwałcą. Hamują ich rozkazy - Katowice i Ochojec leżą po polskiej stronie przedwojennej granicy, a czerwonoarmiści mają przyzwolenie najwyższego dowództwa, by wyzbyć się jakichkolwiek hamulców wobec cywilów dopiero po stronie niemieckiej (którą zamieszkują podobni Ślązacy jak polską, tego jednak regionalnego niuansu nikt w Moskwie nie czuje i nie respektuje). Kilka dni później do domu Grety i tak dobijają się maruderzy, po których wszystkiego można się spodziewać. Jednak przepędza ich - co za zdziwienie - kwaterujący u sąsiadów sowiecki oficer.
Po wkroczeniu Sowietów, oficjalnie zwanym wyzwoleniem, Greta odnawia kontakt z rodzicami Lea, którzy nadal nie wiedzą, jaki spotkał go los. Dowiadują się o nim dopiero, gdy po zakończeniu wojny syn odzywa się do nich z dalekiej Anglii. Radość z jego ocalenia jest ogromna. Tym większa, im wielka jest żałoba po innych członkach rodziny, którzy z wojny już nie powrócą żywi.
Twój kochany list
Leo i Greta wznawiają korespondencję. W Wielkiej Brytanii Polskie Siły Zbrojne zostają rozformowane. Polscy żołnierze, którzy nie zamierzają wracać do nowej Polski, bez Kresów Wschodnich i z rysującą się coraz realniej sowiecką dominacją, są bardzo liczni. Jednak większość Ślązaków, którzy trafili do PSZ drogą przez Wehrmacht, podejmuje inną decyzję. Przeważnie chcą wrócić do domu. Leo również. Tym bardziej, że na Śląsku czeka Małgorzata.
Grudzień 1945 roku zastaje Lea w obozie, gdzie wraz z jemu podobnymi czeka na transport do Polski. Tam też otrzymuje ostatni - jak się okaże - list od Grety. W samą Wigilię. I jeszcze tego dnia, czy może raczej wieczora, siada do pisania odpowiedzi.
Anglia, dnia 24 XII 1945.
Ma kochana Małgosiu!
Na początku mego listu pozdrawiam Cię jak najserdeczniej i dziękuję bardzo za Twój kochany list, który mnie bardzo ucieszył. Chcę Ci zaraz na niego odpisać.
Dzisiaj jest wigilia, ja czytam Twój list już po raz 100-tny i myślę, co ty też teraz robisz, może też siedzisz i piszesz do mnie? (...) Kochana Małgosiu, u nas zaczyna w tym miesiącu wyjeżdżać wojsko do domu, kiedy ja to szczęście będę miał nie wiem, ale ja liczę, że już w lutym będę u Ciebie. Po Twym liście, czekam z utęsknieniem zobaczenia się z Tobą.
(...) Ja pozdrawiam Ciebie oraz wszystkich w domu i życzę Wam wszystkim szczęśliwego nowego roku
Do zobaczenia
Leo
Na końcu kreśli 100 krzyżyków jak sto całusów. Sto pierwszy i zarazem ten pierwszy naprawdę będzie już w Katowicach.
W 1946 roku Leonard i Małgorzata pobrali się. Przeżyli ze sobą ponad 40 lat, doczekali się córek i wnuków, a Greta - jeszcze i wnuczki. Dziś wzruszający list z Wigilii 1945 roku należy do najcenniejszych rodzinnych pamiątek.
Może Cię zainteresować:
Śmierć, groby i pamięć. O Ślązakach, co polegli na Ukrainie i w jej ziemi spoczywają
Może Cię zainteresować: