Gdyby z jakiegoś powodu M. Night Shyamalan miał kręcić “Osadę” na
Górnym Śląsku zamiast w rodzinnej Pensylwanii, to mógłby robić to na
Giszowcu. Tak samo jakieś “Małe Kobietki” albo “Północ Południe”.
Wszystko za sprawą pewnego skrawka tej dzielnicy, nieco ukrytego przed
światem pośród drzew i dźwięków samochodów, pędzących trasą na Tychy.
Zwany jest potocznie “Kolonią Amerykańską”. Ale żeby zrozumieć nazwę
oprócz odwiedzin tamże trzeba poznać jego genezę.
Było już dobre kilka lat po Powstaniach Śląskich, wszyscy przyzwyczaili się, że Katowice i okolice są po polskiej stronie, przeszli do porządku dziennego. Najgorzej jednak miał się przemysł zinstytucjonalizowany. Firmy, koncerny, spółki, wciąż niezbyt dobrze radziły sobie z absurdalnymi skutkami podziału Górnego Śląska. W 1922 roku nowa granica polsko-niemiecka przecięła na pół również wielkie biznesy. Tak było też z koncernem Giesche, który przecież za powstanie całego Miasta-Ogrodu Giszowiec (Gieschewald) był odpowiedzialny.
Szybko okazało się, że bez kroplówki finansowej firma nie przetrwa. Zaskoczona cłami, problemami logistycznymi i socjalnymi pracowników... Nader wszystko jednak prowadzenie interesów utrudniały zakusy władz, polityków, wojska. Kroplówkę mieli dać Amerykanie, a dokładnie koncern z dalekiej Montany (znanej z pięknych widoków ale i górnictwa o czym mało kto wie). Firmy Anaconad Cooper Mining Co. oraz Averell Harrimann (wzmiankę o tym znalazłem w starym wydaniu New York Times) wkupiły się w łaski pruskiego Ministerstwa Górnictwa na tyle, że otrzymały nawet ustawowy monopol na produkcję cynku.
Może przekonało ich, że prezes amerykańskiego koncernu George Sage Brooks urodził się w Berlinie. Ale tym Berlinie w stanie New York. W Katowicach powstał więc holding Silesian-American Corporation (SACO), który zyskał też przychylność rządu polskiego. Spłacił długi i zobowiązania Giesche, przejmując jego zasoby, jak to mówią młodzi “na spółę” z Avelem Harimanem, amerykańskim biznesmenem i… ambasadorem w ZSRR. Zrobili z Katowic Chicago, zanim to było modne.
Dla kadry kierowniczej koncernu, pochodzącej głównie z dawnej Nowej Anglii (północno-wschodnie stany USA) wybudowano więc małe osiedle willowe, które miało żywcem przypominać wygodne posiadłości z takich stanów, jak New Jork, Massachusetts czy New Hampshire. Anonimowy projektant jednak zaszalał. Być może spacerując po katowickim śródmieściu i widząc dominującą modę, uznał, że zabudowa kolonii powinna prezentować styl modernistyczny. I owszem, taki jest wiodącym, ale tego nie widać wprost oprócz geometrii czy okien. To willowy modernizm ale z bardzo silnymi elementami romantycznymi i klasycyzującymi oraz neobarokowymi i secesyjnymi.
Sześć dyrektorskich domów powstało w latach 1927-1928. W 1935 roku powstał parterowy budynek świetlicy dla dzieci. Dwa lata później na pierwszej stronie lokalnej “Great Falls Tribune” odnotowano z przejęciem: “Rodzina przemysłowców z Montany założyła kolonię w przemysłowej Polsce”. Amerykanie uważnie śledzili swoje inwestycje w Europie na polu przecież zupełnie nowym, bo gospodarczo-biznesowym.
W budynkach były duże salony z kominkami, przepastne okna i
wielokrotnie łamane dachy. Kominy, nieco jakby w tudorowskim stylu
zawsze okryte cegłą, jak większość elewacji tego osiedla. To było
największe nawiązanie do stylistyki regionu a jednocześnie jasny łącznik
z architekturą rezydencjonalną przedmieść amerykańskich miast jak
Boston czy Providence. Miejsce było otoczone płotem, stanowiło zamknięte
osiedle, dominantą była wieża ciśnień, ta sama co dziś wygląda ponad wierzchołki buków.
Obok wybudowano też korty tenisowe i pole golfowe. Oczywiście dla Amerykanów. Po drugiej wojnie światowej budynki przeszły na rzecz polskiego przemysłu, a wprowadziły się do niej rodziny związane z kopalniami “Staszic” i “Murcki”.
Co ciekawe jeszcze w roku 1940 i 1941 niemieccy właściciele koncernu
Giesche (wtedy już Bergwerksgesellschaft Georg von Giesches Erben)
chcieli wyrwać od Amerykanów swoją “ojcowiznę”. Dyrektor firmy, Edward
Schutle próbował skupować i scalić akcje firmy pod skrzydłami
szwajcarskich bankierów z funduszu La Rochelle. Było blisko, ale
administracja prezydenta USA uznała, że utrata kluczowej firmy na rzecz wroga byłoby błędem taktycznym. Co w końcu i tak dokonało się, ale w inny sposób,
w grudniu 1941.
Niemieckie Państwo przejęło akcje SACO na mocy Uchwały o Handlu z Wrogiem. Firmy nie dało się już prowadzić, to logiczne. Amerykańscy inżynierowie i menedżerowie wrócili pospiesznie za ocean. Zanim śląsko-amerykański holding został ostatecznie rozwiązany, brał udział w kilku postępowaniach sądowych w latach pięćdziesiątych.
Obecnie wille są w rękach prywatnych, a ochronę nad nimi sprawuje
konserwator zabytków. W nawigacji należy wpisać ul. Górniczego Stanu.
Teren jest ogólnodostępny, ale prośba o umiar. Miejsce jest niezwykłe i magiczne, ale podczas zwiedzania pamiętajcie: to nie skansen.
W galerii powyżej znajdziecie nowe, fantastyczne fotografie kolonii, autorstwa Tymoteusza Stańka.
Może Cię zainteresować: