Niemiec ewangelik, Polak katolik, a Ślązak? "Górny Śląsk jest napromieniowany okultystycznie". Rafał Księżyk o fenomenie katowickiej "Śnialni"

Skoro Niemiec kojarzył się z ewangelikiem, a Polak z katolikiem, to w tych kleszczach dla Ślązaka pozostawał okultyzm. Mnóstwo na Śląsku jest takiej ludowej duchowości z indywidualną, ezoteryczną ścieżką. W Polsce, jak się mówi okultyzm czy ezoteryzm, to ludzie myślą, że to jakieś czary-mary, coś szemranego, a tymczasem wygląda na to, że u was to taka… duchowa tradycja, bardziej wolnomyślicielska, niż akces do tych podłączonych pod geopolitykę wielkich wyznań - mówi Rafał Księżyk, autor książki "Śnialnia. Śląski underground" opowiadającej o fenomenie zawiązanej w Katowicach w czasach PRL artystycznej grupy zrzeszającej takich artystów, jak Urszula Broll, Antoni Halor, Zygmunt Stuchlik, Andrzej Urbanowicz i Henryk Waniek.

Wydawnictwo Literackie
Andrzej Urbanowicz

Rozmowa z Rafałem Księżykiem, autorem książki "Śnialnia. Śląski underground"

Po pierwsze, skąd jesteś Rafale?
Skąd pochodzę?

No tak, w sumie nigdy cię o to nie zapytałem.
Zwlekając trochę z odpowiedzią, powiem ci, że podczas zbierania materiałów do „Śnialni” pewien tekst Zygmunta Stuchlika (członka słynnej grupy z Piastowskiej 1) o autonomii Śląska wywołał we mnie taki stan, że… poczułem się jak jakiś parias. On, rodowity Ślązak przecież, formułował żądanie: Śląsk w historycznych granicach, bez Częstochowy i Zagłębia.

Należy jak najszybciej przywrócić historyczne granice Śląska i doprowadzić do odłączenia obcych regionów Zagłębia i Częstochowy. Należy Śląskowi przywrócić pełną samorządność gospodarczą bez ingerencji importowanych uzdrawiaczy”. Nie najgorszy passus!
No więc okrężną drogą zmierzam do odpowiedzi na pierwsze pytanie i dlaczego przez Stuchlika poczułem się jak parias. Bo ja urodziłem się i wychowałem w Częstochowie, a część mojej rodziny pochodzi z Czeladzi. Czyli z Zagłębia (śmiech).

Skoro już ustaliliśmy, że nie jesteś Ślązakiem… Czemu więc napisałeś tę książkę?
Gdy dojrzewał we mnie pomysł na nią, wiedziałem, że to jest rzecz śląska, ale nie uświadamiałem sobie, że aż tak. To miejsce, ta pracownia w Katowicach, „Śnialnia”, jakaś wyśniona przestrzeń wydawała się taka… eksterytorialna, zupełnie spoza rzeczywistości. To mnie przyciągnęło. Poszukując, że tak powiem, kreatywnych sposobów na wadzenie się z rzeczywistością, radzenia sobie w niesprzyjających okolicznościach, w swojej działalności dziennikarskiej zawsze lgnąłem do kultury alternatywnej, kontrkultury. Śnialnia na Piastowskiej 1 była miejscem, gdzie wymyślono i wprowadzono w życie całą gamę takich sposobów. A jak się wgryzłem w jej historię, to zdałem sobie sprawę, że jedynym miejscem, w którym mogła rozwinąć się Śnialnia był Śląsk. Okazało się, że to opowieść na wskroś śląska.

Rafał Księżyk, autor książki
Rafał Księżyk, autor książki "Śnialnia. Śląski underground".

To teraz ja z komplementem. Znasz „Kajś” Zbigniewa Rokity?
Przeglądałem w ramach riserczu do „Śnialni”.

Bo tak jak „Kajś” było dla wielu objawieniem jako monografia Śląska materialnego, tak „Śnialnia” powinna być objawieniem kolejnym – jako monografia Śląska duchowego, metafizycznego, nieodkrytego.
Dzięki. To o tyle ciekawe, że bez śląskich realiów, korzeni, bez kultury, bez tego całego klinczu… Śląsk zawsze miał dwóch agresywnych sąsiadów: Polaków i Niemców, prawda? Bez tego nie byłoby fenomenu Śnialni. (Interesujesz się śląską kulturą? Zapisz się i bądź na bieżąco - https://www.slazag.pl/newsletter)

Czyli gdyby państwo artyści z Urbanowiczem, Wańkiem, Broll spotkali się przypadkiem w Łomży, to nie byłoby tej historii?
To mogło wydarzyć się tylko na Śląsku i różne hipotezy można by stawiać. Po pierwsze, pewna hardość Ślązaków, wynikająca z tego, o czym przed momentem mówiłem: tej ciągłej konfrontacji, walki o własną odrębność i kulturę, gdy dwie inne potęgi ciągle rościły sobie prawa do narzucania swoich idei. Weźmy ten wątek okultystyczny, który na Śląsku tak silnie promieniował i który był pewną osnową dla stworzenia odrębności pracowni na Piastowskiej.

Henryk Waniek, mówi wręcz w książce, że „Górny Śląsk jest napromieniowany okultystycznie". Dlaczego?
Tłumaczyłem to sobie trochę tak, że skoro Niemiec kojarzył się z ewangelikiem, a Polak z katolikiem, to w tych kleszczach dla Ślązaka pozostawał okultyzm (śmiech). Przywołałeś Wańka, który w książce wspomina jakieś zdjęcia lokalnych społeczności na Śląsku – na nim kilka pokoleń w strojach ludowych i podpisy: „Związek Okultystów w Łaziskach Górnych” albo „Stowarzyszenie Okultystyczne Bieruń Stary”. Mnóstwo na Śląsku jest takiej ludowej duchowości z indywidualną, ezoteryczną ścieżką. W Polsce, jak się mówi okultyzm czy ezoteryzm, to ludzie myślą, że to jakieś czary-mary, coś szemranego, a tymczasem wygląda na to, że u was to taka… duchowa tradycja, bardziej wolnomyślicielska, niż akces do tych podłączonych pod geopolitykę wielkich wyznań.

Ta śląska demonologia, słynna Grupa Janowska z Ociepką na czele. „Angelus” Majewskiego. Ostatnio „Drach” Twardocha… Robert Talarczyk, dyrektor Teatru Śląskiego opowiadał mi kiedyś, jak jeden z krytyków porównał Szopienice z „Piątej strony świata” Kutza do magiczności Macondo z prozy Marqueza. Z drugiej strony, Ślązacy powszechnie tacy pobożni...
Ja odebrałem ten śląski ezoterym jako rodzaj duchowej kontrkultury, nie zawsze w pełni uświadomionej i do końca manifestowanej, tkwiącej gdzieś głęboko jako wewnętrzna przestrzeń autonomii chroniąca przed zakusami wspomnianych agresywnych sąsiadów. Bo oni zawsze chcieli władać nie tylko ziemią, ale i duchem mniejszych nacji. Dla mnie świeżym spostrzeżeniem było to, że Śląsk był w Europie dużo wcześniej niż Polska. Jan Sowa w „Fantomowym ciele króla” zgrabnie napisał, że I Rzeczpospolita to było „peryferyjne imperium agrarne”, które kolonizowało Kresy i na tych peryferiach się zakopało. Śląsk z kolei był wtedy bezpośrednio włączony do kultury europejskiej, gdzie od czasów renesansu kwitła fascynacja ezoteryzmem, takie śląskie postacie, jak Jakub Böhme ze Zgorzelca czy Angelus Silesius z Wrocławia były wielkimi postaciami tej europejskiej tradycji, a potem Niemcy stały się przyczółkiem, przez który trafiały tu fascynacje religiami Wschodu.

Na górze Henryk Waniek. Na dole od lewej: Magda Zembaty, Joanna Waniek, Małgorzata Braunek, Maciej Karpiński, Maciej Zembaty. Warszawa 1976. Fot. Wydawnictwo Literackie.
Na górze Henryk Waniek. Na dole od lewej: Magda Zembaty, Joanna Waniek, Małgorzata Braunek, Maciej Karpiński, Maciej Zembaty. Warszawa 1976. Fot. Wydawnictwo Literackie.

A chropowaty śląski krajobraz, cały ten industrial – jak to oddziaływało na artystów, o których piszesz?
Jest w książce taki niesamowity wątek, jak Antoni Halor w latach 80. i 90. zaczął badać miejskie podania z Chorzowa i Siemianowic Śląskich, w których mieszkał. Chodził po starszych ludziach i nagrywał ich opowieści. Opisał potem np. wszystkie mniejsze i większe stawy, stawiki, oczka wodne w Siemianowicach, a do tego do każdego z nich przypisał utopca z miejscowych legend. Każdy utopiec miał swoje imię! Pierwszy raz spotkałem się z czymś takim. Ale krajobraz to przede wszystkim hałdy, które na Śląsku od zawsze funkcjonowały jak góry, tak je nazywano, choćby Alpy Wełnowieckie. To przecież też jakiś rodzaj alchemii, z odpadów, ze śmiecia nagle w tym krajobrazie wypiętrzają się szczyty, co już odsyła nas w takie… wzniosłe rejony.

Bo góry, te naturalne, bywały miejscem kultu?
Tak. W latach 60. w Śnialni zorganizowano nawet seminarium dotyczące sakralnych aspektów gór. Do dziś zachował się ciekawy film Halora „Plener przemysłowy”, kręcony pod koniec lat 70. Na Śląsk przyjechali artyści z krajów ludowej demokracji – by skonfrontować swoją sztukę ze śląskim przemysłem. Film pokazuje, jak ci goście wchodzą do kopalni, jak oglądają hałdy, a wszystko przerywane jest winietami z nazwami żywiołów, zaś ostatnia z nich to „kamień filozoficzny”. Wiesz, to mogło wydawać się dość dziwaczne, jakieś upiększanie takiego bądź, co bądź filmu propagandowego. Ale nawet w tym kontekście, a przecież wtedy trudno było o inny, gdy ktoś kręcił filmy, Halor świadomie nawiązywał do jakichś duchowych wymiarów industrialnego Śląska. Zejście po ziemię to rzecz duchowa w nie mniejszym stopniu, niż wspinaczka na górę. Z kolei Urbanowicz w latach 90. przygotowywał widowisko teatralne, które miało być przeniesieniem na scenę słynnego poematu Roździeńskiego „Officina ferraria” z 1612 roku. To już były lata nowej, posttransformacyjnej Polski, w której upadał gierkowski Śląsk. Spektakl był szalony – na scenie pojawiał się nie tylko sam Roździeński, ale też Alchemista, Ariadna, Barbórka, Mojry i osiem Planet. Autorzy dedykowali to alchemiczne widowisko Śląskowi, na którym zamykano kolejne huty i kopalnie. Niestety, zabrakło funduszy, aby je zrealizować.

Zabawne, bo dziś ten dylemat to fundament myślenia o przyszłości Śląska: jaki będzie, gdy przestanie fedrować.
Urbanowicz pytał wtedy: „Co stworzymy w zamian etosu mrówczej, czarnej roboty? Czy Śląsk potrafi wybić się ku inwencji, ku kulturze otwierającej na świat i przyszłość, czy też będzie grzęznąć w żalu nad utraconym znaczeniem?”. Myślę, że ten kosmopolityzm Śląska, ta przynależność do Europy miały być według niego istotnym kierunkiem dla zmieniającego się Śląska. Sam fakt, że artyści wierzyli i próbowali zaproponować coś nowego, zamiast „mrówczej, czarnej roboty” był fascynujący i dość wizjonerski.

Jaki obraz Katowic wyłania się z działalności Śnialni, zwłaszcza z jej złotych czasów?
Czyli przełom lat 60. i 70., bo oni później stali się społecznością buddyjską – był taki etap w latach 70 – a gdy pojawiła się zorganizowana religia, to sztuka i ich artystyczna społeczność zostały przetrącone i rozproszone. Pytałeś o Katowice. Rozmawiałem z ludźmi, którzy wciąż pamiętają tamte czasy, bo wtedy byli młodymi, chłonnymi ludźmi. Takie osobistości, jak Jerzy Illg czy Tadeusz Sławek przychodziły na Piastowską szukać inspiracji jeszcze jako studenci.

Wspomnienia?
Po pierwsze, poczucie, że Katowice z tradycjami artystycznymi powiązanymi z Niemcami, w PRL były zdane na bycie prowincją. Tu można mówić o jednej z największych zasług Śnialni: do dziś stanowi ważny sygnał, że coś tak niesamowitego jednak w Katowicach się wydarzyło, również dlatego, że grupa śląskich artystów nie chciała godzić się na sztukę zarządzaną z Warszawy lub Krakowa. Urbanowicz podkreślał konieczność zerwania ze starym światem stolic kultury, które tak naprawdę miały swoje interesy i traktowały Śląsk jak artystyczne zadupie. Wniosek był prosty: centrum świata jest tam, gdzie my żyjemy, gdzie stoimy i działamy. Taka była, moim zdaniem, najważniejsza nauka Śnialni dla Śląska. Później to Kraków i Warszawa zaczęły przyjeżdżać do Katowic, do ich pracowni.

Andrzej Urbanowicz, grafika z cyklu
Andrzej Urbanowicz, grafika z cyklu "Na Hiroshige", który powstawał przez 3 dekady, od drugiej połowy lat 80.


Co z tego wszystkiego pozostało w Katowicach i na Śląsku?
Wiesz, moim zdaniem Urszula Broll, rodowita katowiczanka, jest artystką absolutnie światowego formatu, ale prawie nie istnieje w historii polskiej sztuki. Przez lata jej nazwisko pojawiało się w ważnych opracowaniach marginalnie, albo wcale. Dopiero ostatnio zaczęło się to zmieniać, ale to raczej w kontekście odkrywania artystek zepchniętych na bocznicę przez patriarchat. Ślady? Patrząc szerzej: najwybitniejszy polski zespół grający jamajską muzykę reggae to był R.A.P. z Gliwic. Inny, jak najbardziej współczesny śląski fenomen – metalowa grupa Furia, która też odwołuje się do ezoterycznej aury Śląska i nawet jedną ze swych płyt nagrała podczas sesji na Piastowskiej, rzecz nosi tytuł „W Śnialni”. Pamiętam wizytę w ich sali prób, gdy zbierałem materiały do książki. Oni tam mają spory regał pełen książek, wielce wysublimowany księgozbiór, a na fotelach leżą poduszki wyszywane aplikacjami z obrazów Teofila Ociepki, choćby wizerunek Białego Lwa, czy fauny z Saturna. Furia to dziś jedna z najbardziej rozpoznawalnych polskich kapel na świecie, mimo braku muzycznych kompromisów. Przy okazji: dzięki pomocy Illga i Sławka, którzy pozyskali wsparcie miasta, udało się uratować przestrzeń Pracowni, bo tam były różne perypetie. Przy Piastowskiej 1 w ubiegłym roku były dwie wystawy: jedna z nich z obrazami córki Urbanowicza, Gwendoliny, która też jest niesamowitą artystką z energią dawnej Śnialni.

To środowisko powinno być też patronami walki o śląską odrębność, o śląską etniczność. Tam dywagowano przecież o autonomii Śląska zanim powstał Ruch Autonomii Śląska.
Tak. W książce jest historia o tym, jak w 2002 roku do Urbanowicza i Stuchlika przyszła pani zbierająca ankiety do spisu powszechnego. Urbanowicz zapytał „panią spisową” o deklarację narodowościową, na co usłyszał: „Zalecenia są takie, by nie wpisywać narodowości śląskiej”. Gdy doszło do pytania o narodowość, Urbanowicz wypalił: „Śląska!”. „Pan sobie żartuje?” - odpowiedziała pani rachmistrz. „Zapewniam, że nie” – odparł Urbanowicz. „To niemożliwe”. „A jednak, proszę wpisać” – nalegał Urbanowicz. Potem wspominał, że nie zapamiętał, czy pani wpisała jego deklarację długopisem, czy ołówkiem, bo „o tych ołówkach wiele potem słyszał”. Opisał to spotkanie bardzo dokładnie, bo bardzo się sprawą przejmował, on pochodził z Wilna i bardzo świadomie, po latach życia na Śląsku, w Raciborzu i Katowicach, podjął taką decyzję, że jest Ślązakiem. W archiwum Urbanowicza, bo on wręcz obsesyjnie gromadził materiały dotyczące interesujących go kwestii, znalazła się notatka z tekstu, który wydrukował „Ostravský Denník” 30 października 1915 roku. Pozwól, że przeczytam w całości: „W którymś oddziale cieszyńskiego 31 pułku obrony krajowej dzielono w celach wojennych żołnierzy wg narodowości. Porucznik zarządził, by Niemcy ugrupowali się po prawej stronie, Czesi po lewej, a Polacy w środku koło studni. Żołnierze spełnili rozkaz, ale na miejscu, gdzie pierwotnie znajdował się oddział, pozostało coś 30 żołnierzy. Obserwowali się nawzajem w trwodze, lecz nikt z nich nie ruszył się z miejsca. Tylko jeden zdobył się na odwagę. Wystąpił i rzekł: «Melduję posłusznie, nie jesteśmy ani Niemcami, ani Czechami, ani Polakami». «Czem tedy jesteście? » - zapytał porucznik. «Ślązakami» - odparł żołnierz”.

Urszula Broll. Fot. Wydawnictwo Literackie.
Urszula Broll. Fot. Wydawnictwo Literackie.

Co zrobić na Śląsku z całym dorobkiem Śnialni? Oprócz takich oczywistości, jak popiersie Urbanowicza czy Halora na placu Grunwaldzkim w Katowicach?
Swoją drogą, czemu nie stoi tam popiersie Broll? Marzyłby mi się wielki mural, gdzieś w eksponowanym miejscu z jedną z mandali malowanych przez Broll akwarelami. To są prace o jasnej, wznoszącej energii, wręcz terapeutyczne. Przede wszystkim jednak, to wiele z tego dorobku należałoby przypomnieć. Jest cała kolekcja zapomnianych nieco filmów Halora, z których część jego syn zdeponował w Filmotece Śląskiej – może w końcu uda się je zdigitalizować i udostępnić szerszej widowni. Są świetne eseje Wańka, który co prawda najlepsze napisał o Dolnym Śląsku, ale sporo tekstów dotyczy też Katowic. Warto by zebrać rozproszoną w lokalnej prasie zaangażowaną, ale równocześnie barwną i dowcipną publicystykę Stuchlika. Ten dorobek może nadal inspirować, zwłaszcza, że są młodzi artyści, jak choćby wspomniana Furia, w których rękach może on być znakomitym materiałem. Póki co marcu w Katowicach ma odbyć się powtórka koncertu zorganizowanego wcześniej na 50-lecie Piastowskiej 1, jeszcze za życia Urbanowicza, z udziałem „Ziuta” Gralaka, zapowiedziana jest też kolejna książka, praca Joanny Szwedy poświęcona najsłynniejszemu dziełu ze Śnialni, stworzonym kolektywnie, bez wskazania na jednego autora, tajemniczym „Czarnym Kartom”.

Okładka książki
Okładka książki "Śnialnia. Śląski underground" Rafała Księżyka.

***

Rafał Księżyk jest współautorem bestsellerowych biografii artystów: Tomasza Stańki, Roberta Brylewskiego, Tymona Tymańskiego, Kazika Staszewskiego, Marcina Świetlickiego i Muńka Staszczyka. Napisał też m.in. "23 cięcia dla Williama S. Burroughsa", "Wywracanie kultury. O dandysach, hipsterach, mutantach" oraz "Dzika rzecz. Polska muzyka i transformacja 1989-1993".

Snialnia

Może Cię zainteresować:

"Koteria hanysów". Legendarni artyści z katowickiej Pracowni o swojej śląskości. Fragment książki Rafała Księżyka "Śnialnia"

Autor: Redakcja

13/01/2024

Zbigniew Rokita

Może Cię zainteresować:

Zbigniew Rokita: Śląska historia jest bluźniercza. W przeciwieństwie do Krakowa, drze się na cały głos

Autor: Marcin Zasada

29/04/2022

Robert Talarczyk

Może Cię zainteresować:

"Mnie tępe Ślonzoki wkur… najmocniej. Że godajom ino po ślonsku i nie chcą się uczyć" - Robert Talarczyk o "Byku", dumie i Śląsku

Autor: Marcin Zasada

15/04/2022

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon