Rozmowa z Rafałem Księżykiem, autorem książki "Śnialnia. Śląski underground"
Po pierwsze, skąd jesteś
Rafale?
Skąd pochodzę?
No
tak, w sumie nigdy cię o to nie zapytałem.
Zwlekając
trochę z odpowiedzią, powiem ci, że podczas zbierania materiałów
do „Śnialni” pewien tekst Zygmunta Stuchlika (członka słynnej
grupy z Piastowskiej 1) o autonomii Śląska wywołał we mnie taki
stan, że… poczułem się jak jakiś parias. On, rodowity Ślązak
przecież, formułował żądanie: Śląsk w historycznych granicach,
bez Częstochowy i Zagłębia.
„Należy
jak najszybciej przywrócić historyczne granice Śląska i
doprowadzić do odłączenia obcych regionów Zagłębia i
Częstochowy. Należy Śląskowi przywrócić pełną samorządność
gospodarczą bez ingerencji importowanych uzdrawiaczy”. Nie
najgorszy passus!
No
więc okrężną drogą zmierzam do odpowiedzi na pierwsze pytanie i
dlaczego przez Stuchlika poczułem się jak parias. Bo ja urodziłem
się i wychowałem w Częstochowie, a część mojej rodziny pochodzi
z Czeladzi. Czyli z Zagłębia (śmiech).
Skoro
już ustaliliśmy, że nie jesteś Ślązakiem… Czemu więc
napisałeś tę książkę?
Gdy
dojrzewał we mnie pomysł na nią, wiedziałem, że to jest rzecz
śląska, ale nie uświadamiałem sobie, że aż tak. To miejsce, ta
pracownia w Katowicach, „Śnialnia”, jakaś wyśniona przestrzeń
wydawała się taka… eksterytorialna, zupełnie spoza
rzeczywistości. To mnie przyciągnęło. Poszukując,
że tak powiem, kreatywnych sposobów na wadzenie się z
rzeczywistością, radzenia sobie w niesprzyjających
okolicznościach, w swojej działalności dziennikarskiej zawsze
lgnąłem do kultury alternatywnej, kontrkultury. Śnialnia na
Piastowskiej 1 była miejscem, gdzie wymyślono i wprowadzono w życie
całą gamę takich sposobów. A jak się wgryzłem w jej historię,
to zdałem sobie sprawę, że jedynym miejscem, w którym mogła
rozwinąć się Śnialnia był Śląsk. Okazało się, że to
opowieść na wskroś śląska.
To
teraz ja z komplementem. Znasz „Kajś” Zbigniewa Rokity?
Przeglądałem
w ramach riserczu do „Śnialni”.
Bo
tak jak „Kajś” było dla wielu objawieniem jako monografia
Śląska materialnego, tak „Śnialnia” powinna być objawieniem
kolejnym – jako monografia Śląska duchowego, metafizycznego,
nieodkrytego.
Dzięki.
To o tyle ciekawe, że bez śląskich realiów, korzeni, bez kultury,
bez tego całego klinczu… Śląsk zawsze miał dwóch agresywnych
sąsiadów: Polaków i Niemców, prawda? Bez tego nie byłoby
fenomenu Śnialni. (Interesujesz się śląską kulturą? Zapisz się i bądź na bieżąco - https://www.slazag.pl/newsletter)
Czyli
gdyby państwo artyści z Urbanowiczem, Wańkiem, Broll spotkali się
przypadkiem w Łomży, to nie byłoby tej historii?
To
mogło wydarzyć się tylko na Śląsku i różne hipotezy można by
stawiać. Po pierwsze, pewna hardość Ślązaków, wynikająca z
tego, o czym przed momentem mówiłem: tej ciągłej konfrontacji,
walki o własną odrębność i kulturę, gdy dwie inne potęgi
ciągle rościły sobie prawa do narzucania swoich idei. Weźmy ten
wątek okultystyczny, który na Śląsku tak silnie promieniował i
który był pewną osnową dla stworzenia odrębności pracowni na
Piastowskiej.
Henryk
Waniek, mówi wręcz w książce, że „Górny Śląsk jest
napromieniowany okultystycznie". Dlaczego?
Tłumaczyłem
to sobie trochę tak, że skoro Niemiec kojarzył się z
ewangelikiem, a Polak z katolikiem, to w tych kleszczach dla Ślązaka
pozostawał okultyzm (śmiech). Przywołałeś Wańka, który w
książce wspomina jakieś zdjęcia lokalnych społeczności na
Śląsku – na nim kilka pokoleń w strojach ludowych i podpisy:
„Związek Okultystów w Łaziskach Górnych” albo „Stowarzyszenie
Okultystyczne Bieruń Stary”. Mnóstwo na Śląsku jest takiej
ludowej duchowości z indywidualną, ezoteryczną ścieżką. W
Polsce, jak się mówi okultyzm czy ezoteryzm, to ludzie myślą, że
to jakieś czary-mary, coś szemranego, a tymczasem wygląda na to,
że u was to taka… duchowa tradycja, bardziej wolnomyślicielska,
niż akces do tych podłączonych pod geopolitykę wielkich wyznań.
Ta
śląska demonologia, słynna Grupa Janowska z Ociepką na czele.
„Angelus” Majewskiego. Ostatnio „Drach” Twardocha… Robert
Talarczyk, dyrektor Teatru Śląskiego opowiadał mi kiedyś, jak
jeden z krytyków porównał Szopienice z „Piątej strony świata”
Kutza do magiczności Macondo z prozy Marqueza. Z drugiej strony,
Ślązacy powszechnie tacy pobożni...
Ja
odebrałem ten śląski ezoterym jako rodzaj duchowej kontrkultury,
nie zawsze w pełni uświadomionej i do końca manifestowanej,
tkwiącej gdzieś głęboko jako wewnętrzna przestrzeń autonomii
chroniąca przed zakusami wspomnianych agresywnych sąsiadów. Bo oni
zawsze chcieli władać nie tylko ziemią, ale i duchem mniejszych
nacji. Dla mnie świeżym spostrzeżeniem było to, że Śląsk był
w Europie dużo wcześniej niż Polska. Jan Sowa w „Fantomowym
ciele króla” zgrabnie napisał, że I Rzeczpospolita to było
„peryferyjne imperium agrarne”, które kolonizowało Kresy i na
tych peryferiach się zakopało. Śląsk z kolei był wtedy
bezpośrednio włączony do kultury europejskiej, gdzie od czasów
renesansu kwitła fascynacja ezoteryzmem, takie śląskie postacie,
jak Jakub Böhme ze Zgorzelca czy Angelus Silesius z Wrocławia były
wielkimi postaciami tej europejskiej tradycji, a potem Niemcy stały
się przyczółkiem, przez który trafiały tu fascynacje religiami
Wschodu.
A
chropowaty śląski krajobraz, cały ten industrial – jak to
oddziaływało na artystów, o których piszesz?
Jest
w książce taki niesamowity wątek, jak Antoni Halor w latach 80. i
90. zaczął badać miejskie podania z Chorzowa i Siemianowic
Śląskich, w których mieszkał. Chodził po starszych ludziach i
nagrywał ich opowieści. Opisał potem np. wszystkie mniejsze i
większe stawy, stawiki, oczka wodne w Siemianowicach, a do tego do
każdego z nich przypisał utopca z miejscowych legend. Każdy
utopiec miał swoje imię! Pierwszy raz spotkałem się z czymś
takim. Ale krajobraz to przede wszystkim hałdy, które na Śląsku
od zawsze funkcjonowały jak góry, tak je nazywano, choćby Alpy
Wełnowieckie. To przecież też jakiś rodzaj alchemii, z odpadów,
ze śmiecia nagle w tym krajobrazie wypiętrzają się szczyty, co
już odsyła nas w takie… wzniosłe rejony.
Bo
góry, te naturalne, bywały miejscem kultu?
Tak.
W latach 60. w Śnialni zorganizowano nawet seminarium dotyczące
sakralnych aspektów gór. Do dziś zachował się ciekawy film
Halora „Plener przemysłowy”, kręcony pod koniec lat 70. Na
Śląsk przyjechali artyści z krajów ludowej demokracji – by
skonfrontować swoją sztukę ze śląskim przemysłem. Film
pokazuje, jak ci goście wchodzą do kopalni, jak oglądają hałdy,
a wszystko przerywane jest winietami z nazwami żywiołów, zaś
ostatnia z nich to „kamień filozoficzny”. Wiesz, to mogło
wydawać się dość dziwaczne, jakieś upiększanie takiego bądź,
co bądź filmu propagandowego. Ale nawet w tym kontekście, a
przecież wtedy trudno było o inny, gdy ktoś kręcił filmy, Halor
świadomie nawiązywał do jakichś duchowych wymiarów
industrialnego Śląska. Zejście po ziemię to rzecz duchowa w nie
mniejszym stopniu, niż wspinaczka na górę. Z kolei Urbanowicz w
latach 90. przygotowywał widowisko teatralne, które miało być
przeniesieniem na scenę słynnego poematu Roździeńskiego „Officina
ferraria” z 1612 roku. To już były lata nowej,
posttransformacyjnej Polski, w której upadał gierkowski Śląsk.
Spektakl był szalony – na scenie pojawiał się nie tylko sam
Roździeński, ale też Alchemista, Ariadna, Barbórka, Mojry i osiem
Planet. Autorzy dedykowali to alchemiczne widowisko Śląskowi, na
którym zamykano kolejne huty i kopalnie. Niestety, zabrakło
funduszy, aby je zrealizować.
Zabawne,
bo dziś ten dylemat to fundament myślenia o przyszłości Śląska:
jaki będzie, gdy przestanie fedrować.
Urbanowicz
pytał wtedy: „Co stworzymy w zamian etosu mrówczej, czarnej
roboty? Czy Śląsk potrafi wybić się ku inwencji, ku kulturze
otwierającej na świat i przyszłość, czy też będzie grzęznąć
w żalu nad utraconym znaczeniem?”. Myślę, że ten kosmopolityzm
Śląska, ta przynależność do Europy miały być według niego
istotnym kierunkiem dla zmieniającego się Śląska. Sam fakt, że
artyści wierzyli i próbowali zaproponować coś nowego, zamiast
„mrówczej, czarnej roboty” był fascynujący i dość
wizjonerski.
Jaki
obraz Katowic wyłania się z działalności Śnialni, zwłaszcza z
jej złotych czasów?
Czyli
przełom lat 60. i 70., bo oni później stali się społecznością
buddyjską – był taki etap w latach 70 – a gdy pojawiła się
zorganizowana religia, to sztuka i ich artystyczna społeczność
zostały przetrącone i rozproszone. Pytałeś o Katowice.
Rozmawiałem z ludźmi, którzy wciąż pamiętają tamte czasy, bo
wtedy byli młodymi, chłonnymi ludźmi. Takie osobistości, jak
Jerzy Illg czy Tadeusz Sławek przychodziły na Piastowską szukać
inspiracji jeszcze jako studenci.
Wspomnienia?
Po
pierwsze, poczucie, że Katowice z tradycjami artystycznymi
powiązanymi z Niemcami, w PRL były zdane na bycie prowincją. Tu
można mówić o jednej z największych zasług Śnialni: do dziś
stanowi ważny sygnał, że coś tak niesamowitego jednak w
Katowicach się wydarzyło, również dlatego, że grupa śląskich
artystów nie chciała godzić się na sztukę zarządzaną z
Warszawy lub Krakowa. Urbanowicz podkreślał konieczność zerwania
ze starym światem stolic kultury, które tak naprawdę miały swoje
interesy i traktowały Śląsk jak artystyczne zadupie. Wniosek był
prosty: centrum świata jest tam, gdzie my żyjemy, gdzie stoimy i
działamy. Taka była, moim zdaniem, najważniejsza nauka Śnialni
dla Śląska. Później to Kraków i Warszawa zaczęły przyjeżdżać
do Katowic, do ich pracowni.
Co
z tego wszystkiego pozostało w Katowicach i na Śląsku?
Wiesz,
moim zdaniem Urszula Broll, rodowita katowiczanka, jest artystką
absolutnie światowego formatu, ale prawie nie istnieje w historii
polskiej sztuki. Przez lata jej nazwisko pojawiało się w ważnych
opracowaniach marginalnie, albo wcale. Dopiero ostatnio zaczęło się
to zmieniać, ale to raczej w kontekście odkrywania artystek
zepchniętych na bocznicę przez patriarchat. Ślady? Patrząc
szerzej: najwybitniejszy polski zespół grający jamajską muzykę
reggae to był R.A.P. z Gliwic. Inny, jak najbardziej współczesny
śląski fenomen – metalowa grupa Furia, która też odwołuje się
do ezoterycznej aury Śląska i nawet jedną ze swych płyt nagrała
podczas sesji na Piastowskiej, rzecz nosi tytuł „W Śnialni”.
Pamiętam wizytę w ich sali prób, gdy zbierałem materiały do
książki. Oni tam mają spory regał pełen książek, wielce
wysublimowany księgozbiór, a na fotelach leżą poduszki wyszywane
aplikacjami z obrazów Teofila Ociepki, choćby wizerunek Białego
Lwa, czy fauny z Saturna. Furia to dziś jedna z najbardziej
rozpoznawalnych polskich kapel na świecie, mimo braku muzycznych
kompromisów. Przy okazji: dzięki pomocy Illga i Sławka, którzy
pozyskali wsparcie miasta, udało się uratować przestrzeń
Pracowni, bo tam były różne perypetie. Przy Piastowskiej 1 w
ubiegłym roku były dwie wystawy: jedna z nich z obrazami córki
Urbanowicza, Gwendoliny, która też jest niesamowitą artystką z
energią dawnej Śnialni.
To
środowisko powinno być też patronami walki o śląską odrębność,
o śląską etniczność. Tam dywagowano przecież o autonomii Śląska
zanim powstał Ruch Autonomii Śląska.
Tak.
W książce jest historia o tym, jak w 2002 roku do Urbanowicza i
Stuchlika przyszła pani zbierająca ankiety do spisu powszechnego.
Urbanowicz zapytał „panią spisową” o deklarację
narodowościową, na co usłyszał: „Zalecenia są takie, by nie
wpisywać narodowości śląskiej”. Gdy doszło do pytania o
narodowość, Urbanowicz wypalił: „Śląska!”. „Pan sobie
żartuje?” - odpowiedziała pani rachmistrz. „Zapewniam, że nie”
– odparł Urbanowicz. „To niemożliwe”. „A jednak, proszę
wpisać” – nalegał Urbanowicz. Potem wspominał, że nie
zapamiętał, czy pani wpisała jego deklarację długopisem, czy
ołówkiem, bo „o tych ołówkach wiele potem słyszał”. Opisał
to spotkanie bardzo dokładnie, bo bardzo się sprawą przejmował,
on pochodził z Wilna i bardzo świadomie, po latach życia na
Śląsku, w Raciborzu i Katowicach, podjął taką decyzję, że jest
Ślązakiem. W archiwum Urbanowicza, bo on wręcz obsesyjnie
gromadził materiały dotyczące interesujących go kwestii, znalazła
się notatka z tekstu, który wydrukował „Ostravský Denník” 30
października 1915 roku. Pozwól, że przeczytam w całości: „W
którymś oddziale cieszyńskiego 31 pułku obrony krajowej dzielono
w celach wojennych żołnierzy wg narodowości. Porucznik zarządził,
by Niemcy ugrupowali się po prawej stronie, Czesi po lewej, a Polacy
w środku koło studni. Żołnierze spełnili rozkaz, ale na miejscu,
gdzie pierwotnie znajdował się oddział, pozostało coś 30
żołnierzy. Obserwowali się nawzajem w trwodze, lecz nikt z nich
nie ruszył się z miejsca. Tylko jeden zdobył się na odwagę.
Wystąpił i rzekł: «Melduję posłusznie, nie jesteśmy ani
Niemcami, ani Czechami, ani Polakami». «Czem tedy jesteście? » -
zapytał porucznik. «Ślązakami» - odparł żołnierz”.
Co
zrobić na Śląsku z całym dorobkiem Śnialni? Oprócz takich
oczywistości, jak popiersie Urbanowicza czy Halora na placu
Grunwaldzkim w Katowicach?
Swoją
drogą, czemu nie stoi tam popiersie Broll? Marzyłby mi się wielki
mural, gdzieś w eksponowanym miejscu z jedną z mandali malowanych
przez Broll akwarelami. To są prace o jasnej, wznoszącej energii,
wręcz terapeutyczne. Przede wszystkim jednak, to wiele z tego
dorobku należałoby przypomnieć. Jest cała kolekcja zapomnianych
nieco filmów Halora, z których część jego syn zdeponował w
Filmotece Śląskiej – może w końcu uda się je zdigitalizować i
udostępnić szerszej widowni. Są świetne eseje Wańka, który co
prawda najlepsze napisał o Dolnym Śląsku, ale sporo tekstów
dotyczy też Katowic. Warto by zebrać rozproszoną w lokalnej prasie
zaangażowaną, ale równocześnie barwną i dowcipną publicystykę
Stuchlika. Ten dorobek może nadal inspirować, zwłaszcza, że są
młodzi artyści, jak choćby wspomniana Furia, w których rękach
może on być znakomitym materiałem. Póki co marcu w Katowicach ma
odbyć się powtórka koncertu zorganizowanego wcześniej na 50-lecie
Piastowskiej 1, jeszcze za życia Urbanowicza, z udziałem „Ziuta”
Gralaka, zapowiedziana jest też kolejna książka, praca Joanny
Szwedy poświęcona najsłynniejszemu dziełu ze Śnialni, stworzonym
kolektywnie, bez wskazania na jednego autora, tajemniczym „Czarnym
Kartom”.
***
Rafał Księżyk jest współautorem bestsellerowych biografii artystów: Tomasza Stańki, Roberta Brylewskiego, Tymona Tymańskiego, Kazika Staszewskiego, Marcina Świetlickiego i Muńka Staszczyka. Napisał też m.in. "23 cięcia dla Williama S. Burroughsa", "Wywracanie kultury. O dandysach, hipsterach, mutantach" oraz "Dzika rzecz. Polska muzyka i transformacja 1989-1993".