Z Australii, Kazachstanu, czy RPA węgiel już do nas nie płynie
W pierwszym kwartale tego roku do Polski sprowadzono nieco ponad 758 tys. ton węgla, z czego blisko 534 tys. ton stanowił węgiel energetyczny. Takie dane przynosi najnowszy raport katowickiego oddziału Agencji Rozwoju Przemysłu. Nawet biorąc pod uwagę, że publikowane przez ARP statystyki obejmują zwykle ok. 70 – 80 proc. tego, co faktycznie trafia do Polski, to i tak okaże się, że ogólny wolumen importowanego w tym czasie węgla wyniósł ok. 1 miliona ton.
Dla porównania, wedle danych ARP w pierwszym kwartale zeszłego roku do Polski sprowadzono niemal 5,6 miliona ton węgla, co oznacza, że faktyczna skala importu przekraczała 7 mln ton. Trzymając się samych tylko statystyk ARP widać, że praktycznie wyeliminowano sprowadzanie tego paliwa z Kazachstanu (rok temu w pierwszym kwartale kupiono go tam ponad 600 tys. ton, w analogicznym okresie tego roku było to już tylko 35,5 tys. ton), a trzeba przypomnieć, że w kontekście tego kierunku padały sugestie, iż de facto jest to rosyjski węgiel z kazachskimi „papierami”. Zupełnie ustał import z Australii i RPA (każdy z tych krajów w pierwszym kwartale 2023 r. wysłał do Polski milion ton węgla), kilkakrotnie ograniczono również skalę zakupów w Kolumbii (z blisko 2 mln ton do niespełna pół miliona ton).
-
Ja
od pół roku nic nie robię tylko kombinuję jak ten import węgla
zablokować – stwierdziła
niedawno
w trakcie posiedzenia sejmowej Podkomisji
Stałej ds. Sprawiedliwej Transformacji Minister
Przemysłu
Marzena
Czarnecka nawiązując
w ten sposób do kłopotliwej spuścizny po rządzie PiS-u, jaką
była gigantyczna skala importu węgla do Polski. Import ten w
założeniu miał zasypać „dziurę” po wykorzystywanym
w gospodarstwach domowych węglu
z Rosji (wprowadzono na niego embargo zaraz po rosyjskiej napaści na
Ukrainę). Przy
okazji jednak (przed czym ostrzegali znający rynek surowców eksperci)
zasypano Polskę milionami ton miałów energetycznych, co mocno
pogorszyło (i tak niełatwą) sytuację rodzimych spółek
górniczych, które zaczęły mieć problem ze sprzedażą swojego własnego produktu.
Górnicze spółki boją się nowych norm. Przez nie znów ożyje import?
Ministerstwo Przemysłu obawia się jednak, że jego starania zniweczy Ministerstwo Klimatu i Środowiska przygotowujące obecnie projekt nowego rozporządzenia w sprawie wymagań jakościowych dla paliw stałych. Dokument ten ma określać normy jakościowe dla węgla kamiennego, brykietów lub peletu zawierającego co najmniej 85 proc. węgla kamiennego, a także „produktów w postaci stałej otrzymywanych w procesie przeróbki termicznej węgla kamiennego lub brunatnego przeznaczonych do spalania”.
Spółki górnicze, organizacje branżowe oraz sprzedawcy węgla zgodnie alarmują, że proponowane normy są tak wyśrubowane, że polskie kopalnie nie będą w stanie ich spełnić, gdyż nie posiadają w swoich złożach węgla o takich parametrach. Zdaniem koncernów wydobywczych i Ministerstwa Przemysłu skutkiem tego będzie wzrost cen i ponowne nasilenie się importu węgla (ze wszystkimi tego konsekwencjami, czyli rosnącymi zwałami przy elektrowniach i kłopotami krajowych producentów). Zdaniem samych sprzedawców ceny węgla w rzeczy samej wzrosną, ale już import nie, gdyż nowych norm nie będzie w stanie spełnić żaden węgiel z importu. No może z wyjątkiem tego rodem ze wschodu.
Obawy górniczych spółek są tym bardziej uzasadnione, że dane ARP wyraźnie pokazują, że czas węglowej hossy już się skończył. Każda tona sprzedanego węgla w pierwszym kwartale bieżącego roku oznaczała ponad 123 zł „w plecy” (dla porównania, dwa lata temu o tej porze zysk na jednej tonie sięgał 322 zł). Efekty widać. Po pierwszym kwartale sektor górnictwa węgla kamiennego w Polsce ma już 642 mln zł netto straty (przed rokiem w analogicznym okresie wypracował ponad 3,2 mld zł zysku netto). Równocześnie stan zapasów na koniec marca sięgał 4,9 mln ton, co oznacza, że przez zimę zwały bynajmniej nie zmalały.
Może Cię zainteresować: