Redaktorzy "Polonii" żartowali w prima aprilis z upodobaniem, a wyobraźni nie można im było odmówić. Czasami grubo. Udało im się ściągnąć tłum ludzi na katowicki Muchowiec, skąd - jak zapowiedzieli - miały zostać uruchomione próbne loty do Krakowa. Z kolei na placu Miarki w Katowicach setki melomanów daremnie oczekiwały na zaanonsowany w "Polonii" koncert radiowy ze słupa, zgromadzonym zaś na dworcu kolejowym kinomanom nie dane było spotkać tam aktora Jackiego Coogana (pamiętacie"Brzdąca" Charliego Chaplina?), którego przejazd przez Katowice też okazał się primaaprilisowym dowcipem.
Thriller w Katowicach
A już w 1929 roku prima aprilis w "Polonii" był mocno hardkorowy. Nie tylko jak na owe czasy. Ścinająca krew w żyłach tragedya. Katowickie lwy, Sarras i Ani uciekły z klatki i buszują po mieście. Zmobilizowana policja, straże ogniowe i związki przysposobienia wojskowego. Trwa obława - ostrzegała gazeta, opisując rzekomą ucieczkę groźnych drapieżników, które wręcz rozniosły nieszczęsny katowicki zwierzyniec, ówczesną chlubę miasta przy ulicy Bankowej. Dziś powiedzielibyśmy, że reporter jechał po bandzie:
Jak świadczą poprzerywane druciane ogrodzenia, lwy postanowiły, korzystając z wolności, zawrzeć przede wszystkiem znajomości ze swymi spółtowarzyszami niewoIi. Prawie wszystkie klatki zostały zrujnowane, a mieszkańcy ich pożarci (ptactwo i mniejsze zwierzęta) lub pomordowani, podarci niejako na strzępy, jak wilki i borsuk.
Kolejne ofiary stanowili już ludzie. Jeden z lwów przegryzł ramię szopienickiemu strażakowi. Artykuł stopniowo przechodził w horror uwieńczony cliffhangerem:
Ścigane lwy wpadły na podwórze, gdzie z powodu późnej pory nie było już nikogo, a ponieważ już w bramie ukazali się policjanci ścigający, wbiegli do sieni i na schody... W ten sposób lwy dostały się na najwyższe piętro kamienicy, a stamtąd już na strych otwarty, gdzie właśnie jedna z lokatorek zdejmowała z sznurów wysuszoną bieliznę, pozostawiwszy niedaleko wejścia na strych w koszyku dwuletnie swe dziecko... Nagle przerażona matka, obejrzawszy się, w migotliwem świetle świecy ujrzała dwa kapiące pianą pyski z olbrzymiemi kłami nad koszykiem, w którym siedziało jej dziecko... Nie zastanawiając się ani chwili, wiedziona instynktem matczynym, nieszczęśliwa kobieta rzuciła się ku zwierzętom, które, zauważywszy ją, przygotowały się do skoku... Rozległ się przeraźliwy krzyk kobiecy, które stłumił do grzmotu podobny ryk lwi...
W kolejnym numerze uspokajano, że to prima aprilis. Ciekawe swoją drogą, czy była to tylko przypadkowa zbieżność, czy też dziennikarza "Polonii" zainspirowała analogiczna, legendarna historia o grasujących po mieście lwach zbiegłych z klatek w Central Parku, zmyślona w redakcji "New York Herald" w 1874 roku. Jeżeli tak, dobrze to świadczy o ich znajomości historii (szczególnie prasy).
"Polonia" kontra sanacja
Pisząc primaaprilisowe fake newsy redaktorzy nie ograniczali się do lifestylu i sensacji. Śmiało wypływali na rozległe wody śląskiej polityki. Te zaś były wzburzone. W międzywojennym województwie śląskim trwała odwieczna wojna pomiędzy korfanciorzami i grazyńszczokami, czyli zwolennikami pozostającego od przewrotu majowego w 1926 roku w opozycji Wojciecha Korfantego, a sanacją, której na Śląsku przewodził wojewoda Michał Grażyński. Korfanty i Grażyński nienawidzili się od lat.
- Można odnieść wrażenie, że zabrakło na Śląsku miejsca dla dwóch wielkich polityków - komentował antagonizm pomiędzy nimi prof. Zygmunt Woźniczka. Nieżyjący już historyk nie ukrywał swej fascynacji postacią Grażyńskiego, jednak przyznawał bezstronnie, że wojewoda był małostkowy i będąc wrogiem Korfantego, nieubłaganie go zwalczał.
Z wzajemnością. Także i Korfanty zwalczał swego antagonistę na każdym możliwym polu, m.in. w Sejmie Śląskim, do którego posłował. A także w mediach. Przypomnijmy, ze Korfanty był redaktorem naczelnym i wydawcą wielkonakładowej "Polonii". Wydawana na Śląsku i z ambicjami ogólnopolskimi, mimo niechęci, ograniczeń i wręcz cenzury nakładanej na nią przez sanacyjne władze, gazeta stanowiła potężne medium propagandowe. Nic więc dziwnego, że redakcja "Polonii" przy okazji niejednego prima aprilisu stroiła sobie żarty z sanacji w ogólności, a z wojewody zwłaszcza.
1 kwietnia 1928 Polonia informowała na pierwszej stronie:
Dziś o godzinie 12-ej w teatrze miejskim odbędzie się Wielka Akademia Przedwyborczo-propagandowa kandydatów na stanowisko I burmistrza Katowic. Oprócz opublikowanych już przez "Kurjerka Krakowskiego" 3-ch głównych kandydatów, przemawiać będzie jeszcze kilkunastu innych, wśród których wymieniają nazwiska pp. Grzesika, Kornkego, Karkoszki, niewybranego w Żorach p. Bałdyka i in. Każdy z kandydatów wygłosi elaborat, co i w jakim czasie zrobiłby dla Katowic w razie wyboru. Elaboraty będa ilustrowane pokazem planów i wyświetlaniem obrazów przyszłych gmachów, tunelów, ulic, plantacyj itp. Każdy mieszkaniec Katowic, zamieszkujący w nich od roku, ma prawo do jednego miejsca bezpłatnie. W razie zbytniego przepełnienia o godzinie 1 min. 30 nastąpi powtórzenie Akademii dla tych, którzy nie mogli się dostać na pierwszą. Na zakończenie zebrani odśpiewają hymn IV Brygady pod dyr. p. J. Przybyły i III zwrotkę "Roty" pod dyr. p. Calondera.
Czytelnicy
bywali w politycznym świecie województwa śląskiego
zaśmiewać się musieli do rozpuku nie tylko na widok
wymienionych w tekście nazwisk sanacyjnych aktywistów, ale i owego
wspomnianego na końcu dyrygenta. Szwajcar Felix Calonder
nie był muzykiem, a przewodniczącym Górnośląskiej Komisji
Mieszanej - organu powołanego w myśl Konwencji Genewskiej
i mającego bronić interesów mniejszości narodowych po obu
stronach dzielącej Górny Śląsk granicy, a zwanego potocznie
Trybunałem Calondera. Trzecia zwrotka "Roty" to ta
rozpoczynająca się słowami "Nie będzie
Niemiec"... Niewątpliwie jednak byli i tacy, co dali się
nabrać i z czystej ciekawości wybrali się w południe do teatru.
Gdzie zapewne oczekiwali rozbawieni reporterzy "Polonii".
Panowie dziennikarze byli tżz zdolni do żartów ciężkiego kalibru. W 1929 roku "Polonia" ogłosiła, że w Katowicach powstanie Uniwersytet Śląski, którego patronem będzie... święty Michał. Imiennik Grażyńskiego, cóż za zbieg okoliczności. Historyczną dla Górnego Śląska, gigantyczną inwestycję, zaprojektowaną na miarę Manhattanu, zajawiono dyskretnie - ukazującym rzekomą makietę zdjęciem z krótkim podpisem. Podobnym żartem okazał się Pałac Związku Powstańców Śląskich, który sanacja miała wznieść w Katowicach za pieniądze otrzymane od Piłsudskiego.
Z kolei z prezydenta Katowic Adama Kocura natrząsano się, informując o jego ślubie z poznaną w Hiszpanii señoritą Dolores de Ai-Canas księżniczką da Anlarom. Młodej parze Madryt miał sprezentować w ślubnym podarunku 40-konne auto marki Hispana-Cocica. Kocica dla Kocura - pyszny koncept panie kolego, hahaha. Sanacyjnym władzom lokalnym obrywało się gęsto. Inwestycje sanacyjne m. Cieszyna - nowy tank do automatycznego czyszczenia miasta - głosił podpis pod zdjęciem zaprzężonej w parę wołów dwukółki.
Obiektem szydery stały się też organizacje kombatanckie powstańców śląskich, koniunkturalnie przechodzące pod znaki (trzymającej władzę, a więc i kasę) sanacji: Kompanja P.W. I W.F. z wysp Haiti zgłosiła swój akces przystąpienia do Zw. Powstańców Śląskich w nadziei na traliki, probiernie i t.p.
Konkurencja czuwa
Na 1 kwietnia kreatywnością w tworzeniu fake newsów wykazywali się też rywale "Polonii", czyli sanacyjna "Polska Zachodnia". Zaczęli już przy pierwszej okazji, na prima aprilis 1927 zamieszczając m.in. sensacyjne doniesienie pod tytułem P. Korfanty nawrócił się? Nareszcie staje w roli lojalnego obywatela:
Wczoraj obiegły miasto pogłoski naprawdę sensacyjne, które, gdyby się sprawdziły, oznaczałyby nowy zwrot w układzie stosunków polit. na Śląsku. Oto P. Wojewodzie Grażyńskiemu miano przed samym jego odjazdem do Warszawy wręczyć depeszę następującej treści: "Pod wrażeniem zaciekłej kampanji pism niemieckich, wyzyskujących wszelkie moje posunięcia i wystąpienia do szerzenia przesadzonych wieści o niezgodzie, szarpiącej społeczeństwo śląskie, uważam sobie za obowiązek zapewnić P. Wojewodę o mojej niekłamanej lojalności wobec Państwa, jego interesów i jego przedstawicieli, oraz wyrażam P. Wojewodzie szczere uznanie za jego dotychczasową pracę, gotów w niej nieść pomoc wszelkiemi siłami, jako karny i sumienny obywatel. W. Korfanty".
Tia. Prima aprilis! 1 kwietnia 1927 redaktorzy "Polski Zachodniej" żartowali z zapałem, przyznając się do tego nazajutrz i nie szczędząc przy tym przytyków konkurencyjnej „Polonii” i jej szefowi:
Istnieje tradycyjna zasada staropolska: cały rok mówić prawdę, a zwodzić bliźnich raz tylko na rok, 1 kwietnia (nie wszyscy się do tego stosują, np. "Polonia" robi "prima Aprilis" przez cały rok). W numerze wczorajszym zamieściliśmy szereg wiadomości, które aczkolwiek zmyślone, kryły nieraz w sobie zdrową tendencję: do nich należała sensacyjna wieść o "lojalnej" depeszy p. Korfantego do p. Wojewody, notatki kronikarskie o wprowadzeniu języka polskiego w sklepach katowickich, o pożegnalnym odczycie p. Roguszczaka i o karze chłosty na paskarzu. Te "primaaprilisy" powinny się stać rzeczywistością. Dalszą serję stanowiły czystej krwi "zwodzenia" jak np. wieść o wydzierżawieniu kolei polskich, o manifestacyjnym pochodzie Narodowego Związku Powstańców, o retransmisji koncertu Kiepury, o przybyciu prawnuka Bartosza Głowackiego do Katowic. Były wreszcie dwa ogłoszenia: P. Kustos nachodzony był przez cały dzień przez rzesze amatorów cygar, papierosów i "presówki", zaś dobroduszny a okazały p. Kulawik, nasz sąsiad z ul. Warszawskiej nie mógł się opędzić przed amatorami koncertu Kiepury i odczytu (pożegnalnego!) p. Roguszczaka. Wreszcie jeden z kolejarzy, dobrze znający kolegów podał dowcipnie zestawiony skład zarządu klubu kolejarzy-abstynentów, a "radio" przyniosło sensacyjne szczegóły o gnieździe bocianiem na antenie. Wszystkie te "kawałki" przypominają o znanem przysłowiu: "Na Prima Aprils nie wierz, bo się pomylisz!".
Berlińczyk Adalbert, mistrz operetkowy
Zatem i w gabinetach Województwa rechotano 1 kwietnia. Tam jednak z Korfantego i "Polonii". Z pewnością było tak np. w prima aprilis 1930:
Nagonka sfer opozycyjnych na Teatr w Katowicach, a w szczególności na Towarzystwo Przyjaciół Teatru - wydała smutne owoce. Jak się dowiadujemy, placówka ta zostaje z dniem dzisiejszym zamieniona na kino. Decyzja jest następstwem operetki "radzieckiej”, której kompozytorem jest mistrz operetkowy - berlińczyk Adalbert von Kornanty. Operetka ta tak rozsierdziła ojców miasta, że postanowili zamienić teatr na kino, a pierwszym filmem, który będzie wyświetlany, jest Harry Peel - "Obrońca uciśnionej cnoty". Film ten będzie przeplatany śpiewem. Pierwsza piosenka będzie "O du lieber Augustin" i wiele wiele innych. Radni miejscy szukają odpowiednich ludzi, kórzyby objęli czynności bileterów. Chodzi o ludzi jak najbardziej uczciwych, bo i tu - niestety jak wszędzie - można robić kawały. (...) Długo zastanawiano się nad powierzeniem ważnego stanowiska portjera... odpowiedniej osobie. Chodzi tu o człowieka, który staje przy przemawianiu dopiero na życzenie Niemców, ma reprezentacyjny wygląd, mocne bary, bierze odpowiednie i duże „napiwki” - słowem mocny charakter. Gdyby się taki znalazł, zechce się zgłosić: Katowice, ul. Sobieskiego Nr. zbyteczny.
Numer był zbyteczny, bo i tak cały Śląsk wiedział, o kogo chodzi. Redakcja "Polonii" mieściła się przy Sobieskiego 11.