Jurand Jarecki, jeden z najwybitniejszych budowniczych powojennych Katowic urodził się 4 października 1931 roku. W Krakowie, choć to tylko wpis w metryce (i krakowska porodówka), bowiem wychowywał się w Zakopanem. Na Śląsku wylądował przez ojca, który dostał pracę w pogotowiu i mieszkanie w Katowicach. Lądowanie nie było łatwe: "Czułem się, jakbym trafił do innego kraju - zupełnie nic nie rozumiałem z tego, co po śląsku mówili do mnie moi szkolni koledzy. Katowice były też szare, brudne i ponure" - mówił mi kiedyś.
"Nie znam żadnego Jareckiego!"
Chciał projektować samoloty, z czego zresztą tylko częściowo zrezygnował (każdy, kto był w jego pracowni, pamięta wiszące i stojące wszędzie modele jego autorstwa). Gdy ponure Katowice ozdobiły tablice z makietami nowego miasta, które zamierzała budować Polska Ludowa, postanowił, że zamiast latających maszyn, będzie rysował budynki. Ale najpierw trzeba było skończyć studia, a młodego Juranda o mało nie wyrzucili z liceum - za zawieszenie w klasie wszystkich portretów bohaterów socjalizmu do góry nogami. Tu anegdota: po epizodzie na architekturze w Szczecinie i Wrocławiu, u ojca wyprosił załatwienie przenosin do Krakowa. "Ojciec, świetny brydżysta i towarzyski człowiek znał wielu ludzi. Pewnego dnia oświadczył, że w Krakowie wszystko załatwił z rektorem" - opowiadał.
Jarecki melduje się w dziekanacie, przedstawia głośno i wyraźnie, zjawia się dziekan wydziału i pyta zdziwiony: „No dobrze, ale o co chodzi, Jarecki?”. „Ojciec przekazał mi, że świetnie gra pan w brydża. Zabrałem indeks z Wrocławia i bardzo chciałbym studiować w Krakowie”. Dziekan odpowiada: „Po pierwsze: nie znam żadnego Jareckiego, po drugie: nie znoszę grać w karty!”.
"Wyglądałem chyba, jakbym miał zaraz zemdleć, bo profesor westchnął i rzucił kategorycznie: „Przyjmuję cię do nas na trzy miesiące. Ale wystarczy, Jarecki, że dostaniesz jedną pałę, obojętnie z jakiego przedmiotu, wracasz do domu”. Tak się przyłożyłem wtedy, a musiałem u niego projektować mosty, że po tych trzech miesiącach powiedział mi: „Zostajesz u nas, brydżysto”.
Praktyka u Candilisa
Takich historii Jurand zawsze miał na pęczki. Gdy już objawił architektoniczną smykałkę, wylądował we Francji na stypendium dla młodych talentów. Mama zadbała wcześniej, by syn potrafił się jakoś porozumiewać zagranicą, więc ściągnęła do domu nauczycielkę francuskiego. "Chwaliła mnie tak, że pomyślałem sobie: pieniędzy może mam mało, ale przynajmniej zrobię dobre wrażenie".
"Wychodzę z lotniska, wsiadam do taksówki, swoją płynną francuszczyzną mówię, dokąd chcę dojechać, a kierowca robi wielkie oczy. „Pan powtórzy” - mówi do mnie. Głuchy? To powtarzam: „Proszę mnie zawieźć pod taki adres”. On znowu przewraca oczami, bierze ode mnie kartkę z adresem i… czyta, po swojemu. Już wtedy podejrzewałem, że moja nauczycielka trochę chwaliła mnie na wyrost" - śmiał się Jarecki.
We Francji terminował u słynnego Georgesa Candilisa. We Francji poznał jeszcze słynniejszego Le Corbusiera. Z Francji wrócił pełen pomysłów, z których wiele rozbijało się o PRL-owską siermiężność. Na przykład os. Paderewskiego w Katowicach.
"Chciałem zróżnicować wysokość bloków, żeby cała ta przestrzeń była ciekawsza. Stworzyć osobne trakty dla pieszych, rowerzystów i samochodów, ale na aż tak śmiałe koncepcje nie było wtedy warunków. Miało być dużo mieszkań, do tego szybko i tanio" - opowiadał.
"Jeśli miłe tobie życie..."
Zenit, w swoich czasach najnowocześniejszy dom towarowy w Polsce, zaprojektował razem z Mieczysławem Królem. Zagranicą Jarecki podpatrzył między innymi samoobsługową organizację sklepu, kurtyny powietrzne, które zapobiegały wyziębianiu się wnętrza przy często otwieranych drzwiach oraz tafle hartowanego szkła zamiast drzwi tradycyjnych. A potem było jak zawsze. Marzenia rozbiły się o rzeczywistość.
"Jeździliśmy po całej Polsce w poszukiwaniu huty, która coś takiego wyprodukuje. Gdy w końcu ją znaleźliśmy, okazało się, że tafle są cieńsze od tych stosowanych na Zachodzie. I po otwarciu Zenitu, napierający tłum rozbił jedną z szyb. Jedna z gazet napisała potem o mnie, że młody architekt przyjechał z Francji i myśli, że Francję zaprojektuje w Katowicach"- wspominał Jarecki.
Choć po Katowicach krążyło nawet powiedzenie: "Jeśli miłe tobie życie, nie chodź nigdy przy Zenicie", dom handlowy wybudowany przy Rynku okazał się ogólnopolską sensacją. Nazwę Zenit wyłoniono w konkursie, ale Jarecki żartował z teściową (o imieniu Zenobia), że to dla niej. "Moja teściowa prowadziła kiosk Ruchu. Czasem żartowałem sobie, że szykuję dla niej nowe miejsce do handlowania w najlepszej części Katowic. „Zenit? Czyli dla Zeni. To dla mamusi”.
"Czasy mieliśmy takie, że towar wyprzedawał się na pniu, a do Zenitu przyjeżdżały rzesze z całej Polski. Dla władz miasta i województwa to był z kolei powód do dumy, bo oto w Katowicach po raz pierwszy po wojnie powiało nowoczesnością. Namiastką Zachodu i kapitalizmu. To samo dotyczyło architektury" - podkreślał Jurand. - "W zniszczonych wojną miastach potrzebowaliśmy zupełnie nowego budowania. I w tym sensie koncepcje Corbusiera okazały się niezwykle trafne i praktyczne. Zenit był jednym z pierwszych w Polsce zwiastunów powojennego modernizmu, który rozwijał się w Europie".
Jeszcze lepsza historia towarzyszyła Skarbkowi, drugiemu dziełu Jareckiego. We Francji architekt wypatrzył słynne aluminiowe łuski do ozdobienia elewacji gmachu. Jak je sprowadzić na Śląsk? Dyrektorka Społem znała kogoś w partii, ten ktoś znał kogoś, kto dobił targu: metalowe panele w zamian za... węgiel. Tak, przez długie dekady to była nasza jedyna waluta. Francuzi byli na tyle zadowoleni z transakcji, że do blach dołożyli wykładziny i nagłośnienie do Skarbka. Warto pamiętać o tych abstrakcyjnie brzmiących dziś okolicznościach, gdy oceniamy dorobek architektury powojennych Katowic. Przy innej okazji Jarecki mówił mi, jak budowę Haperowca czy kina Kosmos próbowali blokować działacze z Warszawy.
"Dostaliśmy zastrzeżenie, że mamy przerwać prace przy kinie. Poszliśmy z tym do Jerzego Ziętka. On na to, ze spokojem: 'Robić dalej'. No to robiliśmy" - wspominał Jarecki.
W Katowicach zrealizował co najmniej kilkanaście znaczących projektów, oprócz wymienionych wcześniej (Zenit, Skarbek, os. Paderewskiego, Haperowiec czy kino Kosmos), także bloki mieszkalne przy Korfantego, Uniwersyteckiej czy Mikołowskiej, pawilony wzdłuż ul. Chorzowskiej czy wieńczący jego wielką karierę gmach Biblioteki Śląskiej. Można przy tym żałować, że wiele jego niezwykłych koncepcji nigdy nie doczekało się wdrożenia: Muzeum Walki i Zwycięstwa vis a vis dzisiejszego NOSPR-u, Dom Usług przy dworcu czy futurystyczne wieże przy ul. Mickiewicza.
Jarecki zawsze miał jeszcze jedną pasję: oprócz architektury i samolotów. To narciarstwo. Przez większość zawodowej kariery był mistrzem w branży we wszystkich dyscyplinach związanych z nartami: alpejskich, skokach (!), a nawet w nartach wodnych. To zakopiańskie dziedzictwo Juranda. Warto pamiętać, że projektował on również skocznie narciarskie: w Bystrej, Zakopanem, Szczyrku czy Karpaczu.
Choć z uznaniem nazywano go "śląskim Le Corbusierem", jego architektura nigdy nie została w Katowicach w pełni doceniona. Mniej więcej od lat 90. nawoływano z różnych stron do wyburzenia Zenitu i Skarbka, jako bezwartościowych reliktów PRL.
- Pod tym względem Zenit i Skarbek są chyba rekordzistami na Śląsku - konstatował. - Kilka lat temu dochodziły do mnie głosy, że władze Katowic zastanawiają się, jak pozbyć się Zenitu. Ale może to były plotki? Może. Ale jest coś takiego, co sprawiło, że oba te domy handlowe są kozłami ofiarnymi architektury PRL w Katowicach. Nie dalej niż rok temu na dużym zebraniu w SARP wstaje młody architekt i mówi: „Zenit trzeba było już dawno wywalić w powietrze. Dyskusja była o perspektywach zmieniających się Katowic. Więc co zrobić, żeby miasto wyglądało lepiej? „Zburzmy Zenit!”. Zabolały mnie te słowa, nawet jeśli ich autor miał na myśli wyłącznie prowokację. Inni koledzy w SARP zapytali go: „Jak jesteś taki mądry, to powiedz, jaki masz lepszy pomysł”. Nic nie powiedział.
To już na szczęście przeszłość i architektura nazwana kiedyś przez Springera "źle urodzoną" najgorsze ma już za sobą. Zenit i Skarbek już raczej nie znikną, choć przed Katowicami wciąż stoi wyzwanie polegające na wyeksponowaniu i symbolicznej rewaloryzacji powojennego dorobku nie tylko Jareckiego, ale też Franty, Buszki czy Gottfrieda. To temat na inną opowieść. Dziś wystarczą życzenia i dobre słowo o niezwykłym człowieku, któremu Katowice wiele zawdzięczają.
---------------------------------------------------------------------------------
Podoba Ci się ten artykuł? Zapisz się do newslettera ŚLĄZAGA, a będziesz mieć pewność, że nie przegapisz innych naszych ciekawych tekstów. Zapisy: www.slazag.pl/newsletter