„Działania zmierzające do wsparcia odbiorców indywidualnych przez premiowanie sprzedaży węgla po cenie odpowiadającej średniej cenie z ostatniego roku spowoduje powstrzymanie nieuzasadnionego wzrostu cen sprzedawanego węgla, zarówno przez czasowe wyhamowanie popytu wynikającego z obawy przed dalszym wzrostem cen, jak również przez zapewnienie konkurencyjności ceny na rynku” – tak można przeczytać w uzasadnieniu do rządowego projektu ustawy o szczególnych rozwiązaniach służących ochronie odbiorców niektórych paliw stałych w związku z sytuacją na rynku tych paliw.
Sprzedawcy węgla nie palą się do pomysłu rządu
Projekt ten, którego pierwsze czytanie zaplanowano w środę
(22 czerwca) na posiedzeniu sejmowej Komisji do Spraw Energii,
Klimatu i Aktywów Państwowych zakłada, że rząd
będzie dopłacał dystrybutorom
maksymalnie 750
zł do każdej tony sprzedanego węgla
(także brykietu
lub peletu
zawierającego co najmniej 85 proc.
węgla)
pod
warunkiem, że oni
sami
sprzedawać będą
to
paliwo indywidualnym
nabywcom za nie więcej niż 996,60 zł brutto. Według
rządowych
wyliczeń
taka jest bowiem
jego
średnia
cena z
okresu ubiegłego roku dla
indywidualnych
klientów.
Kupowany
za
taką kwotę węgiel
mógłby
być przeznaczony
wyłącznie na własne potrzeby, przy
czym „promocja”
byłaby
ograniczona
do
3
ton na klienta. Biorąc
pod uwagę determinację rządu, by „coś” zrobić z sytuacją na
rynku węgla, można przypuszczać, że ustawa w szybkim tempie
przejdzie przez parlament. Tyle,
że jej efekty mogą być mizerne, bo sprzedawcy węgla nie
palą się do tego, by wchodzić w zaproponowane przez rząd
rozwiązanie. Dlaczego?
1. Sprzedawcy nie dopłacą do interesu
Po pierwsze dlatego, że musieliby dopłacać blisko tysiąc złotych do każdej tony sprzedanego przez siebie węgla. Zakładając bowiem, że od klienta mogliby skasować nie więcej niż 996,6 zł, a od rządu 750 zł (co nie jest pewne, o czym poniżej), to musieliby sprzedawać węgiel w cenie nie wyższej niż 1746,6 zł brutto za tonę. A za takie pieniądze węgla nie kupią. Przynajmniej nie tego, który jest do Polski importowany (a krajowego na rynek więcej nie trafi ze względu ograniczone możliwości wydobywcze kopalń).
Jak wskazuje nam jeden z przedstawicieli branży w porcie za tzw. niesort (węgiel wymieszany) trzeba
zapłacić ok. 2100 zł za tonę. Do tego dochodzi transport do
składu oraz przesortowanie, po którym z ładunku zostaje ok. 20-30 proc.
węgla
grubego, bo resztę można sprzedać wyłącznie jako miał (czyli
znacznie taniej). W sumie dla handlarza finalny koszt nabycia jednej
tony węgla to 2500-2600 zł, co
oznacza, że do
każdej tony węgla musiałby
dopłacać jakieś 800-900 zł.
2. Dopłaty na kredyt
Po
drugie, powyższe
wyliczenie to teoria, bo w
praktyce każdy sprzedawca podejmujący rządową ofertę musiałby w
pierwszych kilku miesiącach dopłacać do interesu znacznie więcej.
Zgodnie
bowiem z projektem ustawy wnioski o wypłatę rekompensaty miałby
składać dopiero od 1 stycznia 2023, a pieniądze (w razie
pozytywnej weryfikacji wniosku) mógłby otrzymać do 31 marca 2023
r. A to oznacza, że na początek musiałby kupować węgiel w porcie
po cenie 2500-2600 zł za
tonę, sprzedawać klientowi maksymalnie za 996,6 zł (czyli
dokładać na tym etapie ponad 1500 zł do tony) i liczyć na wypłatę pieniędzy
od rządu.
3. Dopłaty... niższe niż 750 zł
I
tu pojawia się trzecia wątpliwość tzn. faktyczna
wysokość rządowej
rekompensaty.
Przypomnijmy raz jeszcze, że projekt mówi o maksymalnej wartości
tej kwoty. Tym
samym nie wyklucza, że może być mniejsza. W projekcie ustawy bardzo jasno zapisano bowiem, że łączna wartość wypłaconych rekompensat nie może
przekroczyć 3 mld złotych. Gdyby podzielić to przez 750 zł, to
okazuje się, że rząd może dołożyć się do 4 mln ton węgla. A
co jeśli łączna wartość wniosków o rekompensaty przekroczy tę kwotę? Wówczas ich wysokość podlegać będzie proporcjonalnemu
obniżeniu. Innymi słowy, może się okazać, że przedsiębiorca
stanie się na takiej transakcji jeszcze bardziej stratny, gdyż nie dostanie nawet 750 zł dopłaty do sprzedanej tony węgla.
4. System jest dziurawy
Po czwarte wreszcie, niepokój sprzedawców budzą ewentualne nadużycia, których ofiarą mogliby paść. Co prawda projekt zakłada, że powstanie baza osób pełnoletnich zainteresowanych zakupem paliwa na potrzeby swojego gospodarstwa domowego i że przy transakcji będą one składać (pod rygorem odpowiedzialności karnej) oświadczenie z informacją, czy i ile do tej pory już go nabyły, a sam przedsiębiorca najpóźniej w kolejnym dniu roboczym umieści wprowadzi transakcję w specjalnym portalu, lecz można spotkać się z opinią, że to za mało i że system powinien odnotowywać wszelkie transakcje w czasie rzeczywistym.
- Bo co będzie, jeśli kilka osób z jednej rodziny tego samego dnia postanowi kupić węgiel w tych ustalonych przez rząd cenach? Który ze składów, gdzie dokonają zakupu, otrzyma rekompensatę i co z tymi, którzy takiej rekompensaty nie dostaną? - pyta nasz rozmówca. Jego zdaniem ustawa niczego na rynku węgla w krótkiej perspektywie nie zmieni: w cenie około 1000 zł za tonę będzie można teoretycznie kupić węgiel z polskich kopalń (ale przy kłopotach z jego dostępnością w praktyce będzie to wymagać wiele szczęścia), a węgiel z importu dalej będzie kosztował tyle ile kosztuje, ponieważ dla dystrybutorów sprzedaż na warunkach określonych w rządowym projekcie wiązać się będzie ze zbyt dużym ryzykiem.
Może Cię zainteresować: