– Jest ciężko. Pracujemy nieustannie od 25 lutego. Czasami brakuje już sił, ale po całym dniu spędzonym tutaj, człowiek dostaje skrzydeł – mówi Lucyna Gieracz-Dziura, jedna z wolontariuszek.
Udzielający się w hali społecznicy nie mają teraz zbyt dużo czasu dla swoich rodzin. Dochodzi do sytuacji, że rodziny wolontariuszy przyjeżdżają na halę, by zobaczyć swoją mamę, babcię córkę czy syna.
Na miejscu pracuje około stu społeczników. Emeryci i osoby starsze przychodzą w godzinach dopołudniowych, od 10. Następni „w kolejce” są uczniowie i studenci, a na sam koniec, do godziny 19, swoją cegiełkę dokładają ci, którzy wcześniej pracują. Mimo wielu wolontariuszy rąk do pracy wciąż jednak brakuje – szczególnie popołudniami.
Lekarstwa, recepty i kasza gryczana
Przy wejściu ustawia się kolejka Ukrainek z dziećmi. Czekają na posiłek oraz wolnego wolontariusza, który poprowadzi ich po stanowiskach z żywnością, przedmiotami codziennego użytku, zabawkami i odzieżą. Na lewo od wejścia jest punkt wydający leki bez recepty – działa od 28 marca. Jest i farmaceutka, która stara się porozumieć się z Ukrainkami.
– Sama od miesiąca przyjmuję Ukrainkę z dzieckiem, ich język nie jest już dla mnie obcy – mówi Magdalena Michałowska, farmaceutka. – Codziennie przyjmujemy tu około 150 osób, najwięcej cierpiących na cukrzycę – dodaje.
Farmaceutka tłumaczy nazwy leków, przepisuje ich polskie odpowiedniki i kieruje do aptek, gdzie medykamenty są dostępne. W razie konieczności podaje leki OTC które są dostępne bez recepty - tabletki, syropy oraz leki przeciwbólowe.
Za punktem medycznym wolontariusze z Ukrainkami wybierają najpotrzebniejsze artykuły spożywcze. Rarytasem jest kasza gryczana. W Ukrainie jest o wiele droższa niż w Polsce, a mimo to jest za naszą wschodnią granicą bardzo popularna.
Tatiana Wigand, ukraińska wolontariuszka mieszkająca w Polsce od ponad 20 lat. tłumaczy, że kasza gryczana jest zdrowa, dlatego często w Ukrainie serwuje się ją z dodatkiem mięsnym. Dodaje, że przychodzące kobiety nie wybrzydzają i biorą produkty, które są dostępne.
Od sneakersów po szpilki
Ukraińcy mogą tu również wybrać dla siebie odzież. Sekcja została starannie rozplanowana. Śpioszki dla dzieci zostały posegregowane rozmiarami – leżą w kartonach. Ubrania na wieszakach także ułożone zostały rozmiarami. Na półkach piętrzą się buty – od sportowych sneakersów po eleganckie lakierowane szpilki. Nie brakuje tu także różnego rodzajów torebek, pasków i innych kobiecych, ekstrawaganckich dodatków.
Znajdzie się i coś dla mężczyzn – spodnie, bluzy, koszulki. Niezbyt jednak dużo, bo i Ukraińców jest tu niewielu. Halę odwiedzają głównie starsi lub schorowani mężczyźni. Większość została na Ukrainie, żeby walczyć z rosyjskim najeźdźcą.
Po poszczególnych sekcjach hali oprowadza nas Beata Kaszubowska, jedna z inicjatorów wioski.
– Gdy pojawiały się ubrania prosiłam wolontariuszki, by rzetelnie segregowały odzież. Tłumaczyłam, by wybierały tylko te rzeczy, które same chciałyby ubrać – podkreśla Beata Kaszubowska, jedna z inicjatorek powstania wioski.
Po „sekcji odzieżowej” wygospodarowany w hali został minikącik dla dzieci. Jest tu domek dla lalek, konik na biegunach, klocki, puzzle, pluszaki i kilka samochodzików.
Darmowe posiłki także dla wolontariuszy
Ostatnim elementem tej humanitarnej wioski jest punkt gastronomiczny. W szklanej witrynie wystawione są kanapki, jogurty i wędliny. W koszyku poukładano chleby. Ukrainki ustawiają się w kolejkach, by zjeść coś ciepłego. Zdarza się, że spędzają tu po kilka godzin. Muszą odstać swoje w kolejce, przejść przez stanowiska, czasami skorzystać z punktu medycznego – a to wszystko trwa. Dzieci, rzecz jasna, nie mają tyle cierpliwości co dorośli. Z pomocą, na szczęście, przychodzi wolontariuszka Lucyna. Dla dzieci przygotowała specjalną sztuczkę – soczki i jogurty podaje im przy pomocy maskotki.
– Codziennie przychodzi tu 9-letni chłopiec. Nalewa sobie herbaty, a palcem pokazuje na kanapkę. Siada na ławce, wcina posiłek ze smakiem i wychodzi. Podejrzewamy, że mieszka gdzieś w pobliżu – opowiada wolontariuszka.
Pomaga tu też mama Lucyny. Od 25 lutego (wtedy jeszcze przy ulicy Północnej, w starej lokalizacji wioski) przygotowuje łazanki, bigos, gołąbki i inne regionalne przysmaki. Ukrainkom kuchnia polska najwyraźniej smakuje, bo przychodzą po dokładki. Z domowych posiłków korzystają także społecznicy.
Marketing okazał się skuteczny
Kiedy Beata i Grzegorz chcieli wesprzeć przyjeżdżających Ukraińców i zapewnić im dostęp do najpotrzebniejszych produktów nie przypuszczali, że akcja nabierze takiego rozmachu. – Gdy razem z siostrą i innymi organizatorami wpadliśmy na pomysł organizacji pomocy dla uchodźców, założyliśmy grupę na Facebooku – „Siemianowice dla Ukrainy”. W ciągu pierwszych 10 minut dołączyło 500 osób. Teraz to już społeczność w liczbie ponad 9 tysięcy – mówi Grzegorz Kaszubowski.
W grupie inicjatorzy akcji dzielili się swoimi pomysłami i czekali odzew siemianowiczan. Społecznicy mieli swoje kontakty – do magazynu trafiały kolejne dostawy darów, m.in. żywności, ubrań czy przedmiotów pierwszej potrzeby. Swoją pomoc zaoferowali nawet właściciele firm z wózkami widłowymi, paletami, lokalna palarnia kawy, a nawet przedsiębiorstwa zajmujące się logistyką i organizacją wydarzeń.
– Naszą stronę internetową prowadzą osoby, które miały doświadczenie w firmach zajmujących się marketingiem. To dzięki ich pomocy nasza grupa, a tym samym i „wioska”, stała się tak popularna na całym Śląsku – wyjaśnia.
Jak zarządzać tym „kontrolowanym chaosem”?
Kaszubowski na co dzień prowadzi firmę „Wolna Szkoła Sportu 4 Active”. Wciąż stara się wypełniać swoje obowiązki zawodowe, jednak nie zawsze mu się to udaje. – Muszę szczerze przyznać, że aktualna sytuacja trochę mnie przerasta. Staram się zarządzać całym tym „kontrolowanym chaosem”, jednak nie zawsze mi się to udaje. Zatrudniłem kolejnych podwykonawców, żeby odciążyć się z obowiązków służbowych, a bardziej zaangażować się w pracę na hali – mówi.
Czasami brakuje czasu nawet na sen, jednak w hali jest... kamper, w którym w chwili słabości można „rozprostować nogi”. Na miejscu organizatorzy obecnie spędzają większość swojego dnia, wobec czego spożywają wspólnie posiłki i traktują siebie nawzajem jak członków rodziny. Właśnie, a rodzina? – Od 6 tygodni jestem na pełnych obrotach. W domu nie spędzam więcej niż 4 godziny. Moja żona i 5-letnia córeczka często przyjeżdżają do hali. To tutaj widzę je najczęściej – przyznaje Kaszubowski.
To dopiero początek?
Magazyn, który działał od 25 lutego, początkowo był bardzo skromny. Miejsce było kilka razy mniejsze, jednak ze względów logistycznych i dzięki gestowi wynajmującego obiekt (brak opłat za wynajem do sierpnia) hala Eco-Team została przekształcona w wioskę humanitarną. Co więcej, wielu lokalnych przedsiębiorców wsparło swoimi produktami wolontariuszy.
– Za miesiąc może się okazać, że wizja tego miejsca będzie inna. Natomiast głównym zamysłem jest siemianowicka wioska humanitarna, do której można wracać, i która będzie jednoczyć – wyjaśnia Grzegorz Kaszubowski, jeden z inicjatorów oddolnej akcji „Siemianowice dla Ukrainy”.
Kaszubowski chciałby nawiązać współpracę z urzędem miasta, który mógłby wesprzeć przedsięwzięcie tak, by hala mogła stać się także miejscem pracy. – Ukraińcy wcale nie chcą być na łasce obcego państwa. Lubią być niezależni. W naszej gestii leży stworzenie miejsca, które będzie przez nich prowadzone. Chcemy dać im możliwość zarobku – mówi Kaszubowski.
Wiele pomysłów jest już w realizacji – jednym z nich jest punkt szczepień. Za kilka tygodni może okazać się, że siemianowicki magazyn będzie największym tego typu punktem pomocy Ukraińcom w Polsce.