Przypomnijmy, że śmigłowiec gaśniczy, o którym mowa, brał udział w dogaszaniu gigantycznego pożaru na terenie Nadleśnictwa Świerklaniec. W poniedziałek, 23 maja, pilot maszyny nadleciał nad zalew Rogoźnik II (pow. będziński), aby uzupełnić wodę przed kolejnym zrzutem. Ustawił się nad lustrem wody i zaczął napełniać zbiornik. Wciąż nie wiadomo, jak do tego doszło, ale śmigłowiec stracił stateczność i wpadł do zalewu.
- Pilot o własnych siłach wydostał się na zewnątrz i na kadłubie śmigłowca oczekiwał pomocy. Na miejsce dotarło sześć osób ze specjalistycznej grupy ratownictwa wodno-nurkowego, aby mu jej udzielić - wyjaśnia mł. asp. Wojciech Krawczyk z Komendy Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej w Bytomiu.
Mężczyznę szybko udało się przetransportować na brzeg, a następnie do szpitala, gdzie przeszedł badania. Na szczęście nie doznał poważnych urazów i jeszcze tego samego dnia wrócił do domu.
Wrak śmigłowca wydobyto i przetransportowano na brzeg
Kolejnym etapem działań strażaków było zabezpieczenie wycieków paliwa oraz płynów eksploatacyjnych, a także, co najważniejsze, wydobycie śmigłowca na brzeg, a w zasadzie jego wraku. Operacja nie należała do najłatwiejszych, ponieważ w pobliże miejsca zdarzenia nie dało się dojechać ciężkim sprzętem.
Pojawiło się kilka scenariuszy. Jeden z nich zakładał nawet, że śmigłowiec zostanie podniesiony... jeszcze większym śmigłowcem. Inny, na który ostatecznie się zdecydowano, polegał na zastosowaniu specjalnych "poduszek", dzięki którym maszynę wyciągnięto na powierzchnię wody, a następnie - w piątek, 27 maja - przetransportowano na brzeg.
Okoliczności wypadku zbada Państwowa Komisja Badania Wypadków Lotniczych.
