Związki zawodowe domagają
się od Polskiej Grupy Górniczej wprowadzenia maksymalnych marż dla
dilerów handlujących węglem od tej spółki. Co pan na ten pomysł?
Taki mechanizm funkcjonuje przecież już od wielu tygodni. W
wystąpieniach medialnych mówił o tym wielokrotnie prezes Rogala,
więc mam wrażenie, że jest to już informacja publiczna –
autoryzowani sprzedawcy mają sprzedawać węgiel w cenach
sugerowanych przez producenta. Na stronie internetowej PGG jest
zresztą lista autoryzowanych sprzedawców i można zobaczyć w
jakich cenach oferują oni węgiel z tej spółki. Są to ceny
znacznie niższe, niż te, o których mówią związkowcy. Wystarczą
do tego odpowiednie mechanizmy kontroli i temat załatwiony. Są więc
metody, aby sprawę uregulować w sposób formalny.
To
teraz jest mowa o kroku dalej – już nie sugestii, ale odgórnym
ustaleniu marży.
Taki mechanizm miałby znamiona zmowy cenowej i mogłoby to wywołać
interwencję UOKiK-u. Tu musieliby wypowiedzieć się prawnicy. Ja
osobiście nie znam takiej branży, w której producent dyktuje po
jakiej cenie dystrybutor ma sprzedawać jego produkt. Jeżeli jest to
legalne, to być może można brać takie rozwiązanie pod uwagę.
No
to alternatywą jest przejęcie całego handlu wyprodukowanym
przez siebie węglem grubym przez PGG.
Trudno mi komentować takie pomysły. Sprzedając 4 mln ton węgla
przez internet PGG stałaby się pewnie największym sklepem
internetowym w Polsce, a może i w regionie. Tak tradycyjny produkt
sprzedawany w tak nowoczesnym kanale na tak wielką skalę.
Fenomenalny pomysł. Mam nadzieję, że firmy paliwowe pójdą tym
samym śladem i w niedługim czasie będę mógł sobie zamówić 50
litrów diesla do mojej osobówki z dostawą kurierem w dowolne
miejsce w kraju i to w dodatku taniej niż na stacji benzynowej. To
dopiero byłoby coś... A tak poważnie - w szczycie sezonu kopalnie
często korkowały się przy odbiorach całopociągowych i
całosamochodowych. Nie wyobrażam sobie, aby przy takiej skali
produkcji wywozić wszystko kurierem i aby pojedyncze palety jeździły
po całej Polsce. Tona węgla to nie pudełko butów – logistycznie
uważam ten pomysł za niewykonalny i mało ekologiczny. Co
najważniejsze, jak od mieszania w garnku nie przybędzie zupy, tak
od przekierowania węgla na nowy kanał dystrybucji nie przybędzie
węgla. A to właśnie największy od lat niedobór surowca stanowi
podstawowe wyzwanie dla rynku w tym roku.
Z
punktu widzenia klienta coś tu jednak mocno nie gra. Skoro w sklepie
internetowym PGG węgiel jest po ok. 900 zł za tonę, a na rynku
trzeba zapłacić ponad 2000 zł, to trudno się dziwić, że ludzie
są wściekli.
Obecnie mamy de facto dwa funkcjonujące równolegle rynki węgla
opałowego. Rynek krajowy gdzie według mojej najlepszej wiedzy węgiel
sprzedawany jest w cenach z przedziału 1200-1400 zł za tonę, ale go
notorycznie brakuje. I rynek węgli importowanych z różnych
egzotycznych kierunków, których również brakuje, a ich (bardziej
rynkowe) ceny wahają się w przedziale 2500-3500 zł za tonę. Mowa tu
oczywiście o cenach detalicznych brutto. Nie dziwi mnie to, że
ludzie się irytują – dla firm handlujących również jest to
niekomfortowa sytuacja. Proszę mi jednak wierzyć to nie my
rozpętaliśmy wojnę na Ukrainie, i nie my wprowadziliśmy embargo,
co praktycznie z dnia na dzień zdestabilizowało rynek.
Funkcjonujemy na niezwykle konkurencyjnym rynku, na którym działa
niemal 10 tysięcy firm. Chcemy, aby węgiel był tanim i
konkurencyjnym paliwem, bo tylko to zapewni branży funkcjonowanie w
długim terminie. Aby tak było, trzeba mocno zwiększyć jego podaż
– czy krajową czy z importu. W przeciwnym wypadku lepiej nie
będzie, a może być gorzej.
Związki
twierdzą, że to za krajowy węgiel dilerzy żądają ponad 2000 zł.
Docierają do nas sygnały, że takie przypadki mają miejsce, ale
uważam, że to jest margines. To pewnie jakieś pojedyncze
jednostki, które nie są w stanie poddać się pokusie i sprzedają
węgiel w wyższych cenach. Trzeba też wziąć poprawkę i
zastanowić się, czy ktoś sprzedaje drogo z chęci zysku, czy robi
to, żeby pokryć koszty funkcjonowania i przeżyć? Jeśli firma
miała podpisaną umowę na zakup np. 100 ton węgla miesięcznie i
handlując nim, przy zachowaniu normalnej marży, była w stanie
zarobić na swoich pracowników, koszty utrzymania placu i na końcu
wypracować jakiś zysk, a obecnie ta sama firma ma do dyspozycji np.
30 ton miesięcznie, bo nie jest w stanie nabyć większej ilości
węgla, to na jakiej marży powinna dziś handlować, żeby pokryć
swoje koszty? Tym bardziej, że te koszty rosną z miesiąca na
miesiąc. Dodatkowo mamy sytuację, w której dostawca takiej firmy
odcina ją w coraz większym stopniu od towaru stając się jej
konkurentem. Jak konkurować z monopolistą? Jestem przekonany, że z
tego powodu będzie zamykać się coraz więcej składów w
najbliższym czasie. Czy to wszystko jednak powód, aby stosować
odpowiedzialność zbiorową? Ja czuję się tym zniesmaczony. To
mocno nie w porządku, że pewne grupy interesów chcą zrzucić winę
za niedobór węgla na jego dystrybutorów. Pamiętam nie tak odległe
czasy, gdy była sytuacja odwrotna – przy ogromnej nadwyżce towaru
na rynku dilerzy handlowali w hurcie na marżach ujemnych tylko po to
by nie płacić kar za niewywiązanie się z kontraktów. Wtedy jakoś
nikt nie miał problemu z tym, że są zbyt niskie ceny węgla, które
nie pozwalają zarobić na koszty utrzymania składu. Wtedy to był
prywatny problem tych firm. Medal ma zawsze dwie strony. Tymczasem
obecna narracja jest bardzo jednostronna. Proponuję sprawdzić ceny
deklarowane na składach autoryzowanych sprzedawców producenta i
przedzwonić w kilka miejsc. Są to ceny w przedziale 1200-1400 zł w
przypadku węgli z PGG.
Gdyby tak było, to przed każdym takim punktem stałaby kolejka klientów aż po horyzont.
Nie, bo tego węgla najczęściej nie ma na placu. To jest sedno
problemu – brak towaru, a nie cena. Cena nie ma znaczenia, gdy nie ma
węgla dla wszystkich. Nie twierdzę, że nie ma go wcale, jednak
handlowcy zwykle mają już sprzedane dostawy na kilka tygodni do
przodu. Powtarzam raz jeszcze, to nie cena jest problemem, a
dostępność węgla. Ceną się w kotle nie napali. Jeżeli chcemy
obniżyć cenę, to należy zwiększyć podaż. Bardzo mocno ją
zwiększyć, bo dziura po węglu objętym embargiem jest ogromna.
Nie ma innego wyjścia. Oczywiście jestem sobie w stanie wyobrazić
regulacje całego rynku, jak chociażby wprowadzenie cen maksymalnych,
ale to się skończy tym, że w już w ogóle nie będzie węgla na
składach. Jak za komuny. Należało jednak o takich konsekwencjach
myśleć przy okazji embarga, bo to jest przyczyna tych wszystkich
problemów, które w tej chwili mają miejsce, a one dopiero będą
się nasilać, bo jesteśmy wciąż jeszcze daleko od sezonu
grzewczego. To nawet śmieszne, że ci sami posłowie i senatorowie,
którzy w kwietniu głosowali za embargiem, dziś dzwonią do nas z
pretensjami o wysokie ceny węgla. Niby inteligentni ludzie, a nie
widzą tak prostych zależności. Jeśli czegoś jest mało, to presja
na cenę rośnie. Tak działa rynek. Nie można tego odczarować, ani
uregulować przepisami.
Czyli
winę za te ceny ponosi niedostateczna podaż węgla?
Tak, niech krajowi producenci razem z buńczucznymi związkowcami
nafedrują 4-5 mln ton węgla opałowego więcej, to gwarantuję, że
ceny spadną do poziomów z zeszłego roku lub niższych. To się
nazywa w ekonomii niewidzialną ręką rynku. Nie rozumiem całej tej
agresji, która skupia się na nas. Dilerzy nie są problemem.
Podobno kraj był przygotowany na embargo na węgiel ze wschodu.
Czyżby? Ludzie są wściekli, więc trzeba sobie znaleźć jakiegoś
wroga, najłatwiej to ostatnie ogniwo, które podaje węgiel
klientowi, ale to nie my jesteśmy źródłem problemu. Swoją drogą,
jeżeli autoryzowani sprzedawcy, tak mocno przez związkowców
krytykowani popełniają jakiś błąd, to dlaczego sami górnicy,
którzy dostają talony na węgiel handlują nimi w internecie,
sprzedając węgiel po 1800-2000 zł za tonę? Przecież to nieetyczne.
Sprzedawać tak drogo coś, co dostało się za darmo, bez akcyzy,
VAT-u, CIT-u. Czarny rynek czarnego węgla aż furczy. Wystarczy
zajrzeć na OLX-a, czy na fora internetowe związane z PGG, gdzie
kwitnie taki handel.
Patrząc
na całą tą sytuację z góry, wygląda to tak jakby branża
podcinała gałąź na której siedzi. Bo jestem sobie w stanie
wyobrazić, że klient, który ma w ciągu sezonu wydać kilkanaście
tysięcy złotych na węgiel zacznie się poważnie zastanawiać nad
zmianą źródła ogrzewania.
Wcale mnie to nie dziwi. Niestety, cały postęp jaki udało się
przez lata osiągnąć w poprawie parametrów jakości powietrza w
nadchodzącym sezonie grzewczym trafi szlag. Ubóstwo energetyczne
pośród ogrzewających się węglem wzrośnie do niebywałych
poziomów, a śmieci znów będą segregowane na palne i niepalne.
Zmiana źródła ogrzewania to nie taka prosta sprawa. Zwłaszcza, że
70% domów w kraju to domy nieocieplone i słabo ocieplone. Zmiana
źródła ogrzewania powinna iść w parze z termomodernizacją, a
kogo dziś stać na inwestycję 100-150tyś. w cały pakiet. Poza tym
– na co zmienić źródło ogrzewania? Na gaz, którego ceny w
hurcie podrożały znacznie więcej niż ceny węgla i tylko czasu
trzeba by przesączyły się do poziomu klienta detalicznego? Pellet,
który podrożał niewiele mniej od węgla? Bo raczej w starym
nieocieplonym domu nikt nie zdecyduje się na pompę ciepła.
Krótkoterminowo, podejrzewam, że przy cenie bliżej 4000 zł/t
taniej będzie chyba w każdym pokoju postawić farelkę i ogrzewać
się w ten sposób dopóki ceny prądu jeszcze nie wzrosną. Choć z
drugiej strony, jeśli nawet część z 3,5 mln gospodarstw domowych
korzystających z węgla tak pomyśli, to sieci energetyczne padną
tego samego dnia. Brak tu niestety pozytywnych scenariuszy. Pozostaje
wiara w to, że rynek nie lubi próżni, i że w konsekwencji w
kolejnym roku krajowe spółki będą fedrować na pełnej mocy, a
światowe ceny węgla pójdą w dół.