Utwór „Andzia i ja” został wydany na debiutanckim albumie Oddziału Zamkniętego w 1983 roku. Skandal? Tak i to jaki. Gandzia to przecież slangowe określenie marihuany, prawda? "Na ogół cenzura czepiała się jakiś pojedynczych słów, zwrotów, a tu, mam jeszcze gdzieś tę kartkę, cenzor przekreślił na krzyż całość tekstu, aż się papier podarł" - opowiadał gitarzysta grupy, Wojtek Łuczaj-Pogorzelski.
Ojciec niezadowolony, że piszę piosenki
Rzut oka na okładkę płyty. „Andzia i ja”. Autorzy: Szpilman – Ciempiel. Szpilman? Tak, Andrzej, syn słynnego „Pianisty”. Pod koniec lat 70. Andrzej Szpilman produkował nagrania dla Polskiego Radia. Pisał m.in. dla Hanny Banaszak, Bogusława Meca czy Ireny Santor. „Chciałem zdawać na reżyserię dźwięku. Ojciec był przeciwnego zdania, uważał, że to zawód usługowy, że to nie był dobry pomysł. Uznał, że lepiej, bym miał jakiś praktyczny zawód” – opowiadał mi kilka lat temu.
Władysław Szpilman, legendarny artysta z Sosnowca, pracy twórczej syna nie pochwalał. „Był niezadowolony, gdy usłyszał, że piszę piosenki. Że wchodzę w ten interes, że mogę w nim utknąć - uważał to za bagno. Sam tego doświadczył, gdy ubecja donosiła i atakowała go, np. przy organizacji festiwalu sopockiego” – wspominał syn „Pianisty”
- Ja z drugiej strony, czując ciężar mojego nazwiska, początkowo na siłę starałem się z niego nie korzystać. Irenie Santor pierwszy utwór napisałem „anonimowo”. Pani Irena potem pytała mnie, dlaczego od razu nie powiedziałem, że jestem Szpilman? A ja po prostu chciałem, żeby ona zaśpiewała piosenkę dobrą, a nie piosenkę Szpilmana – mówił.
17 kopii, na wszelki wypadek
A jak to było z „Gandzią”? Andrzej Szpilman przyjaźnił się z Oddziałem Zamkniętym.
- Lubiłem ich, pomagałem od strony producenckiej, menedżerskiej, nawet jeździliśmy razem na koncerty. Podczas jednego z tournée Marcin Ciempiel, basista Oddziału, pokazał mi kawałek piosenki. Poprawiłem go muzycznie i czekałem, aż Krzysiek Jaryczewski napisze tekst. Ale „Jary” był wtedy w orbicie alkoholowej i żadnego tekstu nie był w stanie napisać. Wieczorem przed nagraniem usiadłem do maszyny do pisania, tak powstała „Gandzia” – opowiadał.
Oddział był wtedy „na indeksie”, bo śpiewał „Ktoś nieistotny staje, ma zabłocone usta, terroryzuje zgraję, mieć powinien wszędzie lustra”. Komuś skojarzyło się to z Jaruzelskim i zespół dostali szlaban w radiu.
- Musieliśmy się nagimnastykować, żeby Oddziałowi pozwolono wejść do studia. Załatwiłem znajomego realizatora, nagraliśmy „Gandzię” i na wszelki wypadek zrobiłem też 17 kopii – opowiadał Andrzej Szpilman. - Następnego dnia w kółko utwór leciał w „Lecie z radiem”. Wyciąłem też z niego kawałek z okrzykiem „Gandzia!”, który stał się bodaj pierwszym dżinglem puszczanym na antenie Polskiego Radia. Jedno i drugie po tygodniu zdjęto, bo ktoś doniósł, że to promowanie palenia marihuany. Ale gdy przyjechaliśmy do Jarocina, a nawalony „Jary” zapominał tekstu, cała publiczność śpiewała za niego. Tak wszyscy zakpiliśmy z cenzury, która potem zakazała też „Andzi”.
Mimo usunięcia utworu z listy przebojów Trójki, zapewnił on wielką popularność Oddziałowi Zamkniętemu: jego debiut sprzedał się w wielotysięcznym nakładzie, zapewniając grupie miejsce w kanonie polskiego rocka. Wystarczy wspomnieć spotkanie muzyków OZ z fanami w lutym 1984 roku w Warszawie – przerodziło się ono w zamieszki z milicją, bo ludzie szturmujący sklep muzyczny zatrzymali ruch uliczny na Nowym Świecie.
Sam Szpilman podkreślał po latach, że wbrew pozorom, „Gandzia” była piosenką antynarkotykową, być może pierwszą taką w Polsce.
- Pod koniec przestrzega, że jesteś od niej uzależniony do końca – mówił.
Tego już cenzorów nie obchodziło. Ale po latach to tylko kolejny dowód na to, jak niewiele może cenzura, gdy ludzie wiedzą swoje.
Może Cię zainteresować: