-
Niech się samorządy nie migają przed tym, że jak trzeba wykonywać
obowiązki wobec swoich mieszkańców, to wtedy umywają ręce –
grzmiał w październiku ubiegłego roku Jacek Sasin, wicepremier
oraz minister aktywów państwowych, kiedy okazało się, że
wójtowie, burmistrzowie i prezydenci miast nie palą się
do tego, by zająć się dystrybucją olbrzymich ilości
importowanego do Polski węgla. A że było już jasne, iż same spółki skarbu państwa nie poradzą sobie z tym przed zimą,
więc zrobiło się nerwowo. Ostatecznie, po medialnej, mocno upolitycznionej, wymianie ciosów z rządem samorządowcy
zmiękli i finalnie 99 proc. gmin przystąpiło do tworzonego ad hoc
systemu, który zakładał, że mieszkańcy będą mogli kupić od
nich do 3 ton węgla w cenie nie
wyższej niż 2000 zł za tonę (plus koszty transportu na terenie
gminy) lub 2200 zł za tonę jeśli odbiór będzie
następować w nienależącym do samorządu składzie.
Do gmin trafiło 2 mln ton węgla z importu. Nie całość znalazła kupców
- Dowiedliśmy, że można dobrze współpracować na linii rząd-samorząd oraz z dużymi firmami pod nadzorem Skarbu Państwa. Wspólnie dokonaliśmy wielkich rzeczy w tym sezonie grzewczym – mówił kilka tygodni temu, podsumowując to przedsięwzięcie wiceszef MAP, Karol Rabenda.
Jak podał, przy wsparciu samorządów dostarczonych zostało 2 mln ton węgla (tylko od początku roku do połowy kwietnia było to ponad 1,1 mln ton).
Tyle,
że nie cały węgiel, który między jesienią, a wiosną trafił do
gmin znalazł nabywców. Od samego początku wielu samorządowców
zwracało zresztą
uwagę,
że może zdarzyć się tak, iż na wiosnę zostaną ze zwałami
niesprzedanego „czarnego złota”. Co
prawda czynione
przez gminy w
spółkach skarbu państwa zamówienia
robiono
na
podstawie składanych wcześniej przez mieszkańców
deklaracji, więc teoretycznie
tyle ile zakontraktowano,
tyle powinno zostać przekazane dalej, ale praktyka pokazuje, że nie
w każdym przypadku tak się stało.
Świerklaniec, Knurów, Gierałtowice, czy Wodzisław Śląski. Węgiel od gminy czeka
W samym tylko Świerklańcu po sezonie grzewczym do wzięcia pozostało 125 ton węgla, w zdecydowanej większości groszku. Ponad 23 tony „czarnego złota” (także w większości groszku) z początkiem maja miała na zbyciu gmina Gierałtowice. W sąsiednich Ornontowicach czekało 7,5 ton kostki i orzecha. Na drugim krańcu województwa, w położonych na terenie powiatu lublinieckiego Herbach do wzięcia było ponad 30 ton orzecha. Węgiel „od rządu” został jednak nie tylko w małych gminach. Ogłoszenia o rozpoczęciu sprzedaży końcowej można znaleźć także na stronach internetowych urzędu miejskiego w Knurowie (prawie 56 ton, w większości groszku i ekogroszku), czy Wodzisławia Śląskiego (ok. 29 ton ekogroszku i orzecha).
Początkowo
program zakładał, że węgiel od gminy będzie można kupić do
końca kwietnia. Kiedy stało się jasne, że nie cały
wolumen
przekazanego
gminom surowca
znajdzie
kupców w tym terminie rząd przedłużył czas na jego
sprzedaż
do
końca lipca.
Zmienił także same zasady handlu, znosząc limit 3 ton na jednego kupującego i
wymóg,
by kupujący mieszkał w tej samej gminie, gdzie dokonuje zakupu.
Wszystko
po to, by gminy pozbyły się posiadanego węgla, bo – jak otwarcie
przyznał wiceminister Rabenda – rząd chce jak najszybciej wyjść
z interwencyjnego systemu sprzedaży tego paliwa.
Kupując od wójta wyraźnie przepłacasz. A jeszcze państwowa spółka robi promocję
Jest tylko jedno „ale”. Cena. Jesienią węgiel poniżej 2000 zł za tonę był na wagę złota, bo rynek żądał znacznie wyższych kwot za opał z importu. Ten z krajowych kopalń był wprawdzie tańszy, lecz na tyle trudno dostępny, że dla potencjalnych zainteresowanych i tak nic z tej jego taniości nie wynikało.
Dziś sytuacja uległa zmianie. Popyt na węgiel jest mniejszy (jak to po zimie), jego dostępność jest większa (o czym najlepiej świadczy fakt, że PGG wróciła w swoim e-sklepie do limitów sprzed zeszłorocznej paniki na rynkach), a ceny „czarnego złota” spadają.
- 320 dolarów za tonę węgla? Takie ceny już się nie powtórzą – mówi w rozmowie ze ŚLĄZAGIEM Jerzy Markowski, ekspert górniczy i były wiceminister gospodarki.
Aktualnie w internetowym sklepie Polskiej Grupy Górniczej za tonę ekogroszku luzem trzeba zapłacić 1520 zł, za analogiczną ilość orzecha, czy kostki 1470 zł. Co więcej, spółka z początkiem maja uruchomiła w swoim e-sklepie promocję, która pozwala klientowi kupić drugie tyle ile wynosi podstawowe zamówienie z upustem 400 zł na tonie. A to oznacza, że tonę każdego rodzaju węgla z PGG można mieć za mniej niż 1200 zł. Aż chciałoby się powiedzieć „hajer płakał jak sprzedawał”. Promocja ma trwać do końca czerwca lub do wyczerpania 300 tysięcy ton węgla, które PGG przeznaczyło na sprzedaż w takiej właśnie formie.
W tym kontekście ceny oferowane przez wyprzedające się z węgla gminy nie zachęcają. W Świerklańcu za tonę groszku, orzecha i kostki zapłacić trzeba 1750 zł (miał kosztuje 1500 zł za tonę, co oznacza, że jest droższy niż ekogroszek w promocji PGG). W Gierałtowicach za tonę trzeba dać 1895 zł, a w Ornontowicach 1800 zł, w Herbach 1950 zł. W Knurowie za każdy z oferowanych w ramach „sprzedaży końcowej” gatunków węgla trzeba zapłacić 1850 zł od tony. Za taką cenę można dostać m.in. ekogroszek Karlik z KWK Piast – Ziemowit. A gdyby ten sam ekogroszek Karlik z KWK Piast – Ziemowit chcieć kupić bezpośrednio w PGG? Wtedy wyjdzie nas to 330 zł taniej od tony. Kupując kostkę od urzędu w Knurowie jesteśmy jeszcze bardziej w "plecy", bo prosto z kopalni można ją mieć 380 zł od tony taniej. Nawet oferta z Wodzisławia Śląskiego, choć na tle wszystkich przedstawionych powyżej najkorzystniejsza (1600 zł za tonę) nie skłania do tego, by kupić węgiel właśnie od tej gminy, a nie bezpośrednio w PGG.
- Miała być sprzedaż po preferencyjnych warunkach, a wyszło na to, że niekoniecznie – przyznaje Benedykt Guzy, rzecznik urzędu gminy w Świerklańcu. Przekonuje jednak, że mimo tego ilość pozostałego po zimie gminnego węgla wyraźnie się już zmniejszyła.
-
Co prawda nadal mamy ok. 50 ton groszku, ale zainteresowani są.
Mówią, że przekonuje ich jakość tego węgla – mówi Guzy.
Kto nie sprzeda, ten sam będzie mógł sobie spalić
Nie można wykluczyć, że w tej sytuacji zalegający w gminach węgiel finalnie spalą… same gminy w podległych sobie placówkach. O ile rzecz jasna wcześniej skutecznie ich nie zdekarbonizowały na rzecz gazu, czy instalacji OZE. Jeszcze w marcu wiceminister Rabenda sygnalizował, że w większości przypadków umowy dopuszczają taką możliwość, a zresztą resort sam będzie pytał się gmin, czy ewentualnie taka korekta umowy jest im potrzebna.
Problemu z odziedziczonym po zimie węglem nie mają te miasta i gminy, które swój udział w programie ograniczyły do wysondowania jak wielu mieszkańców chciałoby z takiej oferty skorzystać, a następnie przekazały te dane zaangażowanym w przedsięwzięcie prywatnym składom lub spółkom skarbu państwa (np. w Rudzie Śląskiej węgiel „od gminy” faktycznie odbierany był w hucie Pokój, na teren której trafiał z kopalni „Bobrek” w Bytomiu, co wynikało z tego, że oba te zakłady należą do jednej grupy kapitałowej). I to te podmioty będą musiały martwić się tym, co z tym fantem zrobić.
Może Cię zainteresować: