Niezależnie
od tego, kto, kiedy i z jakim politycznym zapleczem stworzy nowy rząd
czekające na niego wyzwania w gospodarce pozostaną takie same.
Jednym z nich będzie szybkie rozbrojenie nabrzmiewających
min w górnictwie i wciąż jeszcze uzależnionej od węgla
energetyce. Bez tego możemy mieć niebawem istny „dzień świstaka”
i powtórkę z burzliwych wydarzeń z połowy ubiegłej dekady.
Tymczasem o ile w perspektywie długoterminowej kierunek działania w
sektorze górniczo – energetycznym jest mniej więcej ustalony
(budowa energetyki jądrowej i OZE, ograniczanie instalacji węglowych
i rozpisany na najbliższe ćwierć wieku proces zamykania kopalń),
to o pomysłach na działanie w perspektywie krótko i
średnioterminowej nie wiemy nic. A przecież zanim doczekamy się
pierwszych atomowych megawatów, kluczowym elementem polskiego miksu
energetycznego długo jeszcze (mimo planów rozbudowy źródeł
odnawianych) pozostanie węgiel. I w tym kontekście bieżących bolączek
sektora nie sposób bagatelizować. Tych zaś (standardowo) nie
brakuje. Ograniczymy się jedynie do wskazania najważniejszych.
Złoty interes na „czarnym złocie” to powoli melodia przeszłości
W drugim kwartale tego roku górnictwo notowało na każdej tonie sprzedanego węgla zysk rzędu 89,3 zł. To… najgorszy wynik od półtora roku. W międzyczasie zysk na tonie węgla nie spadał bowiem poniżej 100 zł, a w najlepszych momentach (tj. w 2 kwartale 2022 r. oraz w 1 kwartale 2023 r.) przekraczał 300 zł.
Ten pogarszający się wynik ma miejsce przy wciąż jeszcze rekordowo wysokich cenach krajowego surowca, który – jak wskazują branżowe media – jest już obecnie wyraźnie droższy niż ten wpływający do portów w Amsterdamie, Rotterdamie i Antwerpii. Wyjaśnieniem tego, że przy wysokiej cenie surowca zysk na jego sprzedaży spada są koszty produkcji. Te bowiem drastycznie wzrosły – o ile w połowie 2021 r. wydobycie jednej tony węgla kosztowało niespełna 450 zł, to już w drugim kwartale tego roku zbliżyło się do 942 zł (Interesujesz się górnictwem? Zapisz się i bądź na bieżąco - https://www.slazag.pl/newslett...).
Nie trzeba wielkiej wyobraźni, by uzmysłowić sobie, co będzie jeśli także ceny polskiego węgla, w ślad za tym, co się dzieje na światowych rynkach, w końcu zaczną spadać. Tym, którzy tego sobie wyobrazić nie potrafią przypominamy, że jeszcze w trzecim kwartale 2021 roku do każdej tony wydobytego węgla dopłacaliśmy niemal 83 zł.
Teoretycznie
można próbować ciąć koszty, ale że mniej więcej połowę z
nich stanowią koszty pracy, których bez polityczno – związkowej
awantury ograniczyć się nie da, więc wygląda na to, że czekać
nas będzie powrót do narracji „cała Polska dokłada do śląskiego
węgla”. No chyba, że nowa ekipa ma jakiś pomysł na uniknięcie
takiego rozwoju wypadków.
Masowym importem węgla państwo dobija swoje własne koncerny
Dla krajowych spółek górniczych strukturalnym problemem pozostaje to, że nie są w stanie zaspokoić krajowego zapotrzebowania (a że fedrują coraz mniej, więc to się nie zmieni) na węgiel gruby. Czyli ten, który Kowalski wrzuca do domowego pieca. Ratując Kowalskiego spółki skarbu państwa od kilkunastu miesięcy, realizując płynący z rządu nakaz, skupują węgiel na rynkach całego świata.
O skali tych zakupów najlepiej świadczy fakt, że tylko w ubiegłym roku do Polski ściągnięto rekordową ilość 22 mln ton węgla, bilans pierwszej połowy tego roku, to ok. 9 - 10 mln ton „czarnego złota” sprowadzonego przede wszystkim z Kolumbii, Australii, RPA oraz Kazachstanu, co oznacza, że mamy szansę zbliżyć się (a związkowcy alarmują, że nawet pobić) do zeszłorocznego rekordu. Tyle, że węgiel w portach to tzw. niesort, z którego węgiel gruby trzeba dopiero odsiać, a po takiej operacji na każdą tonę węgla dla Kowalskiego pozostaje kilka ton drobnicy, nadającej się jedynie do spalenia w elektrowni. Przy tych wolumenach surowca z importu łatwo policzyć, że kilkanaście milionów ton miału zza granicy trafia rocznie do krajowej energetyki, wypychając z niej rodzimy surowiec (Interesujesz się górnictwem? Zapisz się i bądź na bieżąco - https://www.slazag.pl/newslett...).
Efekt jest więc taki, że zasypując Polskę węglem z importu spółki skarbu państwa jedną ręką wydobywają z kłopotu indywidualnych odbiorców, a drugą ręką wpychają w kłopoty rodzime koncerny wydobywcze.Najlepszym tego dowodem są rosnące zwały przy kopalniach - wedle danych katowickiego oddziału Agencji Rozwoju Przemysłu o ile jeszcze na koniec roku 2021 na zwałach zalegało 2,2 mln ton węgla, przez większość ubiegłego roku były to wielkości poniżej 1,5 mln ton (w marcu 2022 r. już tylko 1,35 mln ton), to na koniec pierwszej połowy tego roku przy kopalniach leżało już ponad 3,26 mln ton węgla.
Z przymrużeniem oka można by
stwierdzić, że jedynym sposobem na ulżenie rodzimemu górnictwu
byłaby jak najszybsza dekarbonizacja gospodarstw domowych, choć
wątpliwe, aby menadżerowie branży się podpisali pod taką
receptą.
Kto decyduje o kształcie krajowej energetyki: rząd, czy zarządy spółek?
Zarządom górniczych spółek (zwłaszcza tych, który wydobycie oparte jest o węgiel energetyczny) życia nie ułatwia także brak w dalszym ciągu aktualizacji Polityki Energetyki Państwa, czyli strategicznego dla tego sektora gospodarki dokumentu. Jego projekt kilka miesięcy temu został skierowany do prekonsultacji i… słuch o nim zaginął (jak można usłyszeć w kuluarach padł ofiarą sporu co do jego zapisów w ramach Zjednoczonej Prawicy). W międzyczasie okazało się, że wobec braku jasnych wytycznych dla kształtu polityki energetyki państwa własne pomysły w tej kwestii mają zarządy energetycznych koncernów.
Sztandarowym tego przykładem była niedoszła aktualizacja strategii Polskiej Grupy Energetycznej. Niedoszła, gdyż zamrożona raptem kilka dni po tym, jak została oficjalnie ogłoszona w obecności ścisłego kierownictwa Ministerstwa Aktywów Państwowych. Zanim jednak schowano ją na dno szuflady mogliśmy się dowiedzieć, że największa krajowa spółka energetyczna chciałaby do roku 2030 pożegnać się z węglem jako paliwem.
Reakcji
związkowców łatwo się domyślić. W warunkach kampanii wyborczej,
niechęci polityków do narażania się wyborcom (a podobno także
wewnętrznej wojenki w ramach samego obozu rządzącego) tym razem
jeszcze związkowa szarża okazała się skuteczna. Rządowi oficjele
czym prędzej zadeklarowali, że o jakimkolwiek przyśpieszeniu
procesu likwidacji krajowego górnictwa nie ma mowy, ale wrażenie,
że „ogon próbuje kręcić psem” pozostało (Interesujesz się górnictwem? Zapisz się i bądź na bieżąco - https://www.slazag.pl/newslett...).
„Rząd robi nas w c…”, czyli jaka może być cena za brak notyfikacji umowy społecznej
Nie brak opinii, że umowa społeczna dla górnictwa warta jest tyle ile papier na którym ją zapisano, a tak naprawdę przyszłość polskich kopalń, czas ich funkcjonowania oraz tempo likwidacji w ostatecznym rozrachunku zweryfikuje rynek. Stąd też punkt ten umieściliśmy po przedstawieniu typowo gospodarczych uwarunkowań dla sektora.
Mimo wszelkich zastrzeżeń wobec tego dokumentu (chociażby nie realizowania jego części inwestycyjnej) faktem jest, że jest to jedyny program transformacji sektora wydobywczego, który wspólnie wynegocjowali i podpisali przedstawiciele rządu, związków zawodowych i śląskich samorządów. Tyle, że brak uzyskania przez rząd notyfikacji dla tejże umowy w Komisji Europejskiej przez okres 29 miesięcy (!) dostarcza paliwa dla kasandrycznych teorii mówiących o tym, że wszystko to było jedynie „medialnym teatrem”, a teraz zacznie się dzika, pośpieszna transformacja sektora, bez oglądania się na jakiekolwiek ustalenia z maja 2021 r.
Im dłużej rząd nie będzie w stanie zapewnić notyfikacji dla umowy społecznej, tym bardziej taka narracja będzie zyskiwała sobie na popularności. I nie sposób wykluczyć, że rzucone w połowie minionej dekady przez Dominika Kolorza słowa o tym, że „rząd robi nas w c...” zyskają drugie życie. Tyle, że wraz z nimi odżyć mogą również burzliwe wydarzenia, jakie na Śląsku towarzyszyły wygłoszeniu tej opinii.