Proces o obrazę Hitlera przed sądem... polskim - głosił tytuł artykułu jednej ze śląskich gazet z 9 czerwca 1935 roku. Informował on o rozprawie przeciwko A. Thunkhardtowi, redaktorowi "Katolische Volkszeitung". Poszło o opublikowane na łamach tej gazety artykuły, omawiające metody zabójstw politycznych, stosowane przez system hitlerowski. Chodziło o niesławną Noc Długich Noży w czerwcu 1934 roku, kiedy Adolf Hitler przy pomocy SD (służby bezpieczeństwa SS) krwawo rozprawił się z rywalami wewnątrz NSDAP, a przy okazji i innymi przeciwnikami jego polityki.
Hitler był już wtedy (od śmierci w maju 1934 roku prezydenta Paula von Hindenburga) Führerem i Kanclerzem Rzeszy, czyli przywódcą Niemiec. Toteż wystąpienia przeciwko niemu traktowano jako obrazę głowy państwa. Tak więc zarzucono ją i nieszczęsnemu redaktorowi Thunkhardtowi.
Artur Trunkhardt, wydawca i redaktor odpowiedzialny (czyli taki, który według ówczesnego prawa stawał przed sądem, jeżeli ktoś wytoczył gazecie proces za publikowane w niej treści) bronił się, twierdząc, iż Hitlera i owszem obrażał, jednak gdy ten nie był jeszcze głową państwa. Nie była to najfortunniejsza linia obrony, jako że teksty w "Katolische Volkszeitung" dotyczyły "wypadków w Wiessee" (jak podawał "Śląski Kurjer Poranny"). Niewątpliwie Trunkhardt miał na myśli Noc Długich Noży, gdyż to właśnie w uzdrowisku Bad Wiesee Hitler aresztował zamordowanych następnie przywódców SA z Ernestem Röhmem na czele. A skoro tak - przypomnijmy, że Noc Długich Noży miała miejsce w czerwcu 1934 - to Hitler był już głową państwa. Podchwycił to oczywiście prokurator. Sąd jednak odroczył dalsze postępowanie do chwili, aż Ministerstwo Sprawiedliwości zaopiniuje, czy Führer w chwili publikacji był dla polskiego prawa głową państwa, czy też nie. Obrona uchwyciła się bowiem kruczka prawnego, dowodząc, iż Hitler mógł nie być jeszcze ratyfikowany jako głowa Państwa, a nawet gdyby był, to należało podać to jeszcze do wiadomości publicznej. Słowem - sądowa komedia jakich wiele.
Redaktor recydywista
Wyrok zapadł 22 października. Mimo wybiegów obrony, oskarżonego uznano winnym. Sąd Okręgowy w Rybniku skazał go na 10 miesięcy więzienia z zawieszeniem na dwa lata. Obie strony zaskarżyły ten werdykt do Sądu Apelacyjnego w Katowicach. Ten zaś - dopiero w lutym w 1937 roku - postanowił o zmniejszeniu kary do 4 miesięcy. Oraz uznał, że podlega ona amnestii.
Co jednak ciekawe, w tym czasie Trunkhardt był już recydywistą, mając na koncie nowy wyrok sądu w Rybniku za zniewagę Hitlera. Tym razem niemiecką głowę państwa spostponowano poprzez publikacje jej karykatury, co kosztowało redaktora odpowiedzialnego pół roku więzienia w zawieszeniu na 3 lata.
Najprzewrotniejsze w całej tej historii jest chyba jednak to, że dla jej bohatera procesy o obrazę wodza III Rzeszy stanowiły może i efektowny, ale jedynie margines. Trunkhardt był stałym bywalcem rybnickiego Sądu Rejonowego, przed którym odpowiadał wielokrotnie, m.in. za szantaż, fałszowanie weksli oraz "żerowanie na nędzy bezrobotnych". Z dzisiejszego punktu widzenia odważne i jakby przewidujące pisanie prawdy o Hitlerze zasługiwać może na szacunek, jednak cała reszta - wręcz przeciwnie.
Wojewoda Grażyński a Niemcy
Proces o obrazę Hitlera akurat na Górnym Śląsku to pewien paradoks. Tutaj akurat, mimo odprężenia w napiętych dotąd stosunkach polsko-niemieckich po zawarciu przez II Rzeczpospolitą i III Rzeszę w 1934 roku układu o niestosowaniu przemocy, wojewoda Michał Grażyński nadal utrzymywał ostry, antyniemiecki kurs swej polityki. A i druga strona nie pozostawała Polakom dłużna.
- To prawda, że polityka Warszawy wobec Berlina i Berlina wobec Warszawy po zawarciu układu z 1934 r. uległa pewnej normalizacji, niemniej jednak nadal działania antypolskie były prowadzone - mówił w 2016 roku nieżyjący już dziś historyk, prof. Zygmunt Woźniczka.
Potwierdza to Barbara Kucharczyk w artykule "O polityce wojewody śląskiego
Michała Grażyńskiego wobec mniejszości niemieckiej na Górnym Śląsku", pisząc:
Antyniemiecka postawa Grażyńskiego różniła się znacznie od oficjalnego kursu polskiej polityki zagranicznej.
Zdaniem Woźniczki, kroki polskie miały charakter odwetowy.
- Po dojściu do władzy Adolfa Hitlera nie tylko Ślązacy pozostający po stronie niemieckiej poddani byli presji władzy totalitarnej. Zapoczątkowano akcję „Precz z Polską fasadą”. Tak zwane "odpolszczanie" polegało na zmianie nazw typograficznych, nazwisk i imion. W rewanżu robili to i Polacy. Chociażby najbardziej znana zmiana nazwy Królewskiej Huty na Chorzów - mówił.
Mimo układu z 1934 roku, na Śląsku należącym do III Rzeszy utrudniano życie Związkowi Polaków w Niemczech. Z kolei na terenie województwa śląskiego bez przeszkód ze strony władz działali niemieccy katolicy-antyfaszyści, z Eduardem Pantem z Bielska na czele. Był to znany poseł na Sejm Śląski i jego wicemarszałek w latach 1922-1935, a także senator RP w latach 1928−1935. Pant stał na czele Niemieckiej Chrześcijańskiej Partii Ludowej. Podczas jej zjazdu, jaki odbył się w 1934 roku w Katowicach, padła głośna propozycja zawarcia antynazistowskiego porozumienia z Polakami. Wobec silnego już wówczas w społeczeństwie niemieckim poparcia dla rządów Adolfa Hitlera, była to oczywiście idea utopijna. Niemniej warto odnotować, że działo się to za zezwoleniem czy wręcz aprobatą polskich władz na Śląsku. Jednak na pewno nie wszystkie działania tych ostatnich wobec Niemców i Niemiec można kwalifikować jako represalia.
Michał Grażyński kontynuował w latach 1933–1938 politykę polonizacji życia gospodarczego i społecznego na terenie województwa śląskiego. Lata 1933- 1937 to okres bankructwa niektórych górnośląskich okręgów przemysłowych. Bankrutujące przedsiębiorstwa miały ustanowione zarządy przymusowe, co wiązało się ze spolszczeniem administracji i personelu technicznego, a następnie z przejęciem ich przez kapitał państwowy. Pozbawiało to obóz niemiecki bardzo istotnego środka oddziaływania na polskich robotników - pisze Barbara Kucharczyk.
Nie tylko na Śląsku
Sprawa Trunkhardta nie była w Polsce odosobniona. W grudniu 1936 roku prasa ogłosiła, iż...
Wkrótce odbędzie się w Polsce nowy proces o obrazę kanclerza Hitlera. Niejaki
Mojżesz Dresner ze Stanisławowa, korespondując z pewnym urzędem niemieckim,
nazwał kanclerza Hitlera "mordercą, zwyrodnialcem i sadystą". Poselstwo niemieckie zwróciło się ze skargą do rządu polskiego. Dresnerowi grozi kara do dwóch
lat więzienia.
Może Cię zainteresować: