Dwugłos wśród związkowców, czyli wiedz, że w górnictwie nie jest dobrze
- Będę namawiał moich kolegów – górników do tego, żebyśmy się zastanowili, czy chcemy przez rok więcej zarabiać, a potem likwidować kopalnie. I czy warto poświęcać fakt funkcjonowania kopalń w ciągu najbliższych lat po to, by krótkookresowo uzyskać jakąś dodatkową korzyść – tak kilka dni temu mówił na antenie Radia Piekary Bogusław Ziętek, lider Sierpnia ‘80 komentując rozmowy płacowe w górniczych koncernach.
Te zaś, przypomnijmy, od jesieni zeszłego roku prowadzone są w Jastrzębskiej Spółce Węglowej, a od kilku tygodni w Polskiej Grupie Górniczej. Kluczową sprawą jest jednak nie tyle sam fakt ich prowadzenia, co skala oczekiwań, jakie sygnalizują związkowcy. W przypadku PGG powołują się oni na zapisy umowy społecznej dla górnictwa, ale nie na ten jej punkt, który mówi, że przeciętne wynagrodzenie w PGG (podobnie jak i w Tauronie Wydobycie oraz Węglokoksie Kraj) w 2024 r. wzrosnąć ma o 3,4 proc. w stosunku do pensji z poprzedniego roku, lecz na punkt mówiący, że „w razie zaistnienia nadzwyczajnych okoliczności, wynikających przede wszystkim z poziomu inflacji, strony podejmą negocjacje wskaźnika przeciętnego wynagrodzenia w roku 2024 i 2025”.
- Według naszej oceny poziom inflacji znacznie przekroczył założenia przy których ustalono poziom wzrostu wynagrodzeń o 3,4 proc. – czytamy w piśmie pod którym podpisali się przedstawiciele NSZZ „Solidarność”, Związku Zawodowego Górników w Polsce, WZZ „Sierpień 80”, ZZ „Kadra” i Związku Zawodowego Pracowników Dołowych.
O
tym, że PGG dopiero co uciekła przed plajtą uzyskując wydłużenie
terminu (do końca 2025 r.) zawieszenia spłaty zobowiązań z tytułu
niezapłaconych składek na ubezpieczenia społeczne i pożyczki
udzielonej przez Polski Fundusz Rozwoju, a także zwolnienie
z
zaliczek podatku CIT związkowcy
już nie wspominają. Podobnie jak i o 5,5 mln zł „kroplówki” z
publicznej kasy, którą w tym roku otrzymać ma spółka mimo (wciąż
jeszcze) braku zgody Komisji Europejskiej na taki ruch, o
zalegających na zwałach milionach ton węgla, o
znaczących wzrostach płac w ciągu ostatnich dwóch lat i
o tym, że wynagrodzenia stanowią ok. połowy kosztów wydobycia.
O
tych „detalach” przypominają za to dziennikarze, analitycy, a
nawet (owszem, skonfliktowani z PGG) sprzedawcy węgla. Głos
przewodniczącego Ziętka jest dowodem na to, że także wśród
samych związkowców pojawia się jednak obawa przed podcięciem gałęzi na
której się siedzi.
Związki chcą pomóc ministerstwu, które „za wszystko odpowiada, ale nie ma nic do powiedzenia”
- Związkowcy nareszcie schodzą na ziemię jeśli idzie o swoje oczekiwania. Wszyscy, którzy w tej łódce siedzą zaczynają się bać, że to utonie – komentował we wtorek (27 lutego) na antenie Radia Piekary dr inż. Jerzy Markowski, były wiceminister gospodarki, a obecnie wiceprezes Naczelnej Organizacji Technicznej w Warszawie. Oceniając ostatnie kilka lat w kontekście wzrostu kosztów wydobycia węgla kamiennego stwierdził, że „demoralizacja płacowa” zaczynała się od Jastrzębskiej Spółki Węglowej i pogrążała cały sektor węgla kamiennego.
- Bardzo istotny był przykład JSW, która miała wyższe ceny, nowe kopalnie, łatwiejszy dostęp do węgla, dużo większą wydajność, inne perspektywy i mogła dawać coraz to większe pieniądze. Ten przykład odbierali też jednak górnicy z PGG, którzy mieszkają w tych samych miastach i dzielnicach. I też tak chcieli – uzasadniał.
Jak stwierdził Markowski obecnie związkowcy „chyba po raz pierwszy w historii” postanowili pomóc nowemu kierownictwu resortu odpowiedzialnego ze sektor górnictwa. W tym przypadku owym resortem jest rozpoczynające formalnie w najbliższy piątek (1 marca) działalność w Katowicach Ministerstwo Przemysłu.
- To jest olbrzymi mandat zaufania dla instytucji, która jest w niezwykle trudnej sytuacji ponieważ ministerstwo przemysłu musi przezwyciężyć problematykę kompetencyjną – mówił Markowski zwracając uwagę, że kierowany przez prof. Marzenę Czarnecką resort odpowiada za przemysł, w tym ten związany z polityką energetyczną państwa, ale już polityka energetyczna państwa kreowana jest w Ministerstwie Klimatu i Środowiska, kompetencje właścicielskie czyli polityka kadrowa jest w gestii Ministerstwa Aktywów Państwowych, środki publiczne podlegają Ministerstwu Finansów, zaś środki unijne Ministerstwu Funduszy i Polityki Regionalnej.
- Pozycja Ministerstwa Przemysłu, zwłaszcza na początku kiedy się to wszystko będzie docierało, bardzo zależy od pozycji jej lidera, czyli prof. Czarneckiej. Jej osobowość musi być tym, czym nie są i nie będą nigdy kompetencje. Pozycja Ministerstwa Przemysłu w polskim systemie zarządzania jest dokładnie taka jak chopa w śląskiej rodzinie: za wszystko odpowiada, ale nie ma nic do powiedzenia – obrazowo przedstawił Jerzy Markowski.