„Silesia Incognita” to twój pomysł. Po co taki konkurs?
Widzisz, są różne rodzaje tożsamości. Często u młodych ludzi obserwujemy identyfikację negatywną, taką trochę kibolską, przeciw czemuś, a nie w stronę czegoś. Kiedyś rozmawiałem z nastolatkiem, który identyfikował się z czymś takim, jak „Podbeskidzie”. Próbowałem z nim ustalić, co dla niego oznacza ta „podbeskidzka tożsamość”, pytałem o historię Podbeskidzia, o jego kulturę. Dowiedziałem się, że najważniejsze jest to, że „nienawidzi Hanysów”. Ale my, Ślązacy, także nie jesteśmy wolni od takiego identyfikowania się przeciw czemuś.
Przeciw czemu lub komu?
Najczęściej przeciw Polsce. Przeciw Warszawie, która nieustannie nas gnębi i tym naszym lokalnym gorolom, bez których wszystko byłoby lepsze. Pewnie nawet pogoda. Taka tożsamość negatywna pojawia się tam, gdzie brakuje możliwości identyfikacji pozytywnej ze swoim Hajmatem. A trudno identyfikować się z czymś, czego nie znamy. I po to właśnie jest ten konkurs. By młodzi Ślązacy mogli zafascynować się swoim regionem, by poczuli się jego gospodarzami, dziedzicami. A to wyjdzie wszystkim na dobre. Śląskowi oraz każdemu państwu, w którego granicach ten Śląsk się aktualnie znajduje.
Co ten konkurs pokazuje?
No właśnie, też sobie zadaję to pytanie. Bo niby wszyscy wiemy, że porządnej edukacji regionalnej w Polsce nie ma, że jest absurdalny centralizm, bery i bojki opowiadane z warszawskiej centrali. Ale z drugiej strony patrzymy na te dzieciaki, które są autentycznie zakręcone na punkcie śląskości. Ich nauczycieli, którzy za darmo siedzą z nimi po godzinach – i nagle wszystko przestaje być takie jednoznacznie beznadziejne. Ten konkurs powoduje u mnie poznawczy dysonans.
Co dzieci i młodzież wiedzą o Górnym Śląsku? O jego historii, tradycjach?
Ogólnie? Najbardziej aktualne i miarodajne badania miały miejsce już ponad dziesięć lat temu i pokazały wyraźnie, że nic nie wiedzą. Dziewięćdziesiąt procent nie potrafiło wymienić ani jednego wydarzenia czy postaci z dziejów regionu. Nic się od tej pory nie zmieniło w systemie, więc sądzę, że dziś te wyniki wyglądałyby podobnie. Dzieci, które biorą udział w „Silesia Incognita” to niestety wyjątki od reguły.
Czym się wyróżniają?
To jest niewielki procent, który trafił do szkoły, gdzie pracują pasjonaci, który wyniósł szacunek dla Hajmatu z domu i który ma czas, by zgłębiać tajemnice Śląska. Najczęściej brakuje któregoś z tych czynników. Jeśli dziecko ma chęć, to akurat w szkole nie ma prawdziwych regionalistów. Jeśli są regionaliści, to brak chętnych dzieci. Jeśli są chętne, to zwyczajnie brak im czasu, bo mają mnóstwo innych zajęć pozaszkolnych.
Uczysz w szkole podstawowej, a tam pewnie więcej o Kresach (Wilnie czy Lwowie), niż o Górnym Śląsku?
Akurat w mojej Szkole Podstawowej nr 37 w Tychach ta edukacja regionalna wygląda modelowo i to od wielu lat. Ale to zasługa ludzi pracujących z dziećmi w przeróżnym wieku. Ludzi, którym Śląsk leży na sercu. Ale nie wiem co będzie dalej. Sam się waham, czy powinienem prowadzić swoje zajęcia Klubu Odkrywców Tajemnic Śląska, bo przecież nie sposób mówić o naszej historii abstrahując od historii Niemiec, Prus czy Austrii.
A tymczasem?
Tymczasem w Warszawie minister Przemysław straszy, oj, straszy. Że przyjdzie i zrobi porządek z tymi, którzy ośmielą się przemycać niemiecką historię. Można oczywiście próbować mu wyjaśniać różnice między niemiecką a śląską perspektywą. Ale jestem pesymistą, jeśli chodzi o otwartość i zdolność pojmowania takich kwestii przez naszego ministra.
Czy edukacja regionalna to takie „Yeti”? Wszyscy słyszeli, ale nikt nie widział?
Mówienie, że „nikt” to jednak przesada. Jest wiele szkół, w których to nauczanie regionalne jest znakomicie realizowane. Jest wiele gmin, które rozumieją, że inwestycja w poczucie zakorzenienia najmłodszych mieszkańców, to jedna z najważniejszych inwestycji, jakie mogą poczynić. Także w kontekście zagrożenia depopulacją w przyszłości. Ale powtórzę: to nie jest regułą. A być powinno.
Jak taka edukacja regionalna powinna wyglądać?
Przede wszystkim powinna być atrakcyjna i dostosowana do odbiorcy. Dzieci ośmioletnie lubią kolorowe stroje i tańce ludowe. Do większości nastolatków folklor przemawia mniej. Normą rozwojową jest to, że w tym wieku pociąga nas nowoczesność. Często nauczyciele popełniają błąd sprowadzając regionalizm wyłącznie do ludowości, czym odstraszają sporo dzieci, które połknęły tego bakcyla we wczesnym dzieciństwie. Podobnie jest z nauką godki. Czasami na konkursach śląszczyzny dzieciom każe się recytować jakieś archaiczne teksty sprzed kilkudziesięciu lat. O szkubaniu pierza czy o świniobiciu.
A co zamiast tego?
Oni o wiele chętniej wygłoszą monolog o tym, co ich rusza. O problemach z WiFi, o finale Ligi Mistrzów, o przystojnym chłopaków w klasie równoległej. Ja uważam, że śląska kultura posiada olbrzymi potencjał, by przyciągnąć do siebie młodych ludzi, nie tylko ze Śląska. Nikt mnie nie przekona, że dzieciak, który zaczytuje się w fantasy Tolkiena, pozostanie nieczuły na atrakcyjnie zaprezentowane śląskie mity o utopcach i połednicach.
Dzieci i młodzież chcą się uczyć o historii regionu? Czy dla nich to nudy?
Wszystko zależy od tego, jak się im to przedstawi. Odcięta głowa Henryka Pobożnego nabita na mongolską dzidę… Magiczne szklanki świętej Jadwigi, w których woda przemieniała się w wino… Karol Godula i jego rzekome konszachty z diabłem… Romans Guido von Donnersmarcka i tajemnicza komnata w „śląskim Wersalu”… Bajkowa kariera Eziego Wilimowskiego i jej dramatyczny koniec… To raczej nie nudy.
Czym dla młodych ludzi jest regionalna tożsamość?
Często czymś, czego od dawna poszukiwali. Człowiek ma potrzebę identyfikacji. Trudno się identyfikować z historią Polski, jeśli ona nie ma nic wspólnego z dziejami naszej rodziny. Jeszcze trudniej mają ci, których rodziny przybyły ze Wschodu, a oni sami nigdy tam nie byli. Jak mają się identyfikować z tymi Kresami, skoro nawet ich nie widzieli? Często wyjściem jest przyjęcie tożsamości śląskiej. Stąd wzięło się zjawisko nazywane „Neo-Ślązacy”.
Regionalna tożsamość to także język. Język śląski. Piszesz po śląsku i twoje książki są śląskimi bestsellerami. Młodzi też czytają?
Ja zawsze powtarzam moim uczniom, by absolutnie nie sięgali po żaden z tomów „Komisorza Hanusika”, bo tam mordują ludzi i pojawiają się demony. No i – wyobraź sobie – ich to w ogóle nie zniechęca. W ten sposób poznaję podstawy marketingu w tej grupie wiekowej.
Łatwo pisać w języku, którego oficjalnie nie ma?
Dla mnie, który mieszkam poza Śląskiem (ale w sumie to o rzut kamieniem od granicy), język śląski nie jest domyślnym. Częściej posługuję się polskim i angielskim. Ale może dlatego pisanie po śląsku sprawia mi taką frajdę. Z drugiej strony, często jakieś dawno nie używane wyrazy po prostu nam umykają i tutaj nieocenieni okazują się korektorzy, zawsze gotowi, by coś podpowiedzieć. Przy każdej okazji podkreślam rolę Rafała Szymy, Mirka Syniawy i innych korektorów zatrudnionych przez wydawnictwo Silesia Progress, dzięki którym powstały moje książki. Zresztą ci dwaj to także znakomici autorzy.
Śledzisz pewnie polityczne batalie o uznanie śląskiego za język regionalny. Platforma Obywatelska niby chciała, Prawo i Sprawiedliwość (z wyjątkiem pojedynczych posłów) zawsze jest przeciw. Myślisz, że to się może udać?
Jeszcze dziesięć lat temu byłem większym optymistą. PiS zawsze był wrogiem śląskości, tu sytuacja jest jasna. Z ust polityków PO słyszymy ostatnio wiele mądrych rzeczy, przyznają, że istniały polskie obozy dla Ślązaków, obiecują nam status mniejszości etnicznej i języka regionalnego. Nie sposób jednak nie zauważyć, że z perspektywy opozycji obiecuje się o wiele łatwiej. Polskie partie, także te lewicowe, liczą się ze swoim elektoratem, a ten w dużej części jest nacjonalistyczny i wrogo nastawiony do wszelkich mniejszości. Takie jest polskie społeczeństwo, bo takim ukształtowała je polska szkoła. I tu wracamy do punktu wyjścia.
Co da uznanie śląskiego za język regionalny?
Da możliwość kompleksowego uczenia chętnych uczniów ich rodzinnej mowy za pieniądze z podatków płaconych przez ich rodziców. Niby taka oczywista rzecz, prawda? Dziś robią to nauczyciele-pasjonaci, najczęściej w swoim wolnym czasie i za darmo. I jeszcze mają poczucie winy. Na konferencjach regionalistów często pada słowo: przemycać. Przemycamy treści regionalne, jakby to było jakieś przestępstwo. Bo obowiązujące prawo nie daje nam wielu innych możliwości.
Wielu regionalistów twierdzi, że ta ślonsko godka, to ostatnie co zostało ze śląskiej tożsamości. Zgadzasz się z tym?
Nie do końca. Można być śląskim patriotą, nie potrafiąc godać. Znam takie osoby.
Kiedyś na placu większość dzieci godała, a jak jest teraz? W szkole słychać ślonsko godka?
Pracuję w Tychach, gdzie liczba ludności napływowej jest szczególnie duża. Dlatego odpowiem, że nie. Znalezienie wśród tysiąca uczniów kilku takich, którzy regularnie godają, to nie lada wyzwanie. Wiem, że w innych gminach wygląda to lepiej. Ale nawet tam ta godka często jest spolszczona, byle jaka, niechlujna. Karlus na Świonach powie swoji frelce: „Jo cie kochom”, zamiast „Jo ci przaja”.
Za jakieś 50, czy 100 lat ktoś jeszcze bydzie godoł po naszymu?
Oczywiście. Społeczeństwo polskie wyrośnie z tego swojego nacjonalizmu i chęci ujednolicania, bo to taka choroba młodzieńcza. Pójdziemy w ślady cywilizowanej Europy Zachodniej, zaczniemy szanować mniejszości i śląskość stanie się jeszcze popularniejsza. Jeśli nie wierzysz, możemy założyć się o dobrą whisky. Tylko czy za pięćdziesiąt lat, jako dziewięćdziesięciolatkowie, będziemy jeszcze mogli się nią cieszyć?
Może Cię zainteresować: